Policja. Ю Несбё
Knutowi Nesbø, piłkarzowi, gitarzyście, kumplowi, bratu
Tytuł oryginału
Politi
Projekt okładki
Mariusz Banachowicz
Fotografia na okładce
Dimedrol68/shutterstock.com
Redakcja
Iwona Gawryś
Korekta
Urszula Włodarska
Redakcja techniczna
Adam Kolenda
Copyright © Jo Nesbø 2013
Published by agreement with Salomonsson Agency.
Polish editions © Publicat S.A. MMXIII (wydanie elektroniczne)
Wykorzystywanie e-booka niezgodne z regulaminem dystrybutora, w tym nielegalne jego kopiowanie i rozpowszechnianie, jest zabronione.
ISBN 978-83-271-5081-3
Wrocław
Wydawnictwo Dolnośląskie
50-010 Wrocław, ul. Podwale 62
Oddział Publicat S.A. w Poznaniu tel. 71 785 90 40, fax 71 785 90 66
e-mail: [email protected]
www.wydawnictwodolnoslaskie.pl
Skład wersji elektronicznej:
CZĘŚĆ I
PROLOG
Spał w środku, za drzwiczkami.
Wnętrze narożnej szafki pachniało starym drewnem, nagarem i smarem do broni. Kiedy słońce wpadało przez okno do pokoju, promień światła w kształcie klepsydry przeciskał się przez dziurkę od klucza w drzwiczkach szafki i gdy słońce ustawiało się pod odpowiednim kątem, pistolet leżący na środkowej półce przez chwilę lekko połyskiwał.
Była to rosyjska odessa, kopia bardziej znanego stieczkina.
Miała za sobą burzliwe życie. Z kułakami z Litwy podróżowała na Syberię, wędrowała po głównych kwaterach urków na południowej Syberii, znajdowała się w posiadaniu pewnego atamana, przywódcy kozaków, który zginął zabity przez policję ze swoją odessą w ręku, nim wreszcie trafiła do domu kolekcjonera broni, a zarazem dyrektora więzienia w Tagile. W końcu brzydki, kanciasty pistolet maszynowy został przywieziony do Norwegii przez Rudolfa Asajewa, który przed swoim zniknięciem zmonopolizował rynek narkotyków w Oslo, wprowadzając na niego violinę – przypominający heroinę opioid. Broń pozostała w tym mieście, a konkretnie na Holmenkollveien, w willi Rakel Fauke. W magazynku odessy mieściło się dwadzieścia naboi kalibru 9X18 mm Makarowa i można było z niej zarówno oddawać pojedyncze strzały, jak i strzelać salwami. W magazynku zostało dwanaście kul.
Trzy naboje wystrzelono do Albańczyków z Kosowa stanowiących konkurencję na rynku narkotyków, przy czym tylko jedna kula wbiła się w ciało.
Dwa następne strzały zabiły Gusta Hanssena, młodego złodzieja i dilera, który przywłaszczył sobie pieniądze i narkotyki Asajewa.
Pistolet wciąż było czuć trzema ostatnimi strzałami, które trafiły w głowę i pierś byłego policjanta, Harry’ego Hole, podczas śledztwa w sprawie zabójstwa właśnie Gusta Hanssena. A adres tego ostatniego miejsca zdarzenia był taki sam jak adres poprzedniego: Hausmanns gate 92.
Policja wciąż jeszcze nie rozwiązała sprawy Gusta, a osiemnastoletni chłopak, którego aresztowano na początku śledztwa, został zwolniony. Między innymi dlatego, że nie zdołano znaleźć broni, z której zabito Gusta, ani w żaden sposób go z nią powiązać. Chłopiec nazywał się Oleg Fauke i budził się co noc, wpatrzony w ciemność i wsłuchany w odgłos strzałów. Nie tych, którymi zabił Gusta, tylko tych drugich. Tych oddanych do policjanta, który w okresie jego dorastania był dla niego jak ojciec i w dawnych marzeniach chłopca miał poślubić jego matkę, Rakel. Do Harry’ego Hole. Spojrzenie Harry’ego płonęło przed Olegiem w ciemności, każąc mu myśleć o pistolecie schowanym głęboko w narożnej szafce i mieć nadzieję, że już nigdy więcej go nie zobaczy. Że nikt więcej go nie zobaczy. Że będzie tam spał przez całą wieczność.
