Soulless. T. M. Frazier
tion>
Dla grupy Frazierland, mojego plemienia
Podziękowania
Od czego by tu zacząć? Oczywiście chcę podziękować mojemu wspaniałemu mężowi i mojej pięknej córeczce za wsparcie i miłość.
Pragnę też podziękować zaprzyjaźnionym autorkom za ich wiedzę i porady, a także za dodatkową motywację, gdy jej potrzebowałam. Crystal, Monico, Rochelle, kocham Was.
Dziękuję Vanessie i Mandzie z Premy za to, że jesteście, jak zwykle, super.
Podziękowania dla najlepszej na całym świecie grupy czytelniczek, dla mojej załogi z Frazierland. Dzięki Wam mam ochotę pisać codziennie i nie wiem, jak Wam dziękować. Kocham Was.
Podziękowania dla mojej agentki Kimberly Brower za to, że mnie znosiła i dostosowywała się do mojego szalonego grafiku. Obiecuję, że pewnego dnia wezmę się w garść… Może.
Julie, jesteś moim duchowym patronem. Bez Ciebie chyba bym nie skończyła. Dziękuję również Jennie, Kimmi, Julie, Clarissie i Jessice za wytrzymywanie z moją szaloną osobą, gdy pisałam tę książkę!
Wyjątkowe podziękowania dla Lane Dorsey i Josha Maria Johna za piękne zdjęcie na okładce.
Przekonałem się, że pomiędzy niebem a piekłem nie ma żadnego ogrodzenia, na którym można by usiąść.
PROLOG
Bear
Byłem zły na cały świat, na whiskey, która nie wydawała się wystarczająco mocna; na dragi, które nie trzymały wystarczająco długo; na cholerne dziwki, które pieprzyłem; przez to, że nie dochodziłem, chociaż to była moja wina, bo mój fiut stawał się bezużyteczny po wciągnięciu kilku krech. Doszło nawet do tego, że wkurzałem się na przypadkowych ludzi na ulicy za to, że się śmiali lub uśmiechali, gdy ja się czułem, jakbym już nigdy nie miał się uśmiechnąć czy zaśmiać.
Jak oni śmieli?
Jak, kurwa, śmieli żyć dalej, skoro mój przyjaciel właśnie umarł?
Byłem na granicy utraty tej resztki zdrowego rozsądku, która mi została, gdy wyjechałem z Logan’s Beach i ruszyłem przed siebie, by znaleźć miejsce lub miejsca, gdzie mógłbym poczuć się otępiały, pozbyć się emocji, które wlokły się za mną z miasta do miasta, od taniego motelu do taniego motelu, od dziewczyny do dziewczyny, od haju do haju.
A potem w moim życiu pojawiła się różowowłosa dziewczyna z przeszłości i właśnie wtedy po raz pierwszy odnalazłem cel w życiu. Prawdziwy cel, a nie jakiś gówniany, wyznaczony przez rozkazującego mi Chopa, który to cel ja i każdy członek klubu Beach Bastards uważaliśmy za wyrocznię. Prawdziwy powód, by żyć.
Chciałem znowu żyć.
Mieć kogoś, dla kogo mógłbym żyć.
Ti była moją szansą na prawdziwe szczęście, chociaż Bóg jeden wie, czym ono było, zanim ją poznałem. Tylko raz poczułem prawdziwe, przelotne szczęście, dzięki Preppy’emu, Kingowi i Grace. Jak na przykład wtedy, gdy King wytatuował nas po raz pierwszy. Bardzo nam się podobały te tatuaże, chociaż były krzywe i cholernie brzydkie. Jak wtedy, gdy Grace upiekła dla mnie mój pierwszy w życiu tort urodzinowy. Jak wtedy, gdy King, Prep i ja siedzieliśmy na wieży ciśnień i myśleliśmy, że świat należy do nas.
Bo wtedy tak było.
A potem zjawiła się Ti i po raz pierwszy poczułem się szczęśliwy, gdy zobaczyłem jej uśmiech. Gdy po raz pierwszy ją pocałowałem. Gdy po raz pierwszy posmakowałem jej cipki przy ognisku. Gdy po raz pierwszy pozwoliła mi wejść w siebie, bez wstydu oddając mi swoje dziewictwo w palącej potrzebie, by stać się moją.
To właśnie tym była.
I zawsze będzie.
I zabiję każdego skurwysyna, który odważy się spróbować mi ją zabrać.
Była moja.
