Wisząca dziewczyna. Jussi Adler-Olsen
Listed” – głosił treściwy i krótki napis na fasadzie. Najważniejsze zostało powiedziane.
Brzydka i fatalnie umiejscowiona gablotka z ogłoszeniami informowała, że starsi mieszkańcy Listed mogą skorzystać z oferty tańców country, spacerów z kijkami i gry w bule, dzieci zaś mogą wziąć udział w ognisku z pieczeniem bułeczek na patykach, brannballu i wycinaniu dyń na Halloween. Poza tym znajdował się tam też protokół z zebrania stowarzyszenia mieszkańców, dotyczący bieżących nadziei i bolączek miasteczka. Czy w mieście powinien być obowiązek meldunkowy? Czy wymienić ławkę przy Mor Markers Gænge? I czy aby wystarczy funduszy na most pontonowy przy kąpielisku?
Wyłącznie lokalne kwestie, ani słowa o jakimkolwiek spotkaniu pierwszomajowym czy tutaj, czy w innych miejscach na wyspie. Tylko informacja, że Metal Bornholm postawił dla dzieci dmuchany zamek przy czymś, co, pożal się Boże, nazywano Kwoką2 gdzieś w lesie Almindingen.
Tu w świetlicy w tym odległym zakątku letniego raju ludzie spotykali się w sprawach dużych i małych. Tak było też przed niecałymi dwudziestoma czterema godzinami, kiedy jeden z przykładnych obywateli poniósł dramatyczne konsekwencje własnych niewłaściwych wyborów życiowych.
Carl rozpoznał z filmu Habersaata kobiety, które ich przyjęły.
– Bolette Elleboe – przedstawiła się pierwsza z bornholmskim akcentem, który nawet dało się zrozumieć. – Jestem księgową i mieszkam tuż obok, więc to ja mam klucze. – Mówiła zaczepnie, ale raczej nie była dumna ze swojej pozycji. Druga miała na imię Maren i była przewodniczącą stowarzyszenia mieszkańców, zaś z jej smutnych oczu można było wyczytać, że w takich momentach ta funkcja jej ciąży.
– Znały panie Habersaata prywatnie? – spytał, podczas gdy kobiety witały się z Rose i Assadem.
– Tak, doskonale – odparła Bolette Elleboe. – Może nawet lepiej, niż byśmy chciały.
– Jak mam to rozumieć?
Wzruszyła ramionami i zaprowadziła go do sali konferencyjnej, jasnego pomieszczenia z dyplomami i malowidłami rozsianymi chaotycznie po białych ścianach. Przez panoramiczne okna po jednej stronie widać było ogród. Usiedli przy laminowanym stole, gdzie czekała już kawa.
– Powinnyśmy były wiedzieć, że to się któregoś dnia zdarzy – powiedziała cicho przewodnicząca. – To straszne, że stało się to właśnie wczoraj. Wciąż jestem tym bardzo poruszona. Myślę, że Christian to zrobił, bo przyszło tak mało ludzi. Że to miała być kara dla całej naszej społeczności.
– Bzdura, Maren – przerwała Bolette Elleboe i zwróciła się do Carla: – To dla Maren typowe, jest taką delikatną i wrażliwą istotą. Jeśli chcecie znać moje zdanie, Habersaat to zrobił, bo miał już dosyć osoby, którą się stał.
– Nie sprawia pani wrażenia szczególnie poruszonej, właściwie dlaczego? Być świadkiem tak gwałtownego zdarzenia to potężne przeżycie, prawda?
– Posłuchaj, skarbie – odparła Bolette Elleboe. – Przez pięć lat pracowałam w opiece społecznej na grenlandzkim zadupiu, więc takie rzeczy nie wytrącają mnie z równowagi. Widziałam więcej przypadków niereglamentowanego użycia śrutówek, niż można sobie wyobrazić. Ale oczywiście, zrobiło to na mnie wrażenie, tyle że trzeba żyć dalej, prawda?
Rose siedziała przez chwilę, obserwując ją w milczeniu, po czym wstała, podeszła do okien wychodzących na ulicę, obróciła się do ich małego zgromadzenia, skierowała palec wskazujący lewej ręki do skroni, udając, że strzela i upada na bok o krok dalej.
Spojrzała na Bolette Elleboe.
– Tak to przebiegło?
