Stara Ziemia. Jerzy Żuławski

Stara Ziemia - Jerzy Żuławski


Скачать книгу
z wolna głowę i uśmiechnął się przyjaźnie, nie okazując zdziwienia.

      – Tak. To ja.

      – Co tutaj robisz? Skąd się bierzesz? – wołał Jacek.

      – Jestem. A ty?

      Młody uczony nie odparł nic – czy nie chciał odpowiedzieć… Po chwili dopiero zagadnął znowu:

      – Skąd wiesz, że ja tu jestem?

      – Nie wiedziałem.

      – Wołałeś na mnie. Dwukrotnie.

      – Nie wołałem. Myślałem tylko o tobie w tej chwili.

      – Słyszałem twój głos.

      – Myśl moją słyszałeś.

      – To jednak dziwne – szepnął Jacek.

      Hindus uśmiechnął się.

      – Czy więcej dziwne niż wszystko, co nas otacza? – rzekł.

      Jacek usiadł w milczeniu na chłodnym piasku. Buddysta nie patrzył nań, ale on miał wrażenie mimo to, że go widzi, więcej nawet, że przegląda na wskroś jego myśli. Było to uczucie aż gnębiące. Poznał był niedawno tego niepojętego człowieka w jednej ze swoich częstych wędrówek i on, który posiadł całą wiedzę współczesną, on, który miał w rękach moc, jak mało kto na świecie, i z samotnej wieżycy swego ducha z pogardą mimowolną na ludzki tłum poglądał, czuł się dziwnie onieśmielonym w obecności tego wtajemniczonego pustelnika o duszy przepaścistej a prostej na pozór jak dusza dziecka. Ale równocześnie pociągało go coś ku niemu nieprzeparcie…

      Od czasu pierwszego poznania spotykał go często i w sposób zgoła niewytłumaczony w różnych stronach świata. I dzisiaj to dziwne spotkanie nad Nilem…

      Nyanatiloka uśmiechnął się i nie zwracając głowy, rzekł, jakby odczuł jego zdumienie:

      – Przybyłeś tutaj samolotem, jak widzę?

      – Tak.

      – Dlaczego przybyłeś?

      – Bo chciałem.

      – Czemu się więc dziwisz, że ja tu jestem, gdy ja także mogłem chcieć?

      – Tak, ale…

      – Ja nie mam samolotu, myślisz?

      – Tak.

      – Czymże jest maszyna? Czyż nie środkiem tylko, za pomocą którego wola twoja wywołuje zmiany w położeniu twego ciała i w obrazach, które widzą twe oczy?

      – Zapewne.

      – Czy nie sądzisz, że wola może sprawić to samo bez sztucznych środków i zawiłych?

      Uczony skłonił głowę.

      – Wszystko, co wiem, kazałoby mi powiedzieć: „nie!”, a jednak, odkąd poznałem ciebie i tobie podobnych…

      – Dlaczego nie chcesz sam spróbować siły swojej woli bezpośrednio?

      – Nie wiem, jakie są jej granice.

      – Nie ma granic.

      Milczeli przez pewien czas obaj, patrząc na Księżyc płynący w górę i coraz jaśniejszy. Po chwili Jacek ozwał się znowu:

      – Widziałem już dziwne rzeczy, które robiłeś. Przewracałeś oczyma czarę pełną wody i przechodziłeś przez drzwi zamknięte… Jeśli potęga woli nie ma granic, powiedz, czy mógłbyś tak samo ten Księżyc na niebie w inną pchnąć drogę lub przebyć bez ochrony i środków pomocniczych przestrzeń, która nas od niego dzieli?

      – Tak – odpowiedział Hindus spokojnie, ze zwykłym na ustach uśmiechem.

      – Więc czemu tego nie robisz?

      Nyanatiloka zamiast odpowiedzi zapytał Jacka z kolei:

      – Nad czym pracujesz teraz?

      Uczony ściągnął brwi.

      – Mam w swej pracowni wynalazek przedziwny i straszny. Zabijam to skupienie sił, które nazywają materią. Znalazłem prąd, który przepuszczany przez jakiekolwiek ciało rozluźnia jego atomy na pierwotne ich części składowe i unicestwia je po prostu…

      – Robiłeś próby?

