Zatraceni w rozkoszy. Jillian Burns

Zatraceni w rozkoszy - Jillian Burns


Скачать книгу
mpty-line/>Zatraceni w rozkoszyTłumaczenie:Katarzyna Ciążyńska

      ROZDZIAŁ PIERWSZY

      @zapalonyanalitykbankowy

      Szkoda, że konferencja się skończyła, bo było super. Mimo wszystko nie ma jak w domu #paragwajkonferencja

      – Przepraszam. – Pan van Horton postukał Gabby w ramię, kiedy skończyła pisać tweeta. – Mogłaby pani znaleźć bagażowego, por favor?

      Gabby w duchu westchnęła. Trzeci raz w ciągu trzech dni ktoś z biura wziął ją omyłkowo za pracownika hotelu. Może nawet nie było w tym nic dziwnego. Zwłaszcza teraz, kiedy konferencja dobiegła końca i wszyscy spieszyli się do domu. Jej prosty czarny kostium przypominał uniformy pracowników hotelu. Van Horton słyszał pewnie, jak rozmawiała po hiszpańsku z menedżerką, dziękując jej w imieniu pracowników New York Corporate Bank Inc.

      Przede wszystkim jednak to jej latynoskie geny odpowiadały za to, że brano ją za miejscową.

      Pracowała w banku już niemal dwa lata. Widywała przełożonych w pokoju służbowym, gdzie przychodzili na kawę, mijała ich w korytarzach. Raz nawet uczestniczyła z van Hortonem w jakimś spotkaniu.

      Ale on był wiceprezesem. Czy to ważne, że jej nie zna?

      – Posługuje się pani angielskim? – Van Horton mówił teraz wolniej. – Szukam bagażowego.

      – Tak, proszę pana. – Odwróciła się do biurka konsjerża.

      – Sir. – James Pender zablokował jej drogę i skinął głową wiceprezesowi. – Zna pan Gabriellę Diaz, naszą najnowszą analityczkę ryzyka? – Puścił do niej oko, zaś van Horton szeroko otworzył usta.

      – Och, oczywiście, przepraszam, pani Diaz. – Przywołał na twarz uśmiech. – Nie poznałem pani.

      – Nie zostaliśmy sobie przedstawieni. – Gabby czuła, że policzki ją palą. – Poszukam bagażowego. – Miała ochotę zniknąć. Podeszła do biurka konsjerża.

      Potem raz jeszcze podziękowała menedżerce hotelu i ciągnąc walizkę na kółkach, wyszła na podjazd w chwili, gdy van Horton wsiadał do taksówki.

      Grzbietem dłoni dotknęła skroni. W Ameryce Południowej luty jest letnim miesiącem, lecz dzień był nieznośnie parny. A jednak wolała upał niż lodowaty Nowy Jork. Zadrżała na myśl o brudnym śniegu i błocie. Szkoda, że zabrakło jej czasu na zwiedzanie pięknego Asunción.

      – Pani Diaz! – zawołał van Horton. – Pani i James pojedziecie ze mną.

      Gabby się obejrzała. James właśnie zatrzymał się obok, a już po chwili pakował walizkę do bagażnika taksówki.

      – Proszę z nami, pani Diaz. – Van Horton znów do niej pomachał. – Powinienem poznać moją najnowszą analityczkę ryzyka.

      Gabby zaniepokoiła myśl, że stanie się obiektem zainteresowania. Van Horton pewnie ma wyrzuty sumienia z powodu incydentu w hotelu. Gdyby jednak odmówiła, pomyślałby, że ma mu za złe. Zrezygnowana pociągnęła walizkę do taksówki. James zajął miejsce obok kierowcy, więc ona wśliznęła się na tylne siedzenie obok van Hortona.

      Kiedy taksówka oddalała się od hotelu, Gabby obejrzała się na górskie szczyty. Podróże to najlepszy bonus w jej pracy. W ciągu minionych miesięcy odwiedziła Los Angeles, Miami, a teraz Paragwaj. Zapewne w większym stopniu zawdzięczała to swej dwujęzyczności niż analitycznym talentom, ale wszystko pomaga w rozwoju kariery. Podwyżka, którą otrzymała w poprzednim miesiącu, poszła na college Jorgego. Gdy brat za rok ukończy studia, zacznie pomagać siostrze.

      – I jak się pani podobała konferencja?

      Van Horton patrzył na nią bacznie. Gabby zerknęła na Jamesa, który się odwrócił, dodając jej odwagi.

      – Wykłady na temat finansowej globalizacji w świecie pozbawionych ryzyka aktywów były interesujące.

      Van Horton zmrużył oczy.

