Wisząca dziewczyna. Jussi Adler-Olsen

Wisząca dziewczyna - Jussi Adler-Olsen


Скачать книгу
przez chwilę sprawiała wrażenie rozczarowanej, ale zaraz się otrząsnęła.

      – Okej! W takim razie poczekam. Dwie minuty stąd jest hotel o nazwie Frimurarehotellet i mają tam wolne pokoje, więc mogę spokojnie poczekać parę dni. Pójdę tam teraz, a kiedy Atu wróci, możecie do mnie zadzwonić. Masz mój numer komórki, jest w mejlu.

      Atak drapieżnika poprzedza zazwyczaj długa, głęboka koncentracja i cierpliwe oczekiwanie. Wąż leży w bezruchu, jakby nie żył, drapieżnik rozpłaszcza się na ziemi, sokół pikuje w dół. Podobnie ta kobieta: sprawiała wrażenie niesłychanie zdeterminowanej, a jej oczy były zbyt spokojne i opanowane. Emanowało wręcz z niej przeświadczenie, że jej przyjazd wzbudzi opór. Rozumiała doskonale, z czym się mierzy, i znała słabe punkty systemu. Jakby wiedziała, jak podatny na wpływy jest Atu, jaką wątłą pozycję zajmuje w rozgrywce tej starszej kobiety i kiedy ma uderzyć.

      Ale tu się myliła, bo choć Pirjo czuła się teraz fatalnie, to w najmniejszym stopniu nie była słaba ani bezradna. Wcześniej miała wątpliwości, jakie środki ma zastosować, ale teraz już wiedziała. Wcześniej w podobnych sytuacjach uciekała się do drastycznych rozwiązań i reakcji, radziła z tym sobie z powodzeniem i niczego później nie żałowała.

      W końcu to sama Wanda Phinn rzuciła kości, nie ona, i gorzko tego pożałuje.

      – Mówisz Frimurarehotellet? – spytała. – Okej, szkoda by było, gdybyś musiała wydawać z trudem uciułane grosze na pobyt w hotelu, więc spróbujmy zorganizować ci krótkie spotkanie, nim wyjedziesz. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że Atu w tej chwili spaceruje po południowej części wyspy lub po wrzosowiskach znajdujących się w jej centrum, zwanych Stora Alvaret. Często tam jeździ, by pomedytować i zajrzeć w głąb duszy. Nie lubi, by mu przeszkadzano, ale skoro tak się upierasz, to spróbujemy.

      Pirjo uśmiechnęła się najładniej, jak potrafiła. Kobieta chyba się na to złapała.

      – Ale powiem ci to teraz, Wando, żebyś nie była rozczarowana: na nic więcej nie licz, potem odwiozę cię z powrotem na stację. Samolot do Kopenhagi odlatuje dopiero jutro rano, więc mamy trochę czasu.

      Kobieta skinęła głową w stronę lichego bagażnika skutera, na którym znajdowały się kaski i saperka.

      – A co z moją walizką? – spytała. – Raczej się tam nie zmieści.

      – Masz rację. Odstawimy ją do skrytki bagażowej. I tak za parę godzin będziemy z powrotem.

      Młoda kobieta kiwnęła głową. Widać było, że jej zdaniem w tej sprawie ostateczną decyzję podejmą dwie osoby. Pewnie sądziła, że gdy tylko nadejdzie odpowiedni czas, walizkę zawiezie się tam, gdzie ona sobie zażyczy.

      – Jeździłaś już skuterem?

      – Tam, skąd pochodzę, ludzie przemieszczają się właśnie na skuterach – odparła Wanda.

      – Dobrze. Zważ, że podwinie ci się spódnica, ale usiądź tak, by trzymać się mojej kurtki. Nie lubię, by obejmowano mnie w pasie.

      Pirjo wzięła się w garść, roztaczając przed Wandą swój urok osobisty. Najważniejsze, żeby Wanda Phinn nie zaczęła niczego podejrzewać, lecz cieszyła się z przejażdżki, okolicy i pięknego krajobrazu, przeświadczona, że pierwszy etap zdobywania niepodzielnej uwagi Atu Abanshamasha Dumuziego idzie jak po maśle.

      – Jak wiesz, Olandia jest fantastycznym miejscem. Kiedy przyjedziesz tu następnym razem, oprowadzę cię po niej dokładniej, ale teraz mogę pokazać ci po drodze kilka osobliwości – krzyknęła Pirjo.

      Wanda trzymała się jej kurtki, spoglądała w morze i na wyspę obiecaną. Po obu stronach Mostu Olandzkiego fale wzbijały pianę na morzu, bryza z lądu zmieniła kierunek i zaczęła teraz wiać od wschodu, znacznie bardziej rześka, niżby należało.

