Cud grudniowej nocy. Magdalena Majcher
nocy
Autor: Magdalena Majcher
Redakcja: Magdalena Binkowska
Korekta: Zuzanna Wierus
Projekt graficzny okładki: Katarzyna Borkowska
Skład: IMK
Zdjęcia na okładce: Shutterstock (graphuvarov.ai, karakotsya.ai, Konstanttin, Romolo Tavani, Yuliya Kim); Weronika Smieszek (zdjęcie Autorki)
Redaktor prowadząca: Agnieszka Górecka
Redaktor naczelna: Agnieszka Hetnał
© Copyright by Magdalena Majcher
© Copyright for this edition by Wydawnictwo Pascal
Ta książka jest fikcją literacką. Jakiekolwiek podobieństwo do rzeczywistych osób, żywych lub zmarłych, autentycznych miejsc, wydarzeń lub zjawisk jest czysto przypadkowe. Bohaterowie i wydarzenia opisane w tej książce są tworem wyobraźni autorki bądź zostały znacząco przetworzone pod kątem wykorzystania w powieści.
Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część tej książki nie może być powielana lub przekazywana w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy, za wyjątkiem recenzentów, którzy mogą przytoczyć krótkie fragmenty tekstu.
Bielsko-Biała 2018
Wydawnictwo Pascal sp. z o.o.
ul. Zapora 25
43-382 Bielsko-Biała
tel. 338282828, fax 338282829
www.pascal.pl
ISBN 978-83-8103-381-7
Przygotowanie eBooka: Jarosław Jabłoński
Mojej Rodzinie, która sprawia, że zawsze z niecierpliwością czekam na tych kilka grudniowych dni
1 grudnia
ROZŚWIETLONY FEERIĄ BARW RYNEK ZA SPRAWĄ ŚWIĄTECZNEGO JARMARKU PRZEMIENIŁ SIĘ W ZIMOWĄ WIOSKĘ, która przyciągała przychodniów zapachem pierników i grzanego wina oraz skrzącymi się w mroku światełkami. W centralnym miejscu postawiono ogromną choinkę, wokół której z zachwytem biegały dzieci, podczas gdy ich rodzice ze smartfonami w dłoniach próbowali uwiecznić swoje pociechy na fotografii.
Wrocław, Warszawa, Kraków, a teraz Katowice. Znana i popularna w Europie tradycja, od lat kultywowana chociażby w Wiedniu, Berlinie czy Strasburgu, z roku na rok zdobywała coraz więcej zwolenników również na Śląsku.
Magdalena Wiśniewska była prawdopodobnie jedną z niewielu osób, której nie udzieliła się świąteczna atmosfera. Poprawiła kołnierz i wsunęła zmarznięte dłonie do kieszeni kurtki. Odwróciła wzrok, ale i tak zewsząd atakował ją świąteczny klimat. Zamierzała udawać, że święta wcale nie zbliżają się wielkimi krokami, jednak świat najwidoczniej nie zamierzał jej w tym pomagać.
Kiedyś, dawno temu, okres świąteczny rozpoczynał się wraz z pojawieniem się na niebie pierwszej gwiazdki. Mogłaby przespać te dwa i pół dnia, ewentualnie, tradycyjnie już, przepracować. Ale jak wyrzucić z kalendarza cały miesiąc?
Wyszła ze szpitala kilka minut po dziewiętnastej. Miała za sobą naprawdę długi i wyczerpujący dzień. Przełom listopada i grudnia przyniósł przymrozki i opady śniegu, dlatego przez SOR przewinęło się wielu pacjentów, głównie starszych, ze stłuczeniami i złamaniami. W szpitalu, w którym pracowała od dziewięciu lat, brakowało personelu. Trzy pielęgniarki na izbę przyjęć tak dużego ośrodka?!
Była wyczerpana i marzyła już tylko o tym, żeby położyć się pod ciepłą kołdrą, zamknąć oczy i zasnąć. Daniel miał wrócić ze służby późnym wieczorem, więc w mieszkaniu czekała na nią tylko cisza, ale w tej chwili nie zaprzątała sobie tym głowy. Chciała jak najszybciej opuścić centrum miasta i znaleźć się w domu. Bez kolorowych światełek, bez choinki, bez oświetlonej, ciągniętej przez renifery karocy, która jak co roku stanęła przed budynkiem Teatru Śląskiego, i bez świątecznych szlagierów, które dobiegały z ustawionych na rynku głośników. Niestety, na wysokości Galerii Skarbek tramwaj się zepsuł i wszystko wskazywało na to, że resztę drogi do domu będzie musiała pokonać pieszo.
