Wisząca dziewczyna. Jussi Adler-Olsen
Hans. Dokładnie jak mówiła Bolette.
Nieźle, Assad, ale facet nie zaszczycił go nawet spojrzeniem.
– Przyjemnie spędzasz tu sobie czas. Faktycznie, ładny stąd widok.
Wciąż żadnej reakcji.
– Okej, nie masz ochoty ze mną rozmawiać, a skoro tak, to nawet mi to pasuje – skinął do Carla, odkręcając wodę i obmywając ręce wężem ogrodowym. Mørck spojrzał na zegarek; czas modlitwy.
– Idź do Rose, to zajmie tylko dziesięć minut – uśmiechnął się Assad.
Carl pokręcił głową.
– Myślę, że powinna pobyć sama ze sobą. Pochodzę sobie po ulicy i pomyślę o tym wszystkim. Ale tak serio, Assad, myślisz, że to dobre miejsce na modlitwę? Przecież wszyscy cię widzą. Wiesz w ogóle, czy w tym domu ktoś jest?
– Jeśli jeszcze nie widzieli modlącego się muzułmanina, to najwyższy czas. Trawa jest miękka, a ten gość nie chce ze mną rozmawiać. Przecież to nic takiego.
– Okej, Assad, jak chcesz. Przynieść ci twój dywanik?
– Nie, dziękuję, użyję marynarki. Na łonie natury wystarczy – dodał, ściągając skarpetki.
Carl nie zdążył nawet przejść dwudziestu metrów ulicą, gdy Assad stanął w pozycji qiyam i zaczął się modlić. Na tle błękitnego nieba wyglądało to harmonijnie i właściwie. Tak blisko Boga Carl niestety nigdy się nie znajdował.
Obrócił głowę ku postaci na skałach, stojącej nieruchomo niczym sfinks pod tańczącymi chmurami. „Dlaczego tak stoi?” – pomyślał. „Co dzieje się w jej głowie? Czy to smutek, czy ma w sobie tyle tajemnic, że brak jej na nie miejsca? Czy może chodzi o sprawę Alberte i Habersaata?”
Carl przystanął, dziwnie się czując. Przed paroma dniami wszystko toczyło się znanym trybem i nie miał pojęcia ani o Habersaacie, ani o Alberte. Mówiąc wprost, miał gdzieś miasteczka takie jak Svaneke, Listed czy Rønne, a teraz stał tu, odczuwając osobliwą samotność i zagubienie. Spośród wszystkich możliwych miejsc to właśnie tutaj, w najdalej wysuniętym na wschód zakątku Danii, dopadła go świadomość, że człowiek nie może od siebie uciec, nieważne, gdzie się znajduje. Poczucie, że ten cholerny cień zawsze mu towarzyszy, a odpowiedzialność za to, kim jest, ponosi zawsze sam.
Pokręcił głową. To godne pożałowania. Naprawdę myślał, że kiedykolwiek będzie potrafił o sobie zapomnieć? I o tym, co go ukształtowało?
Tylko czy tak nie jest w wypadku większości ludzi? Czasy, w których żyją, otwarcie zachęcają i do wyrzeczeń, i do samouwielbienia. A jeśli komuś się nie podobało, że gdzieś utknął, zawsze istniała możliwość ucieczki od samego siebie. Ucieczki od poglądów, od małżeństwa, z kraju, od dawnych wartości, od mody, która jeszcze wczoraj tak bardzo go zajmowała. Szkopuł w tym, że w świecie nowości nie znajdowało się niczego, czego w głębi duszy się poszukiwało, bo nazajutrz znów wszystko zobojętnieje. Życie stało się wieczną, daremną pogonią za cieniem – i to było żałosne.
Cholernie żałosne. Naprawdę taki był?
„Daj spokój, Carl, ale z ciebie idiota” – pomyślał, wciągając zapach gnijących wodorostów i soli; karuzela myśli nie zwalniała. Dlaczego tak się czuł, dlaczego nie potrafił wejść z nikim w poważny związek? Przecież Lisbeth była miła i pełna zrozumienia dla niego po rozstaniu z Moną. Przecież była naprawdę ładną kobietą. A czy on był miły wobec niej? Prawdę mówiąc, zawiódł ją i odwrócił się do niej plecami w tej samej chwili, gdy się poznali. Mogła to wywlec i robić mu wyrzuty, ale tego nie zrobiła. Więc kto kogo zawiódł?
