Instrukcja nadużycia. Instrukcja nadużycia. Służące w XIX-wiecznych polskich domach. Alicja Urbanik-Kopeć
jest opisane jeszcze bardziej lakonicznie: „Walerianowi Brochockiemu (Hoża 32) z szuflady w biurku skradziono 55 rubli w gotówce. O kradzież podejrzaną jest służąca, E.J.”[62]. Wiadomości donosiły od czasu do czasu o ujęciu złodziejki, jednak dużo częściej wspominały jedynie, że służąca jest „podejrzewana” albo „oskarżona” o kradzież, a nie że została przyłapana. Służące były z góry podejrzane. Miały dostęp do prywatnych pokoi, wiedziały, gdzie państwo trzymają cenne rzeczy (albo mniej cenne, jak sadło wołowe o wartości nieco ponad rubla). Jak często oskarżenia okazywały się prawdziwe, nie wiadomo. Czasem wiadomości o przestępstwach służących nabierały charakteru melodramatycznego, jak ta informacja o sprytnej dziewczynie: „Służąca Stanisława Domańskiego (Krzywe Koło nr 6), Józefa Kupisiak, lat 18, podczas nieobecności państwa, chcąc ukryć przed nimi wizytę swojego kochanka, zmusiła siedmioletnią córkę Domańskiego, Irenę, do wypicia kieliszka esencji octowej”[63]. Irena Domańska, mimo wypicia popularnej wówczas trucizny (w tym samym numerze, rubrykę wyżej – „Zofia B., która w tych dniach usiłowała pozbawić się życia, znowu truła się esencją octową”), nie doznała żadnych trwałych uszczerbków na zdrowiu. Nie wiadomo niestety, czy kochanek Józefy był strażakiem.
Osobną kategorię stanowiły informacje o służących porzucających w rynsztokach noworodki. To jednak temat smutny, o którym później.
„Warszawska Gazeta Policyjna” nie była tylko katalogiem przestępstw służących, ogłoszeń o ich zaginionych książeczkach służbowych i listów gończych za zbiegłymi pokojówkami i mamkami. Czasem ogłaszała też kary finansowe dla nadużywających swej władzy chlebodawców. I tak czytelnik mógł dowiedzieć się, że 9 stycznia 1866 roku pewien pracodawca w Warszawie został skazany na 3 ruble grzywny za „pobicie sług i zuchwalstwo przeciw naczelnikowi rewirowemu”[64], a 17 lutego tego samego roku „dwóch za pobicie służących przychodzących za kupnem po rs. 1 każdy”.
Dla służących takie wyroki musiały być jak dodatkowe wychodne w tygodniu{16}.
Rok jeden za kucharkę
Oczywiście nieprawdą jest, że każda służąca była prostytutką, tak samo jak to, że wszystkie dziewczęta kradły, uciekały ze służby i przyjmowały kochanków w kuchni chlebodawców. Prawdą jest natomiast, że życie służącej było ciężkie i bardzo nieprzewidywalne.
Już z książeczki służbowej Bronisławy Koszarskiej widać, jak szybko następowała zmiana miejsc pracy. Dziewczyna najdłużej zagrzała miejsca „rok jeden za kucharkę” u pani Zielińskiej w 1888 roku. Poza tym standardowe okresy zatrudnienia to kwartał, dwa kwartały, może trzy. Ogromną rotację służących potwierdzały statystyki „Warszawskiej Gazety Policyjnej”. Według „sprawozdania z działalności pozostającej przy Wydziale Kontroli służących sekcji informacyjnej dla służących prywatnych”[65], zaledwie w ciągu jednego tygodnia, od 2 do 9 lutego 1895 roku, do Wydziału Kontroli zgłosiło się 330 „sług poszukujących obowiązków”. I tylko czterech mężczyzn nie znalazło w tym krótkim okresie pracy. Tabela podzielona jest według płci oraz dostępnych specjalizacji. Wiadomo więc, że dziewczyna zgłaszająca się do Wydziału Kontroli mogła wybierać między posadami kucharki, pokojówki, panny do wszystkiego, bony, niańki, pomywaczki, kelnerki, praczki, mamki i gospodyni. Najpopularniejszą kategorią była ta najprostsza i najmniej płatna, czyli praca służącej „do wszystkiego”, od zamiatania przez rozpalanie ognia po chodzenie po zakupy. W ciągu tygodnia w Warszawie zatrudniono 130 takich służących. Następna kategoria to kucharki (tak jak pokazywała droga awansu Bronisławy) – w jednym tygodniu miejsca znalazły 23. Oprócz tego w pierwszym tygodniu lutego 1895 roku pracę znalazło kilkanaście pokojówek i nianiek, dwie pomywaczki, jedna praczka i jedna gospodyni. W sumie do Wydziału zgłosiło się w poszukiwaniu zatrudnienia 187 kobiet i wszystkie dostały posady. Takie liczby pojawiały się co tydzień – od 11 do 18 lutego zatrudniono w Warszawie kolejne 175 kobiet (i tym razem tylko 42 mężczyzn).