      – Bardzo wątpię. – Potem się uśmiechnął. – Proszę mi powiedzieć, że zobaczyła pani przynajmniej coś ciekawego. Była pani wcześniej za granicą?

      – Nie, proszę pana.

      – Proszę mi mówić Bob.

      Uśmiechnęła się skrępowana.

      – A pan? – Van Horton zwrócił się do Jamesa, który zaczął perorować o udogodnieniach hotelu, o klubie nocnym, w którym był poprzedniego wieczoru, ocenił też w skrócie wykłady, w których uczestniczył.

      Nagle taksówka zatrzymała się z piskiem opon, rzucając Gabby na oparcie fotela kierowcy. Wokół rozległy się strzały. Gabby zakryła głowę przed spadającymi odłamkami szyby. Zanim zrozumiała, co się dzieje, jakiś mężczyzna otworzył drzwi i krzycząc po hiszpańsku, kazał jej wysiąść.

      Nie była w stanie się poruszyć. Bandyta chwycił ją za rękę i ciągnął do starego dżipa. Inny mężczyzna wyciągnął van Hortona. Taksówkarz leżał na ziemi obok auta.

      Bandyci mieli zasłoniętą dolną połowę twarzy, wszyscy byli wyposażeni w automatyczną broń.

      James sam wydostał się z taksówki i uniósł ręce. Jeden z napastników dźgnął go kolbą w brzuch.

      – Wyrzucić telefony! – wrzasnął napastnik.

      James i van Horton sięgnęli do kieszeni marynarek i pozbyli się telefonów. Drugi bandyta znalazł torebkę Gabby na podłodze taksówki, wyrzucił jej zawartość na ziemię i kolbą roztrzaskał telefon. Mężczyzna, który stał najbliżej van Hortona, krzyknął po hiszpańsku, by wsiadali do dżipa.

      – Co oni mówią, pani Diaz? – szepnął do niej van Horton.

      – No hablar! – Mężczyzna z bronią dźgnął van Hortona w brzuch, a ten zgiął się wpół.

      Gabby zdusiła okrzyk.

      – Wsiadać! – wrzasnął znów ten z bronią i machnął karabinem, tym razem też wystrzelił. W ziemię, tuż przed nimi. Gabby krzyknęła. James przerażony wskoczył na tył dżipa. Gabby tak się trzęsła, że dopiero za drugim razem zdołała nacisnąć klamkę, podciągnęła się i wsiadła. Van Horton nie poszedł ich śladem.

      – Mówisz po angielsku? – zwrócił się do jednego z bandytów. – Mam pieniądze. Mogę…

      Zbir zdzielił go w głowę, van Horton padł na ziemię. Napastnik podniósł go i wrzucił na tył dżipa, po czym sam usiadł z przodu. Dżip ruszył.

      Rana na głowie van Hortona tryskała krwią. Gabby zdjęła żakiet i podarła go na prowizoryczne opatrunki.

      – James, przyciskaj to do rany. – James tylko na nią patrzył. Zirytowana chwyciła go za rękę. – Przyciskaj mocno. – Potem zdjęła van Hortonowi krawat i obwiązała ranę.

      Kiedy jechali starym dżipem wyboistą drogą, nie spuszczała oka z van Hortona. Wydawało się, że godzinami pną się górską drogą. Porywacze cały czas trzymali ich na muszce. Nie mogła wyskoczyć z samochodu, nie mogła też porzucić van Hortona, który nie odzyskał przytomności.

      Upał był nie do zniesienia. Gdy wreszcie się zatrzymali, zlana potem Gabby umierała z pragnienia i czuła, że musi opróżnić pęcherz. Wszystko to jednak przestało się liczyć, kiedy zaciągnięto ich do jakiejś chaty w środku pustkowia i tam ich związano. James miał wyraźne objawy katatoniczne. Van Horton nie odzyskał przytomności. Gabby nie była pewna, czy którekolwiek z nich z tego wyjdzie.

      – Gotowy? – porucznik cicho spytał Claya.

      Clay Bellamy pokazał uniesione kciuki.

      Porucznik przekazał dowództwu przez radio, że zaraz wchodzą, i prosił o potwierdzenie domyślnej pozycji.

      Minionej nocy oddział SEAL, sił specjalnych amerykańskiej marynarki wojennej, wylądował w górach Paragwaju. Wylądowali na polanie, a potem przeszli wiele kilometrów przez dżunglę, by zająć pozycję pół kilometra od celu. Ich misją było uratowanie trojga obywateli USA przetrzymywanych przez nieznanych porywaczy.

      Informacje wywiadowcze były skąpe.


Скачать книгу