I co teraz? Po drodze przewinęło się kilka takich jak Lisbeth. Ale czy w jego życiu było w ogóle miejsce na prawdziwy związek? Czy istnieje ktoś, kto byłby w stanie wytrwać przy kimś takim jak on?
„W każdym razie mam Mortena i Hardy’ego, prawda?” – podsumował. „I Jespera? Może nawet Assada i tę dziewczynę na skałach”.
Ale czy jutro też przy nim będą? Czy jest kimś, kogo warto hołubić?
Patrzył przez chwilę na pulsujący rytm fal, po czym podjął decyzję, wyjął komórkę i przejrzał listę kontaktów.
Wciąż miał numer Mony. Prawie trzy lata bez niej, a dzieliło ją od niego wciśnięcie guzika.
Wahał się, trzymając palec na wyświetlaczu, po czym wybrał połączenie.
Po zaledwie dziesięciu sekundach jej głos wypowiedział jego imię. Czyli ona też ma ciągle jego numer w komórce. Czy to dobry znak?
– Jesteś tam? Halo, Carl, powiedz coś – mówiła w tak naturalny sposób, że prawie go to sparaliżowało. – Co tam, przecież widzę, że to ty. Wybrałeś mój numer przez pomyłkę?
– Nie – odrzekł bardzo cicho. – Chciałem po prostu usłyszeć twój głos.
– Okej.
– Pewnie pomyślisz, że to dziwne, ale akurat znajduję się w Listed koło Svaneke, patrzę w morzę i myślę o tym, że chciałbym, byś tu ze mną była.
– Svaneke! Zabawne, bo ja jestem na przeciwnym krańcu Danii, dokładnie mówiąc w Esbjergu, więc choćby z tego powodu byłoby to dość trudne.
„Choćby z tego powodu” – powiedziała. Niezbyt zachęcająco.
– Jasne, tak tylko ci chciałem powiedzieć. Może się spotkamy po moim powrocie?
– Jasne, zawsze możesz zadzwonić, prawda? No, ale trzymaj się, Carl. Tylko nie wpadnij do Bałtyku, potrafi być dość zimny.
No i to by było tyle. Nie poczuł się zbyt dobrze.
Gdy wrócił, Assad siedział na ławce i gawędził z Hansem.
– Ten tu to wariat! – zakwilił mężczyzna głosem dziecka. – Kładzie się na ziemi z tyłkiem w górze i coś bredzi.
Assad się roześmiał.
– Hans myślał, że chcę od niego wyłudzić piwko, ale już wie, że tacy jak ja go nie piją.
– Nie, bo on w ogóle nie pije, nawet pierwszego maja. Idziecie na demonstrację w Rønne? Ja kiedyś byłem, ale teraz głosuję na Partię Danii, tak jak taki jeden, którego znam. Bo przecież mieszkamy w Danii. Ten, co nie pije, też, co nie? – zarechotał.
– Hans mi powiedział, że zna wszystkich ludzi w mieście. Nie podobało mu się to, co wczoraj sobie zrobił Habersaat, dlatego uciekł. Poza tym i tak go nie lubił.
– Tak, Habersaat! On miał nierówno pod sufitem. Jestem dwa razy mądrzejszy od niego. Co najmniej dwa razy.
– Dlaczego tak mówisz? – spytał Carl.
– Miał taką ładną żonę, o tak. Nigdy jeszcze nie widziałem ładniejszej, o nie. A ten dureń pozwalał jej się włóczyć. Widywałem ją w mieście z jakimiś rybakami i nawet raz z jakimś gościem na Knarshøj. Habersaat był idiotą. Wszyscy ją całowali.
Nagle wyprostował kark.
– Ups! Idzie ta, co na nią czekacie. Uwaga, już tu jest!
Wziął solidny łyk piwa, wskazując na zarumienioną i rozczochraną od wiatru Rose, która skinęła mu głową, zdecydowana przerwać im w tym, co robią.
– Chwilkę, Rose, Assad właśnie na coś trafił – poinformował ją Carl i zwrócił się do faceta na ławce.
– Dzień dobry, Hans, jestem kolegą Assada.