Szeregowiec. Adrian K. Antosik
dawno utracone możliwości. W wielu upadł duch i odeszli opłakiwać porażki. W końcu doszliśmy do wniosku, że potrzebujemy nieskażonych egzemplarzy. Całkowicie czystych, które mają perspektywy rozwoju przed sobą.
– I co stworzyliście maszynę do cofania się w czasie?
– Nie – odparła z uśmiechem – oczywiście, że nie. Taka maszyna istnieje już od wielu stuleci. Dopiero niedawno doszliśmy, jak z niej skorzystać. Stworzyliśmy kopię twojego ciała, która była w identycznym stanie, w jakim byłeś tuż przed śmiercią, a następnie podmieniliśmy was. Dzięki czemu jesteś tu teraz z nami.
– Zabiliście klona?
– Nie. W twoim przypadku to była jedynie kupa komórek bez świadomości. Kawałek mięsa zgadzający się idealnie z twoim ciałem.
– A nie mogliście po prostu zmienić przeszłości?
– To również jest niemożliwe – powiedziała ze smutkiem Hera. – Podjęliśmy jedną próbę zmiany przeszłości. W rezultacie zginęło dziesięciu Odwiecznych, a próby dokonania zmian nie powiodły się.
Przez chwilę się zastanawiałem, nim znów zacząłem mówić.
– W gruncie rzeczy powinienem był ci podziękować. Gdyby nie ta podmiana byłbym już martwy.
Kobieta uśmiechnęła się.
– Jesteś naszą nadzieją, ale o tym porozmawiamy kiedy indziej. Dziś przyszłam cię zaprosić na małą ucztę.
– Ucztę – zdziwiłem się.
Dopiero na myśl o jedzeniu poczułem, jak bardzo jestem głodny. Mój żołądek zaburczał przeciągle.
– Tak, oprócz ciebie, mnie i oczywiście Lucze przyjdą jeszcze trzy osoby będące obecnie w obiekcie. Pozostali niestety porozlatywali się po kosmosie i minie trochę czasu nim wrócą.
– Z ogromną chęcią – mówiąc to, czułem jak ślina napływa mi do ust na samo wspomnienie jedzenia.
– Chodźmy– powiedziała wskazując w prawą stronę.
Ruszyliśmy wolno. Z każdym krokiem przyzwyczajałem się do przezierającej przez błękit nieba wielkiej kuli ziemskiej. Szliśmy przez dobre pięć minut nim Hera zatrzymała się przy ścianie. Położyła dłoń na małym, czarnym kwadraciku. Śluza z sykiem otworzyła się. Weszliśmy do środka i stanęliśmy przed niewielkim stołem zastawionym różnymi potrawami. W całym pomieszczeniu unosił się cudowny zapach jedzenia, na który mój brzuch od razu zareagował burczeniem, przypominając mi jak bardzo jestem głodny. Rozejrzałem się po ustawionych na stole półmiskach, w większości rozpoznawałem jedzenie, które się w nich znajdowało, ale były tam też potrawy, których w życiu na oczy nie widziałem. Pierwszym, co przykuło moją uwagę był półmisek z czarnymi wężami. Na jego widok pierwszy zapał do jedzenia rozpłynął się i uświadomiłem sobie, że chyba nie jestem aż tak głodny jak mi się wydawało. Kilka kolejnych mis było po brzegi wypełnione jakąś nie do końca dobrze zmieloną papką, mimowolnie wzdrygnąłem się i szybko przeniosłem wzrok na półmisek z ziemniakami. Nigdy nie byłem zwolennikiem awangardowych potraw. By nie tracić na nowo rozbudzonego apetytu przestałem wpatrywać się w półmisy. Zauważyłem, że wokoło okrągłego stołu stało pięć krzeseł. Kobieta gestem ręki wskazała mi miejsce. Usiadłem, ona zajęła miejsce naprzeciwko. Z zainteresowaniem rozejrzałem się po pomieszczeniu. Ku mojemu zadziwieniu nie było tu żadnych mebli. Spojrzałem w miejsce którędy weszliśmy, było tam wielkie przeszklenie na całą ścianę, którego nie spostrzegłem, gdy wchodziliśmy z zewnątrz. Zerknąłem na przeciwległą ścianę, w której był jakiś korytarz. Lecz nie widziałem, dokąd biegnie, ponieważ po trzech metrach skręcał w prawo. Ponownie spojrzałem prosto w przedziwne oczy kobiety. Powoli zaczynałem się do nich przyzwyczajać gdyż, nie przeszedł mnie znów zimny dreszcz, a przynajmniej tak sobie to tłumaczyłem. Wskazałem palcem na przeszklenie i z uśmiechem zapytałem:
– Nie widziałem tego z zewnątrz. Zamontowaliście tu lustro weneckie?