Nawet przy rozrastającej się populacji miejskiej i coraz większej grupie mieszkańców, którzy mogli pozwolić sobie na służącą, nie wydaje się możliwe, żeby rynek pracy po prostu wchłaniał co miesiąc około 1200 nowych służących, nie zwalniając nikogo z dotychczasowego miejsca. Tak duże liczby zatrudnionych co tydzień brały się raczej z równie wielu zwalnianych co tydzień, mimo obowiązujących na mocy ustawy o służących okresach wypowiedzenia. Jak można zorientować się z drukowanego w książeczkach wyciągu z praw, pracodawcy mieli bardzo wiele wymówek, by natychmiast zwolnić służącą. Szczególnie częste zwolnienia następowały latem, kiedy państwo przenosili się z miasta do wiejskiej posiadłości i nie opłacało im się utrzymywać służby w opuszczonym na wakacje domu. Dziewczęta były zwalniane, zostawały bez środków do życia i jedynie z mglistą wizją ponownego zatrudnienia na jesieni. Ten zwyczaj był tak powszechny, że nawet w ustawie Towarzystwa Ochrony Kobiet znajduje się oddzielny punkt o szukaniu zajęcia dla zwolnionych na lato pracownic.
Kasia, Marysia, Bronisława czy Karolina mogła znaleźć w mieście pracę dość łatwo, jeśli tylko była zdrowa, młoda i silna. Problemy pojawiały się, gdy wraz z upływem czasu traciła siły, zapadała na zdrowiu albo w wyniku niewłaściwego zachowania (jakkolwiek je rozumieć) nazbierała w książeczce służbowej negatywnych referencji. Jak w skrajnym przypadku kończyły się takie sytuacje, widać na przykład w artykule Stanisławy Werensteinowej o prostytutkach wyzwalanych z domów publicznych. Zanim jednak służąca wymieniła książeczkę służbową na czarną książeczkę prostytutki, miała jeszcze kilka możliwości uzyskania pomocy.
W czasach właściwie bez systemowej opieki nad ludźmi potrzebującymi wszelkie inicjatywy pomocowe opierały się na dobroczynności, a więc prywatnej działalności zamożnych obywateli. W Warszawie większość inicjatyw prowadzona była pod patronatem Warszawskiego Towarzystwa Dobroczynności, organizacji z tradycjami, prestiżowej i prowadzącej bardzo rozległe działania. W innych miastach (i innych zaborach) istniały analogiczne instytucje – Krakowskie Towarzystwo Dobroczynności, Łódzkie Chrześcijańskie Towarzystwo Dobroczynności, Wileńskie Towarzystwo Dobroczynności i tak dalej. Towarzystwa dobroczynności prowadziły domy sierot, ochronki (czyli żłobki i przedszkola), szwalnie (domy pracy dla ubogich kobiet) i przytułki, kierowane do ludzi w przeróżnych kłopotach życiowych – bezdomnych, ubogich, bezrobotnych, prostytutek, samotnych matek, chorych na gruźlicę. W wielu tych inicjatywach pomagał, oczywiście, Kościół. To siostry szarytki (ze Zgromadzenia Sióstr Miłosierdzia św. Wincentego à Paulo) założyły w 1857 roku Zakład dla Kobiet św. Marty, dający zatrudnienie i dom kobietom pracującym fizycznie. Znane powszechnie były azyle sióstr magdalenek. W Warszawie azyl taki działał od lat osiemdziesiątych XIX wieku przy ulicy Żytniej jako Zakład Opieki Najświętszej Marii Panny. Magdalenki, czyli zakonnice ze Zgromadzenia Sióstr św. Marii Magdaleny od Pokuty, specjalizowały się w ratowaniu kobiet lekkich obyczajów, a ich pralnie i domy opieki cieszyły się złą sławą jako miejsca przymusowej pracy i znęcania się nad byłymi prostytutkami, rzecz jasna w imię pokuty, zgodnie z nazwą zgromadzenia[66].
Organizacją kościelno-dobroczynną, która zajmowała się konkretnie losem służących, było Stowarzyszenie Sług Katolickich pw. św. Zyty. Towarzystwo to prowadziło domy pracy, schroniska, biuro stręczeń i wydawało gazety dla służących, np. „Przyjaciela Sług”. Bronisława, gdyby nie udało jej się po złych referencjach pani Chażewskiej dostać kolejnej posady, mogłaby zgłosić się do warszawskiego oddziału stowarzyszenia. Jego członkowie nie tylko pomogliby jej w kłopotach, ale dali wiele dobrych rad, jak radzić sobie z ciężkim losem służącej.
Rozdział 3. W kościele
Ciekawskie
62
63
64
„Warszawska Gazeta Policyjna” 1865, nr 38, s. 4.
16
O pobiciach służących donosił też „Przyjaciel Sług”, zwykle w kontekście pracodawców Żydów, których następnie aresztowała policja. Czasem jednak sprawiedliwość nie triumfowała natychmiast: „Lwów. Służąca Michalina Kaznowska domagała się pieniędzy za zaległy miesiąc od swego pana M. Srogi ten pan, zamiast zapłaty kilka razy uderzył ją w twarz i po głowie tak, że ogłuchła. Potem ją skopał nogami i bosą na bruk wyrzucił. Ten pan już z niejedną sługą tak postąpił. Zdaniem naszym pan ten był pijany albo miał bzika. Pijak nigdy nie ma pieniędzy, a bzikowaty powinien się przenieść do Kulparkowa [lwowski zakład dla psychicznie chorych – przyp. aut.]. Dziewczęta – zajmijcie się tą waszą koleżanką. Trzeba donieść do prokuratora o tym mordercy i ciemiężycielu ubogiej sługi”.
65
„Warszawska Gazeta Policyjna” 1895, nr 31, s. 3; nr 41, s. 3.
66
Więcej w: E. Mazur,