Przyspieszyła i skierowała się w stronę alei Korfantego, rzucając okiem na przymocowane do latarni świecące choinki, które ciągnęły się w stronę Spodka. Na rondzie ustawiono rozświetloną konstrukcję. Dlaczego wszyscy, dosłownie wszyscy uparli się na to, by obwieścić światu swoją radość ze zbliżających się świąt? Czy celebrowanie tych kilku grudniowych dni przestało być przywilejem, a stało się obowiązkiem?
Szła ze spuszczoną głową, patrząc pod nogi. Stawiała kroki powoli, żeby się nie potknąć. Kiedy weszła do przejścia podziemnego, odetchnęła z ulgą. Oddychała szybciej, bynajmniej nie z powodu wysiłku, bo przecież przeszła ledwie kilkaset metrów. Czuła się osaczona szczęściem i radością.
Nie potrafiła odnaleźć magii świąt, które od jakiegoś czasu kojarzyły jej się tylko ze stratą. Miała ochotę zatrzymać się i wykrzyczeć w twarz roześmianym przechodniom, że kompletnie nie liczą się z uczuciami innych, na odchodne życząc im, żeby się porzygali tym swoim szczęściem, ale tylko skuliła się w sobie i szybkim krokiem wspięła się po schodach.
Do bloku przy placu Grunwaldzkim, w którym mieszkała z Danielem od dwóch lat, wbiegła zdyszana po szybkim marszu. Długo nie mogła się przyzwyczaić do odgłosów centrum miasta, ale dopiero tutaj każdy kąt przestał jej boleśnie przypominać o tym, co straciła. Wcześniej mieszkali w przestronnym mieszkaniu w Panewnikach, ale cały dom był przesiąknięty obecnością tej, która odeszła.
Magdalena unikała miejsc, w których bywały razem. Wiedziała, że ta żałoba nigdy się nie skończy, dlatego robiła wszystko, żeby nie dodawać sobie bólu. To właśnie dlatego w każdą Wigilię brała dyżur w pracy. Całkiem możliwe, że gdyby pracowała na oddziale, święta i tak by ją dopadły, ale w te grudniowe dni cieszyła się, że jej miejscem pracy jest izba przyjęć. Na oddziale do tych pacjentów, którzy nie dostawali przepustki na święta, przychodziła rodzina, żeby podzielić się opłatkiem i stworzyć chociaż namiastkę świątecznej atmosfery. Na SOR-ze nikomu nawet nie przeszłoby przez myśl, żeby organizować wigilię. Nie było na to czasu. W taki wieczór przywożono tylko tych najbardziej potrzebujących: ofiary wypadków, pacjentów z zawałami serca czy udarami mózgu. Nieustannie odpędzała od siebie natrętną myśl, że ona też została przetransportowana do szpitala w podobny grudniowy wieczór, że inna pielęgniarka niecierpliwie klepała ją po ręce, szukając odpowiedniej żyły, że inny zespół ją reanimował, bezskutecznie walcząc z tym, co miało nadejść…
Rzuciła klucze na szafkę i z westchnieniem ulgi zdjęła kozaki. Odwiesiła kurtkę na wieszak i udała się w głąb mieszkania. Najpierw opuściła rolety. Lubiła myśleć, że w ten sposób odgradza się od świata. Rozmasowała obolałe skronie i włączyła wieżę. Niewielu jej znajomych korzystało jeszcze ze sprzętu grającego, większość z nich słuchała muzyki z YouTube’a, ale Magdalena wciąż kupowała płyty CD i nie potrafiła się przekonać do odtwarzania piosenek z aplikacji. Z głośników popłynęły kojące nuty The Walls of the World Katie Meluy. Uwielbiała głos tej wokalistki, jej gruziński akcent i tajemnicę, jaką odnajdowała w jej utworach. Jakież było jej zdumienie, kiedy odkryła, że piosenkarka obchodzi urodziny w tym samym dniu co ona.
Lubiła piosenki Katie chyba nawet bardziej niż utwory Norah Jones. W jej żyłach płynął blues, czego nie rozumiał Daniel, wychowany na kawałkach Paktofoniki. Z dumą opowiadał, że pochodzi z Bogucic, dzielnicy Katowic, w której urodził się i wychował legendarny „Magik”.
Daniela i jego spodnie z krokiem w kolanach kojarzyła jeszcze z liceum. Był typem buntownika: i w szkole było głośno o jego wyskokach. Kiedy spotkała go po latach i dowiedziała się, że został policjantem, nie mogła w to uwierzyć!
– Wiesz, najlepszym gliniarzem jest ten, kto kiedyś był po tej drugiej stronie – tłumaczył jej wówczas z szelmowskim uśmiechem.
Nie pasowali do siebie. Ona wrażliwa, empatyczna, o rozbudowanym