Ciężkie czasy na te czasy. Чарльз Диккенс
Tomek – tak wygląda głupio i płasko, Jak i każda rzecz inna.
Co ty w nim widzisz? Czy czasem nie cyrk?
– Nic w nim nie widzę szczególnego, Tomku; ale gdy się weń wpatrzę, to wnet rozmyślam, zdziwiona, o tym, jakeśmy oboje wyrośli.
– Znowu zdziwienie?- rzekł Tomek.
– Okrutnie krnąbrne są moje myśli – odpowiedziała Ludwika – zawsze chcą podziwiać i marzyć.
– Więc proszę cię, Ludwiko – rzekła pani Gradgrind otworzywszy drzwi niepostrzeżenie – abyś o tym przynajmniej nie odzywała się nigdy, nieoględna dziewczyno – dla miłej spokojności; inaczej ja nigdy jej nie będę miała od twego ojca. A co do ciebie, Tomaszu, to wstyd prawdziwie – i to wtedy, gdy w tej mojej biednej głowie ciągle się kręci – aby chłopiec, który tak był wychowany i którego edukacja tak wiele kosztowała, zachęcał siostrę do dziwienia się, kiedy wasz ojciec wyraźnie żąda, aby ona nigdy tego nie robiła.
Ludwika zaprzeczała, by Tomasz współuczestniczył w tym przestępstwie, ale matka zamknęła jej usta stanowczą odpowiedzią: – Ludwiko, nie mów tego; widzisz, jaki jest stan mego zdrowia. Jeżelibyś nie była zachęcona, byłoby moralnym i fizycznym niepodobieństwem, abyś dopuściła się takiej rzeczy.
– Ale mnie zachęcało ku temu, matko, tylko patrzenie na czerwone, pryskające iskry, które w ogniu strzelały, bielały i konały. Pomyślałam więc sobie, jak krótkie może być moje życie i jak niewiele mogę mieć nadziei użyć go dobrze.
– Niedorzeczność! – zawołała pani Gradgrind prawie energicznie. – Niedorzeczność! Nie powinnaś tu stać i prawić mi takich głupstw w oczy. Wszak wiesz bardzo dobrze, że gdyby ojciec to usłyszał, nigdy bym od niego nie miała spokoju. Ach! Po wszystkich trudach około ciebie, po wszystkich wykładanych ci naukach i ukazywanych doświadczeniach – kiedy sama słyszałam – a cały bok mój prawy był wówczas zacierpły – jak ci nauczyciel wykładał wszystkie kombustie, kalcynacje, kaloryfikacje, i, mogę powiedzieć, wszystkie "ie" i "acje", co niejednego chorego mogłoby do szaleństwa doprowadzić... po tym wszystkim słyszeć ciebie rozprawiającą bezmyślnie o iskrach i popiele! Prawdziwie – płaczliwym głosem dodała pani Gradgrind osuwając się na krzesło, aby nie paść na podłogę pod nawałem tych cieni faktów – prawdziwie, pragnęłabym wcale nie mieć dzieci, a nie wiem, co byście wtedy robili na świecie.
ROZDZIAŁ IX. POSTĘPY CESI
ROZDZIAŁ IX
POSTĘPY CESI
Cesi Jupe ciężko płynęło życie między panem M'Choakumchildem a panem Gradgrindem; w pierwszych miesiącach tej uciążliwej próby nieraz napadała ją gwałtowna pokusa ucieczki. Fakty sypały się twardo na nią dzień cały; życie, które jej stworzono, było tak ściśle porubrykowane,że niewątpliwie dzieweczka uciekłaby była dawno. Zatrzymywał ją jeden wzgląd tylko. Smutno pomyśleć, że ten wzgląd nie był skutkiem arytmetycznego procesu, sprzeciwiał się wszelkiemu wyrachowaniu i musiał ginąć przed pierwszą lepszą tablicą prawdopodobieństwa, jaką by urzędnik ubezpieczeniowy wywiódł z tych przesłanek. Dzieweczka nie wierzyła, że ją ojciec na zawsze opuścił; żyła nadzieją, iż on powróci, i pewna była, że szczęście z jego powrotu będzie daleko żywsze, jeśli ona pozostanie tam, gdzie jest.
