Wisząca dziewczyna. Jussi Adler-Olsen
się z jedną z wyznawczyń, którą uznała za niebezpieczną rywalkę. Doszło do krzyków, przepychanek i bijatyki, i sytuacja wymknęła się spod kontroli. Kobieta od paru tygodni stanowiła trwały element wystroju w pokojach Atu i zaczęła naciskać na przejęcie niektórych zadań Pirjo, która oczywiście się w tym zorientowała.
Właśnie zrobiła krok, po którym nie było już odwrotu.
Ich konfrontacja zakończyła się właściwie nieszczęśliwym wypadkiem, ale skoro już się wydarzył, to trudno było o lepsze zakończenie.
Od tamtej pory minęło już parę ładnych lat, a teraz ta Wanda Phinn.
Pirjo spojrzała w stronę akademii i wybrała żwirową ścieżkę biegnącą wokół budynków i sadu. Wprawdzie ta droga była sporo dłuższa niż bezpośrednia prowadząca do szosy, ale za to dyskretniejsza, więc nikt z akademii nie będzie wiedział, kiedy i dokąd pojechała.
Gdyby ktoś potem ją pytał, gdzie była, odpowie, że pojechała na wycieczkę na północ, by się dotlenić i zebrać myśli. Że rozważa nowe pomysły swoich linii telefonicznych i że musi je uporządkować.
Jej nieobecność musiała być zrozumiała i wiarygodna i dopóki nazwisko Wandy Phinn nie pojawiało się w żadnych rozmowach, dopóty tylko Pirjo wiedziała o istnieniu tej kobiety.
Kiedy dzień dobiegnie końca, a ona unieszkodliwi i wyeliminuje Wandę Phinn, przyjdzie czas na Malenę.
Jeszcze nie wymyśliła, jak się z nią rozprawić, tak by nie wiedział o tym Atu, ale jeśli nie stanie się to w miarę szybko, sprawy wymkną się spod kontroli i przybiorą nieciekawy obrót.
Dla Wandy Phinn podróż rozpoczęła się na dobre, dopiero gdy wsiadła do pociągu do Kopenhagi. Lot przypominał wszystkie inne, ale ostatni odcinek pociągiem, prowadzący wśród krajobrazów, których nigdy przedtem nie widziała, był zupełnie baśniowy. Nawet otaczający ją język pochodził jakby ze świata sag, był magiczny, ekscytujący i wywodzący się z minionych czasów.
Widziała, jak wielkie, płaskie połacie gruntów uprawnych ustępują miejsca skalistej ziemi i ciągnącym się kilometrami kamiennym ogrodzeniom, postawionym dawno temu ludzkimi rękami. I nagle czerwone, drewniane domki i ciągnące się w nieskończoność lasy świerkowe. Tu, na tej obcej, cudownej szwedzkiej prowincji odnajdzie swoje królestwo i swój tron. Tutaj pożegna się z dawną sobą i przeszłością, by żyć z Atu do końca swoich dni. Niczego na świecie nie była bardziej pewna.
Wanda dobrze się przygotowała. Skoro jej nie zaproszono, musiała nastawić się na długotrwały opór i niechęć. Ale nawet w takiej sytuacji nie zamierzała się wycofywać, choćby jej kandydaturę odrzucono na dobre. Obwieściła termin swego przybycia w jeszcze jednym mejlu i jeśli ktoś odbierze ją ze stacji, to w porządku, jeśli natomiast nie, to zarezerwowała hotel i miała wystarczająco dużo pieniędzy, by przez parę tygodni dać sobie radę. W końcu doczeka się audiencji, była tego pewna.
– Pierwszy raz w tych okolicach? – spytał siedzący naprzeciwko mężczyzna, gdy zaczęła kręcić się na siedzeniu. Minęli już Karlskronę, więc do Kalmaru zostało zaledwie pół godziny.
Potwierdziła.
Uśmiechnął się.
– Dokąd się pani wybiera?
– Na Olandię. Spotykam się tam z przyszłym mężem – usłyszała własną odpowiedź.
Po twarzy mężczyzny przebiegł cień zawodu.
– Szczęściarz. Można zapytać, kto to taki?
O dziwo, poczuła, że się rumieni.
– Nazywa się Atu Abanshamash Dumuzi.