Hera uśmiechnęła się dobrodusznie. Jej niebieska skóra w świetle dziennym wyglądała jaśniej niż w moim pokoju.
– Zasada działania jest podobna, choć nie jest to lustro weneckie.
Gdy krzesło obok mnie zaszurało, aż podskoczyłem z zaskoczenia. Gwałtownie obróciłem się w lewą stronę. To Lucze zajmowała swoje miejsce, jej czarne oczy bez białek wpatrywały się we mnie z zaciekawieniem.
– Chyba cię nie wystraszyłam?
Strach, dopiero teraz dotarło do mnie, że jeszcze przed paroma godzinami obcy człowiek wymierzył we mnie pistolet. Chciał mnie zabić, choć nawet mnie nie znał. Na samo wspomnienie tamtych chwil poczułem chłodny uścisk w sercu. Odrzuciłem jednak te czarne myśli od siebie.
– Troszkę – odparłem spokojnie – nie spodziewałem się.
Gdy wypowiadałem te słowa dostrzegłem dwie postaci, które weszły do środka. Chyba delikatnie skinęły głowami, więc odwzajemniłem ukłon. Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, były pomarańczowe dłonie jednej z nich. Zajęli miejsca po obu stronach Hery. Z prawej usiadła ta o kolorze skóry dojrzałej pomarańczy. Przez dłuższą chwilę wpatrywałem się w obydwie ukryte osoby czekając, aż zechcą ujawnić swoje twarze. Zapadła cisza. W końcu nie wytrzymałem.
– Czemu chodzicie z zasłoniętymi twarzami?
– Nie chcieliśmy cię krępować – powiedziała postać o pomarańczowej skórze, – lecz jeśli ci to nie przeszkadza…
Szybkim ruchem zerwał kaptur z głowy. Moim oczom ukazała się przystojna twarz mężczyzny, w którego błękitnych oczach nie uświadczysz nawet odrobiny białka czy źrenicy. Krótko ścięte czarne włosy prawie ukrywały dwa małe różki tuż nad krzaczastymi brwiami.
– Jak ci się podoba, twardzielu?
– Nie gustuje w mężczyznach – odparłem hardo.
Mężczyzna roześmiał się serdecznie. Coś syknęło i błękitnooki krzyknął:
– Loki, przyleciałeś. Nie uwierzysz jakiego zgrywusa ściągnęliśmy!
Szybko odwróciłem się w stronę przeszklenia. Stał tam półnagi mężczyzna z długimi, rozpuszczonymi włosami. Z jego łopatek wyrastały czarno opierzone skrzydła. Skłonił się grzecznie, na co odpowiedziałem mu tym samym. Jego usta rozciągnęły się w subtelny uśmiech.
– Witaj Dawidzie – powolnym krokiem podszedł do ostatniego wolnego miejsca i zajął je.
– Skoro już tak wszyscy się przedstawiamy, to ja nazywam się Hermes– powiedział pomarańczowoskóry – a ty się nie przedstawisz?
Spytał się patrząc na postać wciąż ukrywającą swoją twarz pod szatą.
– Jeszcze przyjdzie na to czas – odparł kobiecy głos.
Spojrzałem na nią, w jakiś nierealny sposób wydała mi się bardzo znajoma.
– Dawidzie, powiedz – zaczęła Hera – czy w końcu nam wierzysz?
– Wybaczcie bezpośredniość – odparłem dyplomatycznie – jednak patrząc na was trudno wam nie uwierzyć. Choć jest to tak realne, to wciąż pewna część mnie nie może w to wszystko uwierzyć.
– Spokojnie chłopie – krzyknął Hermes z pełnymi ustami winogron – dla nas też wyglądasz dość antycznie.
– Loki zrobiłeś to, o co cię prosiłam – spytała Hera.
– Owszem, już działa.
Kobieta rozpromieniła się i zaklaskała w dłonie jak mała dziewczynka, która właśnie zobaczyła jakąś niezwykłą sztuczkę.
– Chciałam