Wisząca dziewczyna. Jussi Adler-Olsen
wiedziałem, że było ich tyle rodzajów. Czerwone, pomarańczowe, niebieskie, zielone, białe. Wszystkie możliwe kolory.
– I kształty. Ten z kołem zapasowym na przodzie jest bardzo stary. Niektóre mają okna po bokach, inne nie. Policzyłeś je?
– Tak, jest ich sto trzydzieści dwa.
Oczywiście, że policzył.
– Czyli jaką Habersaat miał hipotezę? – spytał Carl.
– Że Alberte przejechał korniszon.
– Ogórek! Otóż to. Też bym tak powiedział!
– Pewnie jeden z tych zaznaczonych krzyżykiem.
– Jakim krzyżykiem?
Assad wskazał na cztery, pięć zdjęć; rzeczywiście w ich rogach widniał krzyżyk.
– Spójrz! Wszystkie auta na tych zdjęciach są jasnoniebieskie.
– Tak, ale te jasnoniebieskie były też niestety najpopularniejsze – stwierdził Carl. – W latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych co rusz widywało się je na ulicach.
– Carl, ale on nie zaznaczył wszystkich jasnoniebieskich, tylko te ze szprosem pośrodku przedniej szyby i bez okien na bokach za przednim siedzeniem.
– Wciąż najpowszechniejszy model, jeśli dobrze pamiętam. Zupełnie zwyczajna, pospolita i standardowa furgonetka, choć z czasem jej kształt trochę się zmienił.
– Na tej tutaj jest tłusta plama – powiedział Assad. – Zobacz! Zupełnie, jakby ciągle stukał palcem pośrodku zderzaka. Tak jakby mówił „tu cię mam!”.
Carl zbliżył twarz do zdjęcia. Rzeczywiście. Była to jedna z tych szczególnych wersji modelu ze wzmocnionym zderzakiem składającym się z dwóch pionowych blach przyspawanych do dwóch równoległych, poziomych rur ze stali.
– Pośród tych oznaczonych krzyżykiem tylko ten ma wzmocniony zderzak, Assad. Spostrzegawczy jesteś.
– Spójrz tam, Carl, znów ten model.
Wskazał na ścianę oddzielającą pokój od jeszcze jednego pomieszczenia.
Była to powiększona kserokopia przymocowana taśmą malarską między dwoma obrazami, które, jak się zabawnie składało, nosiły te same inicjały co malunek z plażą ze świetlicy. Czyli malarz był miejscowy.
Gdy podeszli bliżej, okazało się, że ksero volkswagena ze wzmocnionym zderzakiem jest bardzo ziarniste i niewyraźne, więc nie widać ani numeru rejestracyjnego, ani twarzy mężczyzny, który w chwili robienia zdjęcia wysiadał z auta od strony kierowcy. Może zwykłe, amatorskie zdjęcie powiększono tak mocno, jak tylko się dało, może zdjęcie zrobiono niewłaściwie.
– Patrz na napis poniżej, Carl. „BMV/BR CI B14G27, 5 lipca 1997”. To dokładnie cztery i pół miesiąca przed wypadkiem, prawda? – zauważył Assad.
Ale Carl nie odpowiedział.
Na górze zdjęcia, z poplątanych gałęzi drzew w kolorze szarym szła niemal niezauważalna strzałka narysowana flamastrem, skierowana prosto na mężczyznę w samochodzie. Była długa na dziesięć centymetrów i opatrzona kilkoma słowami drobnym maczkiem.
Przeczytawszy je, Carl drgnął.
„Panie Mørck, to jest ten człowiek” – dopisano ołówkiem.
– Na co patrzysz? – zainteresował się Assad.
Rozległo się ciche sapnięcie. On też odczytał napis, w który Carl wpatrywał się jak urzeczony.
– Boże drogi, on na mnie naciska – westchnął Carl. – I oczywiście ani słowa o tym, jak facet się nazywa.
– Myślisz, że naszym technikom udałoby się wyostrzyć twarz tego człowieka na zdjęciu?
– Nie z tej kopii – Mørck zwrócił się w stronę salonu. – Rose, pozwól tutaj!