Zmarszczył czoło, skinął głową i obrócił twarz w stronę przyćmionego światła, spowijającego kolejną wioskę.
Gdy przybyli na stację, pomógł jej wynieść walizkę z wagonu.
– Wie pani, w co się pakuje? – spytał, stawiając bagaż na peronie.
– Dlaczego pan tak mówi? – zdziwiła się. Pewnie kolejny pełen uprzedzeń człowiek, który widzi świat wyłącznie tak, jak nauczono go w domu.
– Jestem dziennikarzem i pracuję tutaj, w Kalmarze. Byłem w ośrodku na Olandii, by przeprowadzić wywiad z tamtejszym guru, i miałem mieszane uczucia. Proszę wybaczyć, to tylko moje subiektywne wrażenie, ale widziałem tam tylko oszustwa i manipulację. Przywódca, Dumuzi, chciał mnie oczarować, ale muszę powiedzieć, że w najmniejszym stopniu mu się to nie udało. Jest pani pewna swojej decyzji?
Skinęła głową. Była pewna bardziej niż kiedykolwiek.
– Dziękuję za pomoc – powiedziała, powstrzymując się od komentarza, i obrała kurs na plac przed budynkiem dworca.
Stała przez chwilę, opierając się o maszt z flagą, i mrużyła oczy od słońca. Tak jak myślała. Nikt po nią nie przyjechał.
„No to idę do hotelu zostawić walizkę. Na pewno będą mogli zamówić dla mnie taksówkę”.
Powinna być na miejscu za trzy kwadranse.
Już miała schylać się po walizkę, gdy zza rogu pełnym gazem wyjechała kobieta na żółtym skuterze. Ubrana cała na biało, z zaciętą twarzą.
To właśnie po minie ją rozpoznała. I z tego samego powodu instynktownie zacisnęła pięści.
12
Na pierwszy rzut oka dom Habersaata sprawiał wrażenie pogrążonego w chaosie. Obowiązującą tu regułą było najwyraźniej kładzenie kolejnych stert papieru tam, gdzie akurat było miejsce, włączając podłogę. Na pustych przestrzeniach ścian przyklejało się wycinki lub wydruki, w związku z czym nie było tu widać śladów normalnego życia rodzinnego, nie mówiąc o rzeczach osobistych. Znaleźli raptem kilka oprawionych zdjęć. Zapewne tylko wtajemniczeni mieli dostęp do tego aspektu życia Habersaata, który absorbował go bardziej niż codzienny policyjny kierat w Rønne.
Ale kiedy się przebrnęło przez ten Armagedon stanowiący wyraz kresu normalnej egzystencji, okazywało się, że nawet najmniejsze powierzchnie zagospodarowane są podług konkretnego zamysłu i reguły.
Mieścił się tu żmudnie zgromadzony zbiór materiałów na temat trwającego niemal dwie dekady śledztwa dotyczącego jedynej sprawy, która zajmowała Habersaata: tragicznej śmierci Alberte.
Spoglądając na ten bałagan oczami doświadczonego policjanta, człowiek od razu czuł, że salon był dla Habersaata czymś w rodzaju rozdzielni wszystkich materiałów, które potem segregował według tematu i zanosił do pozostałych pokoi. W salonie papiery posortowano chronologicznie w sterty, teczki na regałach zawierały zaś rejestr wszystkich informacji zgromadzonych w domu. Jadalnia pełniła najwyraźniej funkcję stacji końcowej dla wszystkich tropów i śladów, których nie można było tak po prostu zlekceważyć, resztę domu natomiast podzielono na podtematy. Na przykład w pomieszczeniu gospodarczym znajdowały się materiały na temat śledztwa prowadzonego przez policję równolegle z Habersaatem; nie zajmowały wiele miejsca. Pokoik w głębi domu pękał od wydruków z wywiadami z różnymi miejscowymi obywatelami, przeprowadzonymi w okresie paru tygodni po wypadku. W znajdującym się na górze pokoju syna mieściły się sterty papierów otrzymanych z Komendy Głównej Policji, dotyczących innych spraw ucieczki z miejsca wypadku. Był tam również cały regał oznakowany po prostu „Alberte”, który też podzielono na różne sekcje dotyczące konkretnych aspektów jej życia. Istniały nawet teczki i stosy materiałów na temat koleżanek i kolegów, z którymi przyjaźniła się przed przyjazdem