ROZDZIAL 1
Bear
W wieku 13 lat
Poszedłem do gabinetu mojego staruszka, by powiedzieć mu, że dostawa, o którą pytał przez ostatni miesiąc, w końcu dotarła. W chwili, gdy otworzyłem drzwi, natychmiast pożałowałem tego, że nie zapukałem. Chop opierał się plecami o wyblakły zielony fotel stojący w kącie pokoju. Spodnie miał opuszczone do kostek, a w dłoni trzymał piwo. Rudowłosa dziwka motocyklistów o imieniu Millie lub Mallie, lub Jennie klęczała między jego nogami, poruszając głową w górę i w dół, ssąc jego fiuta.
– Cholera – wymamrotałem, przypominając sobie, jakie dostałem kazanie ostatnim razem, gdy przeszkodziłem mu w przyjemnościach. Siniak pod moim okiem zniknął dopiero po dwóch miesiącach, a potem ojciec kazał mi stać na warcie przed bramą przez cały pieprzony miesiąc.
Złapałem za klamkę i powoli się wycofywałem w nadziei, że mnie nie zauważył.
Nie miałem jednak tyle szczęścia.
– Co ja ci, kurwa, mówiłem? – wrzasnął.
Zamarłem.
– Jesteś głupi czy co? Pamiętasz, co się stało ostatnim razem, gdy nie okazałeś mi należytego szacunku? Mówiłem ci, że masz pukać do drzwi, a ty wchodzisz tutaj jak do swojego pokoju?
Dziewczyna oderwała usta od jego fiuta z głośnym cmoknięciem. Skrzywiłem się.
– Nie przestawaj, suko. Czy ja ci powiedziałem, że masz, kurwa, przestać? – Chop złapał ją za tył głowy i zmusił, by znowu wzięła do ust jego fiuta.
– Przepraszam, tato – wyrwało mi się, a on znowu się wkurzył.
– Tato? Tato! – Tym razem szarpnięciem odsunął głowę dziewczyny od swoich kolan i odrzucił ją na bok, a ona wylądowała na biodrze, krzywiąc się. Wstał, podciągnął spodnie i je zapiął, Jodi zaś wybiegła przez drzwi. – Jak miałeś do mnie mówić, synu? – warknął Chop, stając przede mną. W jego oddechu wyczuwałem piwo.
– Szefie – odpowiedziałem, wbijając wzrok w podłogę, tak jak mi kiedyś kazał.
– Właśnie. Szefie. Mogłeś mnie nazywać tatą lub tatusiem, gdy byłeś dzieckiem, ale już nie jesteś żadnym pieprzonym dzieciakiem – powiedział. – Dlaczego masz mnie nazywać szefem? – zapytał, wbijając mi palec w pierś.
– Bo jesteś szefem – powiedziałem, cedząc słowa, które kazał mi mówić, odkąd oficjalnie stałem się prospectem, a on uznał, że jakimś cudem nazywanie go tatusiem jest oznaką braku szacunku.
– Bardzo dobrze, prospekcie. Ja jestem pieprzonym szefem, a nie twoim tatą czy tatusiem, czy twoim staruszkiem. – Chop złapał mnie za kamizelkę i pociągnął na korytarz, a potem w stronę salonu.
Kilkoro braci siedziało na stołkach przy barze. Pozostali grali w bilard, zakładali się, kto wygra, położywszy stosy banknotów na stole, co oznaczało, że stawki były wysokie.
Mimo to ich wartość nie miała żadnego znaczenia, bo w chwili, gdy Chop wszedł do pokoju, wszyscy odłożyli kije i skupili się na nas. Stanął za mną i popchnął mnie w głąb pokoju. Wpadłem na stół i przytrzymałem się go, by nie upaść, a przez to pieniądze rozsypały się po podłodze.
– Powiedz im. Powiedz swoim przyszłym braciom, kim jestem, prospekcie – nakazał Chop, drwiąc ze mnie, jakby tylko czekał na to, aż pęknę.
Byłem wkurzony, ale nie głupi. Musiałem tylko wytrzymać jako prospect, bo gdy stanę się prawowitym członkiem klubu, będzie mi musiał okazywać trochę szacunku.
A przynajmniej taką miałem nadzieję.
– On jest… – zacząłem, ale zawahałem się, gdy zauważyłem, że wszyscy się na mnie patrzą.
– Kim jestem, chłopcze?! – wrzasnął mi do ucha, pochyliwszy się. – I stój prosto,