Dlaczego, mamo?. Daria Skiba
córeczko, musimy sobie coś wyjaśnić…
Musiałam przyznać, że jak na skrupulatnie zaplanowaną rozmowę to początek wyszedł dość marnie. Stara, a głupia. Stresowałam się przed własną córką. Zawsze tak było, gdy na nią spoglądałam. Była śliczną dziewczyną o długich, kręconych kasztanowych włosach i niesamowicie dużych zielonych oczach. Można z nich było czytać jak z otwartej księgi. Ta dziewczyna nie potrafiła przede mną niczego ukryć.
Kiedy weszłam do małego pokoju, Marlena stała przy oknie, ze skrzyżowanymi ramionami, skulona, jakby chciała się ogrzać. Jej piękne i delikatne włosy były w okropnym nieładzie. Odniosłam wrażenie, że nie czesała ich tydzień, choć zawsze bardzo o nie dbała. Były jej największym atutem, choć zawsze kochałam każdy fragment jej ciała. Pamiętam, jak uwielbiałam się w nią wpatrywać, kiedy robiła sobie popołudniowe drzemki, będąc jeszcze małą dziewczynką. Była taka słodka i niewinna, daleka od jakichkolwiek problemów.
– Kochanie, podejdź, proszę, i usiądź. Musimy w końcu porozmawiać, ponieważ tak być nie może. Dobrze wiesz, że staram się jak mogę i jest mi bardzo ciężko, a ty…
– A co ja, mamo? No co?! – Wykrzykując ostatnie słowa, zwróciła się w końcu w moją stronę.
Serce momentalnie podeszło mi do gardła i załomotało tak mocno, jakby zaraz chciało opuścić moje ciało. Mój Boże…
– Marlenka, córeczko… Co się stało?
Nie zastanawiając się dłużej i nie próbując już szukać jakichkolwiek słów, podeszłam szybko do córki i mocno ją przytuliłam. Pragnęłam jedynie zabrać z jej barków całe cierpienie, jakie nią zawładnęło. Moja mała córeczka… Chciałam ją objąć jak kiedyś, gdy upadając na chodniku, bardzo płakała. Malutka dziewczynka z burzą loków zatapiała się w moich ramionach, bo właśnie w nich czuła się bezpiecznie. Delikatnie gładziłam ją po głowie, szepcząc, że ze wszystkim damy sobie radę.
– Kochanie, wszystko będzie dobrze. Córeczko…
Łzy mimowolnie pociekły mi ze zmęczonych oczu. Co trapiło Marlenę? Może zostawił ją w końcu ten gbur, którego dawno powinna kopnąć w tyłek. Nie zasługiwał na nią.
– Mamuś, dlaczego? – Marlena jeszcze mocniej przylgnęła do mojej piersi.
– Skarbie, co się dzieje? Wiesz przecież, że możesz mi powiedzieć wszystko. – Cały czas gładziłam włosy córki, która była okropnie roztrzęsiona. – Chodzi o Krystiana?
Na te słowa Marlena zaniosła się płaczem, nie mogąc z siebie wydusić ani słowa. W końcu obie usiadłyśmy, ale wciąż nie wypuszczałam jej z objęć. Wiedziałam, że nie będzie to prosta rozmowa. Przyszłam tutaj z zamiarem wygłoszenia reprymendy, a obawiałam się, że czekało mnie coś, czemu nie będę potrafiła sprostać.
Całe życie mieliśmy pod górkę, choć starałam się nigdy nie narzekać. Z miesiąca na miesiąc powtarzał się ten sam schemat i już nie pamiętałam, kiedy ostatni raz nie musiałam się martwić, czy pod koniec miesiąca będę miała co włożyć do garnka. Starałam się, jak mogłam. Zawsze wolałam sobie odmówić nowych butów, choć poprzednie ledwo już się trzymały po latach użytkowania. Córki były dla mnie najważniejsze i wszelkie oszczędzone drobniaki przeznaczałam dla nich.
Stwierdzenie, że największy kłopot jest z małymi dziećmi, które nie potrafią jeszcze jasno zakomunikować, o co im właściwie chodzi, nie jest prawdą. Wraz z dorastaniem dziecka liczba problemów mnoży się w zatrważającym tempie. Książki, zeszyty, nowe ubrania, kosmetyki… Moje córki nigdy nie były wymagające, ale zawsze chciałam dla nich jak najlepiej. To chyba naturalne, każdej matce zawsze najbardziej zależy na szczęściu swojego dziecka. Sama może nie mieć nic. Najważniejsze jest to, że ma swoje ukochane pociechy, które nosiła tuż pod własnym sercem. Dzieci to największe i najcenniejsze szczęście każdej kobiety…
Teraz spoglądałam na moją zapłakaną i roztrzęsioną córkę, która z każdym kolejnym dotknięciem powoli się uspokajała. Czułam, że to jeden z momentów, w których nie mogłam na nią naciskać. Musiałam pozwolić jej się wyciszyć, a przede wszystkim dać poczucie bezpieczeństwa.