Nie upłynęło nawet pięć sekund i Rose też wiedziała, co znaleźli.
– O, w mordę – powiedziała, kiwając głową.
Carl zacisnął usta.
– No to już nie ma odwrotu – stwierdził Assad.
Carl stał długo, wpatrując się w powiększenie, po czym westchnął. Nie ma odwrotu? Pewnie i nie ma.
– Muszę przyznać – powiedział do Rose – że wiele wskazuje na to, że miałaś rację w kwestii Habersaata. Mógł przez wiele lat żywić podejrzenia wobec tego gościa, a że go nie znalazł, to rzuciło mu się na głowę. Teraz chciał, żeby inni przejęli sprawę, chciał przestać o niej myśleć, wiedząc dobrze, że nie uda mu się jej wyjaśnić na własną rękę. Więc samobójstwo miało na celu nie tylko wybicie jej sobie z głowy, ale było sposobem, by sprawa ruszyła z miejsca. Dlatego, podobnie jak ty, jestem bardziej skłonny uwierzyć, że on się spodziewał, że tu przypłyniemy i przejmiemy sprawę. Jego samobójstwo było naszym biletem.
– I nie ma biletu powrotnego – podsumował Assad. – Co może znaczyć to BMV/BR CI B14G27?
– Może to inicjały kogoś, kto zrobił zdjęcie, może numer sprawy. Sprawdzałaś w tamtych teczkach, Rose?
Skinęła głową.
– I nic ci nie świta, jak widzisz te litery i cyfry?
– Nie, system jest dość prosty, a w tych teczkach mało co jest, są prawie puste.
– I co teraz, Carl?
– Właśnie, co teraz? – spojrzał na swoich pomocników. Przepracowali razem prawie siedem lat, rozwiązali mnóstwo spraw, a ich oczy wciąż potrafią błyszczeć z ekscytacji. Czasami takie spojrzenia były w stanie podładować mu baterie, czasami nie. W tej chwili właściwie do niego nie docierały, więc musiał polegać na sobie, by wykrzesać resztki energii.
Zabębnił palcami o ścianę przy kserokopii. Nie ma odwrotu, jak stwierdził Assad.
– Okej! Rose, zarezerwuj jeszcze dwa noclegi w hotelu. Assad, rozejrzysz się ze mną po domu. Musimy mieć rozeznanie, co trzeba spakować i mniej więcej według jakiego porządku te papiery są poukładane.
11
Już dziesiąty raz Pirjo czytała ostatnią wiadomość Wandy Phinn, w której ta zapowiadała rychłe przybycie. Pirjo czuła się z tym nieswojo. Nauka o absorpcji natury niewiele mówiła o przeczuciach, ale Pirjo z doświadczenia wiedziała, że nie należy ich lekceważyć.
Tym razem przeczucie zdecydowanie nie było dobre. Za każdym razem, gdy czytała list, rozważała różne scenariusze i prawdopodobne następstwa wejścia tej Wandy Phinn do gry, ale rezultat ciągle był ten sam: bez względu na przyjęty punkt widzenia, mejl tej kobiety wieszczył czystą katastrofę. Bezczelnie zignorowała odmowę przyjęcia na kurs, a teraz wybierała się podbić świat Pirjo i Atu, a na to Pirjo po prostu nie mogła pozwolić. Nie teraz, kiedy popędzał ją zegar biologiczny.
„Dobrze, że to ja rozpatruję wnioski” – pomyślała. Gdyby zobaczył go Atu, pobudziłoby to zarówno jego ciekawość, jak i libido, a ona znała jego słabości lepiej niż ktokolwiek inny. Nie, nie dopuści, by ta kobieta dołączyła do Akademii Absorpcji Natury, bo sprawy wymkną się spod kontroli.
Spojrzała na zegarek i zastanowiła się. Za godzinę dziewczyna w pakiecie ze swoim młodym ciałem i wszystkimi talentami znajdzie się na dworcu głównym w Kalmarze, licząc na to, że Pirjo ustąpi.
Ale tu się myliła.
„Będę improwizować,