Spał w środku, za drzwiami.
Strzeżona sala szpitalna pachniała lekarstwami i farbą. Urządzenie stojące obok rejestrowało uderzenia serca.
Isabelle Skøyen, radna do spraw społecznych w ratuszu Oslo, i Mikael Bellman, świeżo mianowany komendant okręgowy stołecznej policji, mieli nadzieję, że nigdy więcej go nie zobaczą.
Że nikt więcej go nie zobaczy.
Że będzie spał przez całą wieczność.
1
To był ciepły, długi wrześniowy dzień, pełen tego światła, które zmienia Oslofjorden w płynne srebro i sprawia, że niskie wzgórza z pojawiającymi się na nich pierwszymi oznakami jesieni zaczynają się żarzyć. Jeden z tych dni, które zmuszają mieszkańców Oslo do złożenia przysięgi, że nigdy, przenigdy się stąd nie wyprowadzą. Słońce zachodziło za wzgórzem Ullern i jego ostatnie promienie przesuwały się płasko po krajobrazie, po niskich, surowych kamienicach, świadczących o skromnych początkach miasta, po kosztownych loftach z tarasami opowiadającymi baśń o ropie naftowej, za której sprawą kraj stał się jednym z najbogatszych na świecie, po ćpunach na szczycie wzniesienia w Stensparken w tym małym uporządkowanym mieście, w którym zgonów z przedawkowania było więcej niż w ośmiokrotnie większych miastach Europy. Po ogrodach, w których trampoliny zabezpieczała siatka, a skakało na nich najwyżej troje dzieci, tak jak zalecała instrukcja obsługi. Po wzgórzach i lasach, które w połowie otaczały tak zwaną nieckę Oslo. Słońce nie chciało rozstawać się z miastem, wyciągało promienie jak palce ręki wysuwającej się z okna pociągu w przedłużanym pożegnaniu.
Ranek przyniósł chłodne przejrzyste powietrze i ostre światło, takie jak z lamp na sali operacyjnej. W ciągu dnia temperatura wzrosła, błękit nieba nabrał intensywności, a powietrze przyjaznej namacalności, dzięki której wrzesień stawał się najpiękniejszym miesiącem roku. A kiedy przyszedł zmierzch, miękko i ostrożnie, w dzielnicach willowych na zboczach ciągnących się w stronę jeziora Maridalsvannet pachniało jabłkami i rozgrzanym świerkowym lasem.
Erlend Vennesla zbliżał się do szczytu ostatniego wzgórza. Czuł już gromadzący się w mięśniach kwas mlekowy, ale koncentrował się na odpowiednim pionowym nacisku na zatrzaskowe pedały i na lekkim wygięciu kolan do wewnątrz. Bo właściwa technika była ważna. Szczególnie wtedy, gdy pojawiało się zmęczenie, a mózg nabierał ochoty na zmianę pozycji ciała i na obciążenie mniej zmęczonych, lecz przy tym pracujących mniej skutecznie mięśni. Erlend czuł, jak sztywna rama roweru absorbuje i wykorzystuje każdy wciskany w nią wat energii, jak nabiera pędu przy przełączeniu na wyższy bieg. Podniósł się z siodełka, próbując utrzymać tę samą częstotliwość pedałowania, około dziewięćdziesięciu obrotów na minutę. Zerknął na pulsometr. Sto sześćdziesiąt osiem. Skierował czołówkę na przymocowany do kierownicy wyświetlacz GPS-u. W urządzeniu znajdowała się szczegółowa mapa Oslo i okolic oraz aktywny nadajnik. Rower wraz z dodatkowym wyposażeniem kosztował znacznie więcej, niż powinien wydawać świeżo emerytowany śledczy, ale utrzymanie formy było ważne, zwłaszcza teraz, gdy życie stawiało przed nim inne wyzwania.
Mniejsze, szczerze mówiąc.
Zakwasy piekły już i w udach, i w łydkach. Bolało, lecz ten ból był jednocześnie cudowną obietnicą tego, co wkrótce miało nastąpić: uczty endorfin. Przyjemnej sztywności mięśni.