Marlena w końcu zasnęła. Dopiero kiedy przykrywałam ją kocem, zdałam sobie sprawę, że była bez spodni. Zlokalizowałam je, rzucone pod szafą. Były dosłownie całe przemoczone.
– Co się stało? – powiedziałam po cichu sama do siebie.
Wzięłam je do łazienki, żeby wrzucić do prania. Kiedy je podniosłam, coś wypadło z kieszeni. Nie mogłam uwierzyć własnym oczom. W pokoju panował półmrok, jedynie delikatny strumień kuchennego światła chronił pomieszczenie przed całkowitą ciemnością. Blada poświata rzuciła cień na biały plastikowy przedmiot, który prawdopodobnie miał zmienić wszystko.
Tylko nie ona… Nie Marlena…
– Coś tam tyle robiła? Ile jeszcze mam czekać? – Po wyjściu z pokoju Marleny do moich uszu od razu dotarły słowa Franka.
– Kochanie, obiad miałeś przygotowany, wystarczyło nałożyć na talerz – odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
Miałam już dość usługiwania każdemu. Szczególnie teraz, gdy nasze życie miało przybrać zupełnie inny bieg… Mimo wszystko starałam się zachować spokojny ton. Nie chciałam teraz nic mówić mężowi. Może jednak nie był to test naszej córki, a którejś z jej koleżanek?
Z Frankiem bywało różnie. Kiedy nie wpadał w ciąg alkoholowy, można z nim było normalnie porozmawiać, obejrzeć razem program w telewizji czy się pośmiać. Najgorsze jednak były dni, kiedy pił na umór, a po kilku dniach dostawał delirki, gdy organizmowi brakowało procentów. Najbardziej chyba jednak bolało mnie to, że potrafił znaleźć pieniądze na piwo, ale nigdy nie widział opcji dorobienia, żeby naszej rodzinie było lżej. Sama robiłam, co mogłam. Przez lata dorabiałam, sprzątając klatki schodowe, latem jeżdżąc na jagody i je sprzedając, jesienią na grzyby. Pracowałam na czarno, jako pomoc kuchenna, ale często zostawałam z niczym, kiedy do pracy zgłaszały się młode dziewczyny. Ja z każdym rokiem byłam coraz słabsza. Upominały się o mnie kolejne choroby, jednak starałam się, przede wszystkim dla dziewczynek. Nie znosiłam widoku, gdy moim małym córeczkom było przykro patrzeć, jak inne dzieci latem jedzą lody lub wynoszą na koc przed dom kolejne nowe i piękne lalki Barbie.
Z niecierpliwością, ale i strachem czekałam na przebudzenie się Marleny. Zadzwoniłam do Kamili. Myślałam, że może siostry rozmawiały ze sobą i Marlena coś jej powiedziała, jednak starsza córka była tak samo zaskoczona, jak ja.
Czekałam i czekałam. Usiadłam przy stole i przy małej lampce tworzyłam kolejne ozdoby choinkowe i stroiki świąteczne. Zawsze parę groszy z nich wpadało, a w tym roku miałam już więcej zamówień niż w poprzednich latach, mimo że grudzień dopiero się zaczął. Tym razem ręce trzęsły mi się jak jakiemuś alkoholikowi, który wpadł w delirkę, a brak procentów zawładnął jego ciałem. Nie potrafiłam dobrze wbić szpilki w styropianową kulkę, nie mówiąc już o dodawaniu cekinów czy zaginaniu pod odpowiednim kątem śliskiej wstążki.
Bardzo powoli kończyłam ostatnią bombkę, kiedy usłyszałam, że drzwi od pokoju Marleny się otwierają. Zostawiłam wszystko i wyszłam na spotkanie z rzeczywistością.
– Marlena? – Więcej słów nie było potrzebnych.
Wystarczyło, że spojrzałam na córkę i wiedziałam już, że tamten test ciążowy należał do niej. Wystarczyło jedno spojrzenie, bym wiedziała, w jakim stanie znajduje się teraz moje dziecko. Tylko że ciąża to nie koniec świata…
– Napijesz