Star Force. Tom 7. Unicestwienie. B.V. Larson

Star Force. Tom 7. Unicestwienie - B.V. Larson


Скачать книгу

      Rąbnąłem pięścią w podłokietnik fotela, który ukradłem. Właśnie wtedy pojawiła się zdezorientowana pani porucznik. Podczołgała się do mnie. Posłałem jej ponure spojrzenie, a ona popatrzyła na mnie z zaskoczeniem. Uświadomiłem sobie, że próbowała dotrzeć do fotela, w którym siedziałem – jej fotela.

      Przegnałem ją machnięciem ręki. Odwróciła się i odczołgała. Mój umysł chciał jej współczuć, chciał zastanawiać się, czy przeżyje kolejnych... sześć minut, jak obwieszczał napis na ekranie, ale nie zrobiło mi się jej żal. Nie było na to czasu.

      Musiałem myśleć. Nabrałem tchu i skontaktowałem się z Marvinem.

      – Marvin! – krzyknąłem.

      – Tak, pułkowniku?

      – Czy jesteś na pokładzie? – zapytałem.

      – Jakiego okrętu, sir?

      – Nie czas na gierki, Marvin. Czy jesteś w tej chwili na tym samym okręcie co ja?

      – Tak, sir, w tej chwili jestem.

      Poczułem ulgę. Generalnie, kiedy Marvin wiedział o ataku albo chociaż się go spodziewał, miał tendencję do uciekania zawczasu. Czasem robił to dużo wcześniej, gdy jeszcze nikt inny nie wiedział, co się stanie. Fakt, że Marvin znajdował się na pokładzie, był pocieszający. Znaczył tyle, że on był równie zaskoczony jak ja.

      – Marvin, potrzebuję tłumacza. Połącz mnie z tymi zdradzieckimi homarami.

      – Do tej pory nie odpowiadały, sir.

      – Nieważne! Wiem, że słuchają. Pewnie to, co powiem, strasznie ich rozbawi. Ale o to też nie dbam. Otwórz kanał i tłumacz.

      – Kanał otwarty.

      Zrobiłem przerwę na zaczerpnięcie oddechu, a potem zacząłem:

      – Do mieszkańców wodnych księżyców w cieniu moich okrętów. Jesteście najbardziej niehonorowym gatunkiem, jaki kiedykolwiek napotkałem. Jesteście oszustami. Jesteście ignorantami i barbarzyńcami. Jestem profesorem wśród swojego ludu i niniejszym wystawiam wam najniższą ocenę!

      Przez kilkanaście sekund nikt nie odpowiadał. Liczyłem na to, że zechcą jakoś zareagować na mój werbalny atak. W końcu nie mieli już powodu do milczenia. Wpadliśmy w ich pułapkę i niczego nie mogli zyskać, nie odzywając się. Wiedziałem też, że są arogancką i gadatliwą rasą, która ceni sobie osiągnięcia naukowe. Wzmianka o niskiej ocenie powinna ich zaboleć.

      A jednak nie odpowiedzieli. Spod zmrużonych powiek spoglądałem na odczyty. Rakiety miały dolecieć za mniej niż cztery minuty. Za cztery minuty załogi miały zginąć, bo spieprzyłem sprawę i ponownie uwierzyłem homarom.

      Mój gniew narastał. Kolejna myśl należała do tych mrocznych: rozważyłem zbombardowanie ich miast. Nie dali nam celów w postaci okrętów, które moglibyśmy ostrzelać, ale nic nie chroniło ich ludności cywilnej. Wiedzieliśmy, gdzie mieszkali na swoich płytkich rafach i w podwodnych grotach. Wiedzieliśmy, że niektórzy z nich wciąż żyli.

      Uniosłem rękę, żeby znów wcisnąć nadawanie. Załoga czekała na brzemienny w skutki rozkaz otwarcia ognia. Czułem to w kościach.

      Ale sekundę przed skazaniem na śmierć miliarda inteligentnych istot wpadłem na inny pomysł.

      – Przeskanuj te rakiety! – ryknąłem. – Czy ktoś to zrobił? Czy to makrosy nimi sterują?

      Moja myśl była prosta i straszna. Co, jeśli to nie Skorupiaki – niech Bóg ma tych biednych drani w swojej opiece – nas atakowały? Co, jeśli za wszystkim stały makrosy?

      Wiedziałem, że z homarami ciężko się dogadać, ale też nie podejrzewałem ich o tendencje samobójcze. Musiały wiedzieć, co moglibyśmy z nimi zrobić. Już dawno by sobie wszystko wyliczyły. Samą zasadzkę mogłem zrozumieć, ale czemu mieliby pozwolić, abyśmy aż tak się zbliżyli?