– Owszem, a jak? Proszę spojrzeć na podłogę, widać jeszcze ślady po plamach. Nie mam zamiaru już jej szorować, zadzwonię do firmy sprzątającej.
– Sprawia pani wrażenie poirytowanej. Czy dlatego, że zrobił to tutaj? – spytał Assad, rozcieńczając cukier w swojej filiżance kilkoma kroplami kawy.
– Poirytowanej? Wie pan, to, że on zastrzelił się w tym miejscu, to po prostu zła karma. Mógł przynajmniej pójść do siebie do domu, albo na skały. Uważam, że nieładnie się zachował wobec naszej małej świetlicy, robiąc to tutaj.
– Zła karma? – Assad pokręcił z niezrozumieniem kędzierzawą głową.
– Sądzi pan, że miło będzie siedzieć w tym pomieszczeniu na zebraniu stowarzyszenia i jeść, przypominając sobie to, co się stało?
– To chyba problem tylko was dwu, w końcu na imprezę nie przyszło zbyt wielu ludzi ze stowarzyszenia – zauważyła ostro Rose.
– Nie. Ale w obrazie wciąż jest dziura, a ściana za nim jest uszkodzona, prawda?
Bolette Elleboe zdecydowanie nie należała do osób, które łatwo zbić z pantałyku.
– Cóż! Jakoś musimy odnowić ścianę, jak już załatamy tę ogromną dziurę, którą zostawili technicy, wygrzebując z niej kulę. W sumie od lat orędowałam w tej sprawie, więc zawsze to jakiś plus. Proszę spojrzeć, jaki mur jest brzydki. Jest z gazobetonu, co za nędza! Więc dzięki, Habersaat, jednak się do czegoś przydałeś.
Widać tu, na Dzikim Wschodzie, cynizm miał się nad wyraz dobrze.
– Nie przejmujcie się Bolette – niemal wyszeptała Maren. – Jest równie mocno poruszona tym zdarzeniem, co ja. Po prostu każda z nas radzi z tym sobie na swój sposób.
– Rose, stój tak, jak wcześniej – poprosił Assad, podrywając się od stołu i stając przed koleżanką. – Ja jestem obserwatorem, a ty Habersaatem. Chciałbym…
Ale Rose nie słyszała. Wpatrywała się w przeszyty kulą obraz. Nie dlatego, że było to wiekopomne dzieło sztuki. Słońce, gałęzie i ptak w locie.
– Trafił prosto w tego lecącego ptaka. Dziwne, że obraz nie spadł na ziemię – zaśmiała się Bolette. – Przynajmniej pozbędziemy się tego bohomazu.
– Nie podoba się pani obraz? – spytał Assad, podchodząc bliżej. – Jest całkiem ładny, choć oczywiście nie aż tak piękny, jak ten krajobraz z plażą obok, prawda?
– Niech pan lepiej przeczyści okulary, kolego – odparła. – Ich autor był amatorem, potrafił namalować dziesięć takich dziennie.
Rose oderwała wzrok od ściany.
– Wyjdę na dwór zaczerpnąć świeżego powietrza.
Wokół dziury po kuli, pośrodku ptaka, widać było resztki zarówno odłamków kości czaszki, jak i tkanki mózgowej mężczyzny, który przypominał jej ojca, więc można ją było zrozumieć.
– To bardzo młoda kobieta jak na taką pracę – odezwała się przewodnicząca ze współczuciem.
– Owszem – skinął głową Carl. – Ale niech pań nie zmyli jej wiek. W jej żyłach płynie ciekła stal. Proszę mi powiedzieć, co panie wiedzą o Habersaacie. Miejcie na uwadze, że przyjechaliśmy z Kopenhagi, więc informacje, którymi dysponujemy na jego temat jako osoby prywatnej, są na razie dość skąpe.
– Moim zdaniem Christian był w porządku – powiedziała Maren. – Po prostu chciał osiągnąć o wiele więcej, niż był w stanie, na czym ucierpiała jego rodzina. Pracował w prewencji, nie był detektywem, więc czemu się tym wszystkim zajmował? Tego właśnie nie rozumiem. – Zamyśliła się. – To się najbardziej odbiło na Bjarkem, biedny chłopak. Moim zdaniem nie było mu łatwo z taką matką.
„One
2
Mowa o Kyllingemoderen, prawie stuletnim, drewnianym budynku wzniesionym w Almindingen, służącym jako miejsce spotkań.