Monologi i deklamacye, t. 1. Artur Oppman
mpty-line/>
Wydane w formacie ePUB przez Imprint Sp. z o.o. – 2010 rok.
MARSZ SZOPENA
Ach, ten Szopen! Boże! Boże!
Ach, ten Szopen i Ujejski!
W jakiż oni wiodą duszę,
Świat tęczowy, czarodziejski!
Przy tych tonach, przy tej pieśni
Niech przemarzę życie całe!
Łzy się prześnią, ból się prześni
I serdeczny żal…
I anielskie skrzydła białe
Wzwyż poniosą mnie… w błękity,
Tam, pod gwiazdy, tam – na szczyty!
W nieskończoność… w dal…
Te walczyki, te mazurki,
I preludja, i te scherza —
Płyną, płyną z fortepianu,
Płyną, płyną wprost do serca!
Takie rzewne, takie śpiewne,
Takie tęskne i anielskie,
Jak piosenki jakie sielskie,
Jak modlitwy szmer!..
Zda się skrzydły srebrzystemi
Porywają mnie od ziemi,
Tam gdzie dusze me pokrewne,
Śnią wśród rajskich sfer…
Ach, a tego marsza dźwięk,
Marsza żałobnego!
Krzyk rozpaczy, łkanie, jęk,
Do stóp Bożych biega!
Ach, a tego marsza ton,
Morzem łez wezbrany!
Ten cmentarny, chmurny dzwon…
Dzwon nieubłagany!
Chciałabym leżeć w białej trumience,
Tak, jak przedwcześnie skoszony kwiat,
W wianeczku kwiatów, w śnieżnej sukience,
Mając w źrenicach łez srebrnych ślad…
Chciałabym płynąć na sennej fali
Do pozaziemskich zagrobnych stron,
Byle mi tego marsza zagrali,
Byle nademną tak płakał – on!
A potem na mogile,
Jak moje sny pozgonne,
W słoneczne wiosny chwile,
Kwitły-by kwiaty wonne.
I on, we łzach tęsknoty,
Złorzeczył dniom-by swym,
Śniąc o tej dobie złotej,
Gdym była z nim!
Ach, te słodkie, pełne czaru zmierzchy!
Ach, pamiętam! jak pamiętam was!
Blady księżyc wschodził na drzew wierzchy
I kołysał urok tonów nas!… (gra)
"Taka biała, taka cicha,
Ręce trzyma w krzyż,
Przez sen do mnie się uśmiecha…
Och, ty już nie śnisz!
Och, nie czujesz ty już woni
Z wieńca białych róż,
Całowaniem twojej skroni,
Nie zbudzę cię już… "
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
O, witaj świecie mój czarodziejski!
O, witaj cudny śnie !
Stęskniony Szopen, smętny Ujejski —
Oczarowali mnie!…
JAK TO TRUDNO SIĘ ZAKOCHAĆ
Aż mi z żalu łzy się kręcą,
Aż ze złości chce się szlochać,
Gdy pomyślę, jak to trudno…
Jak to trudno się… zakochać.
Takbym chciała zbudzić w sercu
Złotolistne uczuć kwiecie,
A i pora już po temu,
Bo szesnaście lat mam przecie.
Do miłości pełna jestem
I ochoty i zapału,
Lecz cóż z tego, proszę państwa,
Kiedy niemam ideału.
Nie, niedobrze się wyrażam,
Zawsze głupstwo jakieś strzelę!
Bo właściwie… to ja… to ja…
Ideałów mam… za wiele.
W tem przyczyna mojej troski,
W tem tkwi właśnie bieda cała.
Przez pół roku… przez pół roku
Cztery razym się kochała.
Cztery razy? co ja mówię!
Zaraz, jeden… drugi… trzeci…
Czwarty… piąty… szósty, siódmy!!!
A ten kuzyn cioci Teci?
Tak! Jak mamę kocham! Dziewięć!
Rozpacz chwyta mnie prawdziwa!
No, widzicie, moi państwo,
Jaka jestem nieszczęśliwa!
Ledwo w jednym się zakocham,
Już mi zaraz inny w głowie —
Ten ma oczy takie śliczne,
Dziwną słodycz ów ma w mowie.
– "Całe życie!" – szepcę sobie,
– "Całe życie!" – serce wtórzy.
Oho! Gdzie tam! Tydzień! Tydzień!
Ani jednym dzionkiem dłużej!
(płacze)
Ach! Mój Boże! Ach, mój Boże!
Z każdym, z każdym mam to samo!
Ja się państwu wyspowiadam,
Jakby przed rodzoną mamą.
Tedy, naprzód nasz profesor
(To na pensyi jeszcze było),
Staruszeczek taki siwy,
Z taką twarzą dobrą, miłą!
Ach! kochałam go szalenie,
Mam do niego listów pakę,
Potem już nie. Dał mi dwójkę!
I… zażywał wciąż tabakę!
Po tym starym tabaczarzu,
Były nowe ambarasy,
Zakochałam się okrutnie
W mym kuzynku z szóstej klasy.
Krótko trwała owa miłość,
Zgasła w samem wnet zaraniu,
Bo powiedzieć, taki smarkacz!
A ja… panna na wydaniu.
Po kuzynku – był poeta,
Ach, lubiłam go ogromnie!
Jak on oczy wznosił w góręt
Jakie wiersze pisał