Rebel Fleet Tom 1 Rebelia. B.V. Larson

Rebel Fleet Tom 1 Rebelia - B.V. Larson


Скачать книгу
„admirale”.

      – Nie dość, że niesubordynowany, to jeszcze przemądrzały. Czytałem o tym w twoich aktach, ale nie spodziewałem się, że jest aż tak źle.

      – Ostatnie słowa, zanim się rozłączę? – zapytałem.

      – Tak. Nie daj się zabić. Jesteś jednym z ostatnich, którzy zostali po naszej stronie. A przynajmniej ostatnim wojskowym. Najważniejsze, żebyś utrzymał się przy życiu.

      – Zrobię, co w mojej mocy.

      – Kiedy znajdziesz bezpieczną kryjówkę, zadzwoń ponownie pod ten numer. Użyj kryptonimu „Orion”. Zapamiętasz?

      – Orion. Jasne.

      Przerwałem połączenie i wyrzuciłem komórkę za okno, a potem zawróciłem i ruszyłem w kierunku plaży, którą tak dobrze znałem. Samochód zostawiłem na pustawym, zaśmieconym placyku i ruszyłem pieszo w sandałach.

      Kilometr albo dwa dalej znalazłem się w znajomych rejonach. To właśnie lubiłem w mieszkaniu na wyspie – człowiek szybko poznaje okolicę. W końcu Maui ma niecałe sześćdziesiąt kilometrów długości.

      Daleko w tyle usłyszałem syreny. Pewnie ktoś odkrył rzeź, jaką po sobie zostawiłem.

      Byłem lekko wstrząśnięty, więc udałem się w kierunku swojego dawnego domu. Na wszelki wypadek poszedłem plażą. Gliniarze już tam byli. Szedłem sobie linią brzegową, rzucając kamyki do wody i udając, że nawet nie zauważyłem obecności policjantów. Unikałem patrzenia na budynek, świadomy faktu, że już nigdy tam nie wrócę.

      Cholera. Trudno będzie przeżyć bez pieniędzy. Mój portfel był bezużyteczny, a nawet gorzej – stał się zagrożeniem. Gdybym skorzystał z karty, w Waszyngtonie zapaliłyby się czerwone lampki ostrzegawcze.

      Z tęsknotą wspomniałem wydrążoną nogę łóżka, gdzie ukryłem kilkaset dolarów. Pokręciłem głową. Najlepiej o tym nie myśleć.

      Szedłem wzdłuż plaży. Cały mój dobytek stanowiło ubranie. Zacząłem sporządzać w myślach listę ludzi, dla których coś znaczyłem i z którymi mógłbym się skontaktować. Lista była krótka, ale znalazło się kilka potencjalnie pomocnych osób. Resztę dnia spędziłem, odwiedzając je po kolei. Zebrałem w sumie sto osiemdziesiąt osiem dolarów. Niezbyt imponująca kwota, zwłaszcza na Hawajach.

      Wreszcie zapadła noc, a ja poczułem ulgę. Wiedziałem, że po ciemku trudniej będzie im mnie znaleźć. Poza tym nawet słomkowy kapelusz i koszula z długim rękawem, które sobie przywłaszczyłem, nie uchroniły mnie przed poparzeniem słonecznym. Piekły mnie nawet wystające z sandałów palce.

      Westchnąłem i wróciłem do przybrzeżnych hoteli. Około dziesiątej zapukałem do drzwi pokoju Kim, choć podejrzewałem, że pewnie imprezuje. Ku mojemu zaskoczeniu otworzyła, chociaż najpierw bez wątpienia uważnie przyjrzała mi się przez judasza.

      – Czego chcesz?

      – Potrzebuję pomocy – powiedziałem.

      Zlustrowała mnie od stóp do głów.

      – Spaliło cię słońce – stwierdziła wreszcie.

      – No.

      – Nie słyszałeś o kremie z filtrem?

      Pokręciłem głową i zdjąłem kradziony kapelusz.

      – Przepraszam, że cię niepokoję. Pójdę już.

      Odwróciłem się powoli, ale ona westchnęła i otworzyła szerzej drzwi.

      – Wejdź.