Zakorzeniona ciemnota wiodła Cesię do takich pociech, na przekór zdrowemu rozsądkowi, który nakazywałby pokrzepianie się matematycznymi i dowiedzionymi prawdami, jako to: że jej ojciec był wyrodnym włóczęgą. Wszystko to napełniało pana Gradgrinda litością. Ale cóż było robić? Bakałarz oświadczał, że głowa dzieweczki zamknięta jest dla cyfr, że, powziąwszy wyobrażenie ogólne o kuli ziemskiej, nie chciała już słuchać o jej ścisłych wymiarach, że powoli bardzo nabywała świadomości dat, gdy żadne rozczulające zdarzenie nie łączyło się z nimi, że łzy płynęły z jej oczu strumieniem, gdy kazano jej, aby na pamięć rozwiązała pytanie: ile będzie kosztować 247 muślinowych czepeczków, gdy każdy kosztuje 14 i pół pensa, że w klasie na najniższej, na oślej ławce siedziała, że po ośmiu tygodniach wtajemniczania jej w zasady ekonomii politycznej, nie dawniej jak wczoraj poprawić ją musiał malec, co ledwo odrósł od ziemi, gdy na zapytanie: "jakie jest pierwsze prawidło tej nauki"? Cesia dała głupkowatą odpowiedź: "zrób to dla drugich, co chciałbyś, aby oni dla ciebie czynili". Gradgrind kiwając głową przyznawał, że to wszystko jest bardzo złe; że widoczna jest potrzeba stałego i nieprzerwanego tarcia Cesi w młynie nauki za pomocą systemów, schematów, rozkładów godzin, raportów i tablic statystycznych od A do Z, i że Cesię trzeba do tego przymusić. Jakoż Cesia była przymuszana do tego i coraz bardziej smutniała, nie stając się wcale uczeńszą.
– Jakbym ja chciała być panną Ludwiką! – rzekła Cesia pewnego wieczora, gdy Ludwika starała się jej pomóc w zrozumieniu zadanych na jutro lekcji.
– Tak sądzisz?
– Umiałabym tak wiele, panno Ludwiko! I co teraz dla mnie trudnością, byłoby mi wówczas łatwe i dostępne.
– Nie byłoby ci z tym lepiej, Cesiu!
Cesia po chwili wahania zrobiła uwagę:
– Ale i niegorzej, panno Ludwiko.
Na co Ludwika odpowiedziała:
– Nie wiem.
Dotychczas niewiele obie łączyło. Życie w Kamiennym Pawilonie kręciło się jednolicie jak koło machiny odtrącającej wszelkie wdawanie się człowieka; rozkaz dany Cesi, by nie wspominała o przeszłym swoim życiu, zrobił ją milczącą tak, że dziewczęta prawie obce sobie pozostały. Cesia ciemnymi oczami patrzyła się, zadziwiona, w twarzyczkę Ludwiki – i nie wiedziała, czy powiedzieć co więcej, czy przerwać rozmowę.
– Jesteś pożyteczniejszą i przyjemniejszą dla mej matki, niż ja kiedykolwiek – mówiła dalej Ludwika. – I samej sobie jesteś zapewne milszą, niźli ja sobie.
– Ale przepraszam pannę Ludwikę – mówiła Cesia – ja jeszcze... O! Ja taka głupia!
Ludwika roześmiała się weselej niż zwykle.
– Z czasem coraz rozumnieć będziesz.
– Ach! Panna Ludwika nie wie – zawołała Cesia, prawie płacząc – jaka ja głupia dziewczyna jestem! W szkole ciągle omyłki robię. Pan i pani M'Choakumchild ciągle mię wyrywają, a ja ciągle mylnie odpowiadam. Nie mogę nic na to poradzić. Widać, że to już moje przeznaczenie.
– A państwo bakałarstwo nigdy się nie mylą, jak sądzę.
– O, nie – odrzekło dziewczę żywo. – Oni oboje wszystko, wszystko umieją.
– I jakież ty omyłki możesz robić?
– Prawdziwie, że wstyd mi – rzekła Cesia. – Ot, na przykład dziś pan M'Choakumchild wykładał nam o bogactwie krajowym.
– Zapewne o bogactwie narodowym – zauważyła Ludwika.
– Tak jest. Ale czy to niejedno? – zapytała Cesia nieśmiało.
– Lepiej mówić tak, jak on nauczał – odrzekła Ludwika ze zwykłą sobie obojętnością.
– A więc bogactwo narodowe. Pan M'Choakumchild mówił tak: "szkoła jest narodem, a w tym narodzie jest pięćdziesiąt milionów w monecie. Czy ten naród jest w stanie kwitnącym? Dziewczyna numer dwadzieścia niech odpowie: czy ten naród w stanie kwitnącym i czy ona sama jest bogata?" – Cóżeś odpowiedziała?
– Powiedziałam że nie wiem ani tego, czy naród jest w stanie kwitnącym, ani tego, czy ja bogata, dopóki nie wiem, kto posiada pieniądze i jaka ich część jest moja. Ale pokazuje się, że to było zupełnie od rzeczy,