      – Tak. Z niesłychanie drobnymi cząstkami miligrama. Taki pyłek, rozluźniając się, powoduje wybuch, jak garść spalonego dynamitu…

      – Ale z tą samą łatwością mógłbyś zmusić do rozluźnienia się większe masy? Wysadzić i unicestwić dom, miasto, ląd?

      – Tak. To jest przedziwne właśnie, że z tą samą zupełnie łatwością. Dość by mi było przepuścić prąd ów…

      – Dlaczego tego nie robisz?

      Jacek powstał i przechadzał się jakiś czas pod palmami.

      – Pytaniem mi na pytanie odpowiadasz, ale to nie jest to samo – rzekł. – Ja szkodę bym tym sprowadził, zniszczenie…

      – A ja – odparł Nyanatiloka – nie sprowadziłbym zamieszania we wszechświecie, który snadź[45] musi być takim, jak jest, gdybym rzucał gwiazdy na inne drogi?

      – Wiem ja – ozwał się znowu po chwili – wy się śmiejecie z wyzwolonych, że robią jeno sztuczki drobne i zabawne… Nie przecz! Jeśli ty się nie śmiejesz, to śmieje się wielu innych uczonych zarówno z tego, jak i z ćwiczeń naszych w ruchach i oddychaniu, żmudnych i długich a dziecinnych na pozór… A jednak trzeba zapanować nad sobą, trzeba się dowiedzieć o woli swojej. Te ćwiczenia, te posty, to zaparcie się i osamotnienie wiodą właśnie do tego. A gdy wola się już oswobodziła i moc swą skupiać umie, czyż nie wszystko jedno, w czym się objawia?

      – Sądzę, że nie. Moglibyście działać na pożytek…

      – Czyj? Tylko człowiek sam na swój pożytek działać może. Pożytkiem człowieka jest oczyszczenie duszy. Wola wyzwolona innego pożytku nie widzi ani nie dąży ku innemu celowi. Jakże chcesz, abym sprawiał rzeczy, które mi są obojętne i może wikłałyby mnie na powrót w grube formy życia, z których się właśnie wybiłem?

      – Wszystko jest dziwne, co nas otacza – rzekł Jacek po pewnym czasie – dziwniejsze, niżby się śnić nawet mogło ludziom w głąb niepatrzącym. A jednak mam wrażenie, że najdziwniejsze ze wszystkiego, o czym wiem, są właśnie te rzeczy, które ty czynisz.

      – Dlaczego?

      – Nie wiem, jak je czynisz.

      – A wiesz, w jaki sposób poruszasz ręką lub co się dzieje, gdy kamień z dłoni upuszczony spada na ziemię? Zbyt mądrym jesteś, abyś mi odpowiedział słowem nic nieznaczącym, które nową niewiadomość w sobie kryje.

      Młody uczony milczał zadumany, a Hindus prawił tymczasem dalej.

      – Wytłumacz mi, jak to się dzieje, że wola twoja podnosi powiekę twego oka, a ja ci wytłumaczę, jak gwiazdy wolą poruszać. Równy cud i równa tajemnica jest obojga. Wola jest większa niźli wiadomość, ale ciału jest poddana, a to są jej zwykłe granice. Musi się odważyć wyjść poza ciało, musi nie chcieć niczego dla ciała, a wtedy bytem całym zawładnie, bo już nie będzie dla niej różnicy między „ja” a „nie ja”.

      – I wtedy nie ma granic?

      – Nie może ich być. Są granice dla ruchów, dla pożądań, dla poznania wreszcie, dla woli ich być nie może, bo w samym zaczątku swoim przez ten sam fakt, że stoi nad ciałem, stoi nad formą wszelką i wszelkim bytowaniem… Wszak to wasz poeta przed wiekami powiedział:

      „Czuję, że gdybym mą wolę

      Ścisnął, natężył i razem wyświecił,

      Może


Скачать книгу

<p>45</p>

snadź (daw.) – widocznie, prawdopodobnie.