      Być może wcale tego nie zrobili. Jeśli makrosy przejęły ich podwodne miasta i to one wystrzeliły rakiety, może właśnie obserwowałem skutki ich perfekcyjnych obliczeń.

      Makrosy zawarły ze Skorupiakami traktat, wiedzieliśmy o tym. Podobnie zresztą jak z kilkoma innymi rasami. Oczywiście pierwsza rzecz, jaką te maszyny robiły przy podpisywaniu nowego traktatu, to znalezienie sposobu na jego złamanie. To było jak zawieranie umowy z przysłowiowym wilkiem czyhającym na progu domu, który i tak potem próbuje dostać się do środka, aby pożreć tych, z którymi się układał.

      Być może to makrosy nas tu zwabiły, a potem zaatakowały w ostatniej chwili, aby sprowokować nas do reakcji. W ten sposób homary poniosłyby ogromne straty, my stracilibyśmy flotę, a maszyny radośnie szczerzyłyby się na naszym wspólnym pogrzebie. Uśmierciłyby tysiące głupców kosztem paru rakiet i transmisji.

      – Odpowiedz! – wrzeszczałem. – Czy te rakiety pilotują makrosy, czy nie?

      – Nie, sir – odpowiedział Marvin równie spokojnie i niewzruszenie co zawsze.

      – Nie? Potwierdź. Pociski pochodzą z baz Skorupiaków?

      – Tak, pułkowniku – oznajmił. – Wszystko wskazuje na to, że to Skorupiaki nas zaatakowały.

      – W takim razie nie mam wyboru. Dowódcy, wprowadźcie rozkaz specjalny Z.

      – Naprawdę musimy, Kyle? – zapytała Sandra na prywatnym kanale.

      Zignorowałem jej nagłą zmianę zdania. Wpatrywałem się w przeraźliwie błękitny świat pod nami. Próbowałem sobie wyobrazić, jak by to było żeglować po takim szklistym morzu. Woda była ciepła – teraz nawet gorąca, niebo pokryte chmurami. Ale w bezchmurny dzień cały ten świat przypominałby nieskończone, idealnie błękitne przestworza. Z powodu oddziaływania grawitacyjnego gazowego olbrzyma na niebie tamtejsze pływy były bardzo silne, ale ja wiedziałem, że nawet fale pływowe na Ziemi są zaledwie małymi pagórkami na otwartym oceanie. Stają się zabójcze dopiero wtedy, gdy obmywają brzegi. Tutaj morza musiały być czystą idyllą. A ja właśnie miałem je zmienić w radioaktywną zupę.

      Zostały dwie minuty. Wszyscy czekali na mój ostateczny rozkaz otwarcia ognia.

      – Czy kanał łączności ze Skorupiakami jest wciąż otwarty, Marvinie? – zapytałem.

      – Tak, pułkowniku.

      – W porządku, nadaj to: nie rozumiemy waszych działań. Niewykluczone, że nigdy ich nie pojmiemy. Różnimy się od was, ale nie jesteśmy pozbawieni współczucia. Bardzo możliwe, że budowa waszych mózgów nie pozwala na doświadczanie współczucia. W takim wypadku nigdy nie zaistnieje pokój między naszymi ludami... przynajmniej dopóki jeden z nich nie przestanie istnieć.

      Zrobiłem pauzę, po czym kontynuowałem:

      – Przybyliśmy tutaj, aby wam pomóc. Przybyliśmy, bo nas wezwaliście. Wiemy, że wasze oceany wyciekają. Wiemy, że się ogrzewają. Podejrzewamy, że maszyny otworzyły na dnie morza pierścień, przez który woda ucieka z waszego świata. Co gorsza, to powoduje wzrost temperatury, ponieważ gorący lód w najgłębszych...

      – Skąd macie tę informację? – zapytał jakiś głos.

      Zamrugałem, zdziwiony. Byłem w trakcie mowy pożegnalnej, haiku poprzedzającego unicestwienie świata... i prawdopodobnie moją własną śmierć. Upłynęła cenna sekunda, zanim dotarło do mnie, że wrogowie wreszcie odpowiedzieli.

      – Skąd mamy tę informację? – powtórzyłem. – Sami do tego doszliśmy! Mówiliście, że potrzebujecie pomocy, więc przylecieliśmy wam pomóc. Po drodze wydedukowaliśmy, na czym polega wasz problem. Nie jesteśmy głupi.

      – Gratulacje. Staliście się cywilizowani. Prosimy o przerwanie


Скачать книгу