Rebel Fleet. Tom 4. Flota Ziemi. B.V. Larson

Rebel Fleet. Tom 4. Flota Ziemi - B.V. Larson


Скачать книгу
ostatnią, chwalebną szarżę na wielkie okręty wojenne przebywające na orbicie jego rodzinnej planety.

      – Kapitanie Urgh! – zawołałem na powitanie, wszelkie wątpliwości zachowując dla siebie. – Wspaniale, że dołączyłeś do nas na polowaniu. Przetrąciliśmy kark jednej grupie zbrodniarzy i wkrótce…

      – Przyleciałem, żeby cię powstrzymać, kapitanie Blake.

      Zamrugałem raz, a potem drugi, i dopiero wtedy odpowiedziałem:

      – Powstrzymać? Dlaczego? Zabrakło ci odwagi? Czy te maleńkie stateczki, te metalowe insekty, które chcą unicestwić całą twoją rasę, okazały się zbyt przerażające…?

      – Nic z tych rzeczy, Blake – przerwał mi Urgh. – Przyszła wiadomość od Fexa. Zgodził się wycofać z układu i obiecał przerwać to potworne oblężenie.

      – Naprawdę? – zapytałem zdziwiony.

      Trochę wprawdzie zaszkodziłem Fexowi, ale nie bał się strat na tyle panicznie, żeby zniechęciła go utrata holowników.

      – To potwierdzona informacja – kontynuował Urgh. – Wystarczy, że przerwiemy atak i poddamy nasze okręty, a wtedy admirał Fex i jego flota zostawi Terrapin w spokoju. Naturalnie przystaniemy na jego hojną propozycję.

      – Jakżeby inaczej… – wycedziłem, mrużąc oczy.

      Fex, ten chytry drań. Okłamywał ich – nie miałem żadnych wątpliwości. Terrapinianie nie znali go tak, jak ja. Większość rebelianckich Kherów była honorowa. Nie rozumieli i nie spodziewali się, że ktoś może kłamać, oszukiwać i stosować podstępy. Ale Fex był wysokim, chudym naczelnym o rękach długich jak u gibona. Nie należało mu w żadnym wypadku ufać.

      Nasuwał się problem: jak skłonić zmęczonych wojną Terrapinian do uwierzenia w ten niewygodny fakt?

      11

      Już wcześniej kroczyliśmy ścieżką podstępu, jak ujęliby to bardziej honorowi Kherowie. Niestety, nie było odwrotu – jeśli mieliśmy wyjść z sytuacji jako zwycięzcy, należało zniżyć się do poziomu Fexa, a potem jeszcze trochę. Musieliśmy zejść w głębiny tak zdradzieckie, że nawet on by się tego nie spodziewał.

      Taki się pojawiał problem, gdy na polu bitwy ścierało się dwóch Kherów wywodzących się od naczelnych. Instynkt nakazywał wyciągać do uścisku dłoń i szczerzyć zęby w uśmiechu, jednocześnie trzymając za plecami broń. Najlepiej sztylet, aby zatopić go w piersi niczego niespodziewającego się adwersarza.

      Kiedy mój umysł zaczynał błądzić tak mrocznymi ścieżkami, nie dało się go już powstrzymać. Miałem w sercu bardzo niewiele zaufania. Byłem przekonany, że Fex próbuje nas ograć. Nawet jeśli poddam okręt, on wcale nie przerwie oblężenia, tylko ogłosi się zwycięzcą. Terrapin upadnie, a my w najlepszym razie dostaniemy się do niewoli.

      Siedziałem w fotelu dowódcy, pogrążony w ponurych myślach, a tymczasem podwładni krążyli wokół i zerkali na mnie. Wreszcie w niespodziewany sposób przerwano mi kontemplację.

      Komandor Lang­ston wkroczyła w moje pole widzenia i zaczęła się gapić. Prychnąłem, budząc się z letargu i wracając do rzeczywistości.

      – O co chodzi, Lang­ston?

      – Przejrzałam te raporty od Terrapinian, w tym również oryginalne transmisje od Fexa. Wysłaliśmy je do laboratorium w celu ksenoanalizy.

      „Ksenoanaliza” była nową funkcją, w jaką wyposażono każdy ziemski okręt wojenny. Jako że nasze jednostki miały teraz do czynienia z istotami, które ledwo rozumieliśmy, część załogi musiała poświęcić się badaniom naukowym. Wiele odmian Kherów było dla nas nieznanych, ale nasza wiedza rosła z roku na rok.