      „Kiedy dojedziemy do wiatraków na samej górze, znajdę jakieś miejsce, by ją zrzucić” – pomyślała Pirjo. „To będzie musiał być brutalny i niespodziewany upadek, jeśli ma się od niego zabić, a jeśli nie, to jej w tym pomogę”.

      – Na wyspie mamy mnóstwo wiatraków – krzyknęła. – Poszczególne rodziny nie chciały się nimi dzielić, więc dzieliły grunty i budowały własne wiatraki. Problem w tym, że zaczęto też wydzielać parcele w obrębie rodziny i w pewnym momencie działki były tak małe, że nie można było z nich wyżyć. W końcu ludzie musieli wynosić się z wyspy, żeby nie umrzeć z głodu. – Czuła, że za jej plecami Wanda kiwa głową, ale też że dawna historia Olandii jest jej zupełnie obojętna. Pirjo to odpowiadało. Mogła skoncentrować się na właściwej realizacji zadania i wykorzystaniu bocznego wiatru dla własnych celów.

      Pomimo godziny i pory roku, na drodze roiło się od samochodów. Powód zapewne był taki, że w tych dniach liczni artyści zorganizowali wernisaże, wystawy i przyjęcia w okolicach Vickleby i Kastlösy, więc spora część klienteli z lądu zainteresowanej malarstwem i wyrobami ze szkła odbywała teraz coś w rodzaju tournée po Olandii. Dopiero na południe od obu miasteczek ruch się zmniejszył, lecz niestety skurczyły się też możliwości.

      „Jak mam odpowiadać na jej pytania?” – pomyślała Pirjo. Już parę razy mijały drogowskazy na Alvaret i Wanda dopytywała, dlaczego nie skręcają.

      – Jeszcze nie! – odkrzyknęła Pirjo. – Atu często wybiera tereny bardziej na południe. Można tam wykopać więcej pamiątek z przeszłości, rozumiesz.

      – Czyli to do tego używacie saperki! – zawołała Wanda.

      Pirjo potwierdziła i spojrzała przed siebie. Może Gettlinge? Jest tam strome zbocze i choć nie mogła podjechać na samą górę i zepchnąć Wandy z siedzenia skutera wprost w przepaść, to jest to najlepsze miejsce, by zastosować rozwiązanie alternatywne.

      Pirjo czuła rosnącą ekscytację, ale nie była zdenerwowana. Gdyby pozbywała się rywalki pierwszy raz, pewnie nerwy dałyby o sobie znać, ale przecież miała doświadczenie.

      – Zrobimy przystanek przy Gettlinge, bo to jedno z ulubionych miejsc Atu. Nie ma pewności, że dziś tam jest, ale przynajmniej je zobaczysz.

      Wanda uśmiechnęła się, zsiadając ze skutera, i rzuciła kilka pochlebstw na temat zaangażowania Pirjo i urody miejsca.

      – Nie, niestety nigdzie go nie widać, ech, frustrujące – stwierdziła Pirjo, przesuwając wzrokiem po okolicy. – Ale rozejrzyj się, nim ruszymy dalej, to wyjątkowy obszar – ciągnęła, rozkładając ramiona, by ukazać jej unikatowy, objęty ochroną krajobraz, gdzie kamienie układały się w kształt statku.

      – Imponujące – skinęła głową Wanda. – Coś jak Stonehenge, tylko znacznie mniejsze, prawda? No i na dodatek ten stary młyn tam dalej. Czy w tym miejscu grzebano Wikingów? – spytała.

      Pirjo potwierdziła, rozglądając się. Okolica była sucha i płaska, a przede wszystkim bezludna. Za plecami kobiety, po drugiej stronie szosy, znajdowały się jałowe wrzosowiska Stora Alvaret, również opustoszałe.

      Po tej stronie, za cmentarzyskiem, zaczynała się skarpa. Porastało ją wprawdzie więcej drzew i krzewów, niż Pirjo pamiętała, ale to może być zaletą. W każdym razie nie będzie musiała usuwać zwłok od razu, bo znikną w gęstwinie. A jeśli w którymś momencie ciało zostanie odkryte, kto skojarzy znalezisko z Wandą Phinn? Nie mówiąc już o kojarzeniu jej z Pirjo.

      Zasadniczo więc miejsce jest doskonałe, uznała w duchu, upewniając się, czy tymczasem na drodze dzielącej cmentarzysko i wrzosowiska nie pojawiły się jakieś samochody.

      – Wando, podejdź tu! – zawołała, próbując zapanować nad głosem, by nie zabrzmiał fałszywie. – Widać stąd,


Скачать книгу