Chadży Abrek. Михаил Лермонтов
лаевич Ге, Лейла и Хаджи Абрек (1852), (licencja public domain), źródło: http://commons.wikimedia.org/wiki/File:Nikolay_Ge_067.jpg
(This file has been identified as being free of known restrictions under copyright law, including all related and neighboring rights).
Copyright © 2014 by Wydawnictwo „Armoryka”
Wydawnictwo ARMORYKA
ul. Krucza 16
27-600 Sandomierz
tel +48 15 833 21 41
e-mail: [email protected]
ISBN 978-83-7950-295-0
Chadży Abrek
Abrekiem nazywaja Kabardyńcy górala, który uczynił ślub, że i chwili nie odpocznie dopóki nie zabije oznaczonej przez siebie liczby nieprzyjaciół.
I
Auł Dżemata wielki bogaty,
Nie płaci dani, własną ma wolę;
Murami jego – ręczne bułaty,
Meczetem jego – jest bitwy pole.
A jego wolni dzielni synowie,
Zahartowani w krwawych walk żarze;
Ich sławę cały Kaukaz opowie,
Zna ją i sąsiad i ludy wraże.
A strzał ich pewny każdy uśmierca.
Bo nigdy wrogów nie chybił serca.
Niebo aż płonie; dzień tak gorący,
Że ze skał spiekłych para się wije;
Orzeł na skrzydłach w chmurze wiszący,
Jak punkt czerniejąc zwolna się kryje.
Cisza gdzie tylko zwrócisz oczyma,
W aule tylko spokoju niéma:
I lud w popłochu zwraca swe kroki,
Gdzie strumień bije z twardéj opoki.
Powoli tłum się w krąg jeden splata;
O czémże radzą męże Dżemata?
Czyli się w góry chcą puscić znowu
Dla trzód sąsiednich śmiałéj grabieży?
A może, chciwy krwi i połowu,
Z mordem i ogniem wróg wieczny bieży?
O nie bo tylko smutne spojrzenie
Rzucają wszyscy dzielni uzdzienie.
W obcego aułu odziany szaty,
Siedząc na głazie pomiędzy niemi,
Siwy Lezginiec, schylony laty,
Przemawia do nich słowy rzewnemi;
A z oka które ogniem mu błyska,
Dokola tęskne spojrzenie ciska.
Wszyscy współczując starca boleści,
Słuchali smutnéj jego powieści:
„Trzech dzielnych synów trzy krasne córy,
Na stare lata to mój skarb cały;
Wtém nadciągnęły piorunne chmury,
Wszystkie gałęzie drzewa złamały:
I teraz stoję oto jedyny
Jako pień nagi pośród doliny.
Niestety dzisiaj już jestem stary,
A włos mój bielszy niż śnieżne szczyty;
Lecz czasem pędząc kipiące wary,
Pod śniegiem strumień bywa ukryty.
Wzywam was dzielne syny Dżemata!
Kto mi odwagę swoją pokaże?
Który z was szacha zna Bej-Bułata,
Córkę niech wróci, hańbę mą zmaże!
W niewoli dwoje zwiędło mych dzieci;
Syny zginęli w walce zaciętéj:
Dwaj z nich w obczyźnie a przy mnie trzeci,
Przez wroga w piersi bagnetem pchnięty.
Konając uśmiech taki miał szczery!
Bo pewno widział biédny młodzieniec,
Jak się doń rajska zbliżała Peri,
Trzymając w ręku tęczowy wieniec.
Z aułu, nieszczęsnym znękany bojem,
Uciec musiałem precz na pustynię;
Z córką jedyném dziécięciem mojém.
Jam ja czcił, wielbił, jako swiatynię;
Nic nie ceniłem na świecie po niéj,
I nic nie wziąłem prócz wiernéj broni.
Z córką w jaskini dzikiéj się mieszczę,
Na wszelka biédę była wytrwałą;
Wtém cios spadł na mnie ostatni jeszcze:
Miłe mi pisklę precz uleciało!
Było to w nocy: we śnie me łono
Tchnęło spokojem śród ciszy błogiéj,
Tylko szeleścił wicią zieloną
Siedząc nademną mój anioł drogi.
Nagle szmer jakiś ze snu mię budzi,
Słyszę krzyk słaby i tętent konia;
Biegnę i widzę, со? czy wzrok łudzi?
Jeździec na koniu pędzi sród błonia,
W objęciach drogie me dziécię trzyma!
Zaraz za niemi gońca posłałem,
Ale broń wierna chybiła strzałem,
Próżnom ich ścigał klątwą, oczyma;
Z pragnieniem zemsty w piersi ukrytem,
Niezdolny pomścić krzywdy со plami,
Włóczę się odtąd między górami
Jak wąż, zdeptany końskiém kopytem.
Odtąd już pokój odbiegł odemnie,
I dziś go w świecie szukam daremnie.
Wzywam was dzielne syny Dżemata!
Kto mi odwagę swoję pokaże?
Który z was szacha zna Bej-Bułata,
Niech córkę wróci, hańbę mą zmaże.”
– „Ja!” – nagle młodzian wrzasł czarnooki,
Chwytając ręką kindżał szeroki.
W niemém milczenia tłum zadziwiony,
Na dwie się przed nim rozstąpił strony.
– „O! ja znam szacha! ja pomszczę ciebie!
Za dwa dni będziesz miał wieść odemnie.
Nieulękniony Chadży zna siebie:
Na konia nigdy nie siadł daremnie.
A jeśli na czas tu nie przybędzie,
Nie sądź, że słowa jego cię zwiodły;
Lecz przed podróżą pamiętaj wszędzie
Wznieść do Proroka za nim twe modły.”
II
Już wstaje zorza; nikną tumany.
Na głębi niebios już lazurowéj
Wstają olbrzymie granitów głowy,
A każdy