      Na pokładzie „Diabła Morskiego” było miejsce dla kilku ekip badawczych. Ci ludzie mieli za zadanie dowiedzieć się jak najwięcej o nowych technologiach i kulturach, jakie napotykaliśmy, a także tworzyć mapy astronomiczne. Moim zdaniem, najbardziej przydatni byli ksenobiolodzy. W końcu ważniejsze od rozumienia okrętów wojennych było zrozumienie istot za ich sterami. Lepiej całkowicie uniknąć konfliktu, niż tylko usprawniać uzbrojenie. Nawet dysponując przeważającą siłą ognia, nie mogliśmy liczyć na wygraną w każdym przypadku.

      – Więc o co chodzi, Lang­ston? – zapytałem.

      – Abrams ma specjalny zespół odpowiedzialny za analizę otrzymywanych transmisji. Ich zdaniem Fex kłamie. Zamierza podbić Terrapin niezależnie od tego, czy się poddamy.

      Prychnąłem z rozbawieniem. Lang­ston nie spodobała się ta reakcja. Wydobyła z kieszeni zwój komputerowy i zaczęła przesuwać po nim palcami, przewijając tekst i wykresy, żeby dotrzeć do podsumowania.

      W tym momencie podszedł do niej komandor Hagen i delikatnie położył jej dłoń na barku.

      – Lang­ston, chyba pani nie zrozumiała – powiedział. – To nie tak, że kapitan Blake nie przyjmuje tego do wiadomości. Po prostu sam doszedł do identycznego wniosku. Mam rację, sir?

      Oboje zwrócili się w moim kierunku.

      – Tak – powiedziałem. – To bez wątpienia typowa dla naczelnych sztuczka. Terrapinianie się na to nabrali, ale ja nie zamierzam.

      Lang­ston spoglądała na mnie niepewnie.

      – Skoro pan wie, że to podstęp, czemu nie odrzucił pan jeszcze jego propozycji?

      Hagen znów odpowiedział za mnie:

      – Bo kapitan jeszcze nie wpadł na pomysł, jak wykorzystać sytuację.

      Lang­ston zmierzyła nas podejrzliwym wzrokiem.

      – To prawda? Siedzi pan w fotelu i obmyśla kontr­posunięcie?

      – W zasadzie tak. Myślę, jak pokrzyżować Fexowi plany.

      Lang­ston wyrzuciła ręce do góry.

      – Czy to nie oczywiste? Wystarczy skontaktować się z Terrapinianami i wyjaśnić, co knuje Fex.

      – Ach, gdyby to było takie proste… Bo widzi pani, oni mi pewnie nie uwierzą. Chcą, żeby oblężenie się skończyło, więc zobaczą we mnie wrednego małpiszona, który próbuje im namieszać.

      – Ale przecież Fex…!

      – Dla ich umysłów to bez znaczenia – wtrącił komandor Hagen. – Zdradzieckie myśli zwykle nie przychodzą rebelianckim Kherom do głowy. Obwinią kapitana Blake’a o stworzenie problemu, bo to jego pomysł.

      – Naprawdę? Zastrzelą posłańca?

      – Tak – powiedziałem. – Być może dosłownie.

      Lang­ston powoli odwróciła głowę z powrotem w moją stronę. Minę miała ponurą i zadumaną. Zrozumiałem, że jej myśli wreszcie podążają tymi samymi ścieżkami, co moje.

      – W takim razie… co zrobimy, sir?

      Posłałem jej cień uśmiechu.

      – Teraz już pani wie, czemu tak intensywnie myślę. Przejdę się na chwilę. Hagen, pan zrobi sobie przerwę. Lang­ston… zechce pani przejąć mostek na kilka minut?

      Spojrzała na mnie, zaskoczona, ale zaraz pokiwała szybko głową.

      Daliśmy znać obsadzie mostka, że chwilowo ona dowodzi, a potem wyszliśmy.

      – Myśli pan, że to bezpieczne, kapitanie? – zapytał Hagen. – Jest całkiem zielona.

      – Właśnie zniszczyliśmy wszystkie jednostki wroga w tym kwadrancie. Jest tu spokojnie jak rzadko. Skorzystajmy z tego.

      – Skoro pan tak mówi, kapitanie.


Скачать книгу