      Przekroczyłem próg ze smutną miną psa przyłapanego na sikaniu na dywan. Zaczęła mówić o Jasonie i o wydarzeniach z ubiegłej nocy. Zgodziłem się, że jego śmierć była wstrząsająca. Nie wspomniałem, że od tamtej pory zabiłem dwóch albo trzech napastników. Uznałem, że nie zadziałałoby to na moją korzyść.

      Po czterdziestu minutach zabrała mnie na burgery. Zjadłem trzy, bo przez cały dzień nie miałem nic w ustach. Wspaniale było zająć się czymś innym niż łażenie po mieście.

      Wreszcie opowiedziałem jej o dzisiejszych wydarzeniach, bo przecież potrzebowałem pomocy. W mojej mocno ocenzurowanej wersji uciekłem z auta bez stosowania przemocy. Byłem po prostu ofiarą ściganą po wyspie przez bezwzględnych zbirów.

      – Nie możesz zadzwonić do rodziców? – zapytała.

      – Nie. Nie chcę ich w to mieszać. Co, jeśli ci szaleńcy ich też dopadną?

      Spojrzała na mnie z zaniepokojeniem.

      – Ale do mnie przyszedłeś. Nie miałeś oporów przed wciągnięciem mnie w to bagno.

      – Admirał Shaw o tobie nie wie. Oni nie mają pojęcia, że możesz być zainfekowana.

      Kim oblizała wargi. Jej mózg ze skłonnością do zamartwiania się z pewnością analizował sytuację. Nie było jej to w smak.

      – A co, jeżeli zaczną mnie ścigać? Co mam robić? Skrócić pobyt i uciekać na kontynent?

      Coś w jej głosie kazało mi podnieść wzrok znad drugiej porcji frytek. Oczy miała rozszerzone ze strachu. Dopadała ją panika.

      – Wystarczy trzymać się z dala od szpitali. Chyba w ten sposób znajdują ludzi.

      – A jeśli się rozchoruję?

      – Nie przejmuj się – powiedziałem. – Wyciągnąłem Jasona z wody, a potem zrobiłem mu oddychanie usta-usta i czuję się dobrze. Nie jesteś zarażona. Nic ci nie będzie.

      – Może ty masz jakąś wrodzoną odporność – stwierdziła, nawijając na palec długi kosmyk ciemnych włosów. – Może to mnie tak naprawdę szukają.

      – Czemu tak myślisz? – zapytałem.

      Patrzyła na mnie długo, a potem nagle się uśmiechnęła.

      – Bez powodu – powiedziała. – Na pewno jesteś zmęczony, prawda? Wracajmy do hotelu.

      Zapłaciła rachunek i wyszliśmy. Chciałem zostawić napiwek, ale byłem zbyt biedny. Zrobiło mi się głupio, więc obiecałem sobie, że kiedy ogarnę ten bajzel w swoim życiu, znajdę pracę i spłacę długi.

      – To twój ostatni tydzień wakacji, prawda? – zapytałem.

      – Tak. Ale Gwen już nie ma. Jutro rano odlatuje. Śmierć Jasona nią wstrząsnęła. Zostałam na wyspie sama.

      – Też myślisz o powrocie?

      – Może. Napijmy się. Wyglądasz jak ktoś, komu przyda się drink.

      Wypiliśmy więcej niż jednego. Były mocne, więc nie minęła północ, gdy po raz pierwszy od doby czułem się szczęśliwy. Wróciliśmy ramię w ramię do jej pokoju.

      Nie upiła się tak, jak ja. W przeciwieństwie do mnie powoli sączyła drinki. Gdy padłem ciężko na jej łóżko, uśmiechnęła się wieloznacznie. Wyciągnąłem rękę, a ona w pierwszej chwili się cofnęła. Jednak po chwili uległa. Znów się kochaliśmy. Poczułem, że żyję, i było to wspaniałe uczucie.

      Miałem za sobą ciężki dzień, więc gdy zaspokoiliśmy siebie nawzajem, zapadłem w sen. Byłem wyczerpany.

      I kiedy już zaczynałem śnić, usłyszałem dziwny dźwięk. Coś metalicznego.

      Otworzyłem jedno oko. Nade mną, z dziką furią na twarzy, stała Kim. W rękach trzymała długą, metalową lampę podłogową, którą ściskała jak kij bejsbolowy. Ze stęknięciem zamachnęła się na mnie. To oczywiste, że chciała mi rozbić czaszkę ciężką podstawą lampy.

      6


Скачать книгу