Wisząca dziewczyna. Jussi Adler-Olsen

Wisząca dziewczyna - Jussi Adler-Olsen


Скачать книгу
spółgłoski. Żaden mieszkaniec północnych fiordów nie miał wątpliwości co do ich pokrewieństwa, bo byli do siebie podobni jak dwie krople smarków. Gdyby jakiś producent filmowy nagle zapragnął zatrudnić chełpliwego, egocentrycznego i zupełnie nieobliczalnego fircyka w pstrokatej koszuli, to Sammy nadawał się do tej roli idealnie.

      – Pogrzeb zaplanowali na dziesiątego maja tutaj w Brønderslev – ciągnęła matka. – Cudownie, że cię znów zobaczymy, synku.

      Matka przeszła do mało zaskakującej wyliczanki codziennych aktywności rodziny rolniczej z północnej Jutlandii ze szczególnym uwzględnieniem hodowli trzody chlewnej i szwankującego biodra Mørcka seniora. Potem jak zwykle zmieszała z błotem polityków z Christiansborga i pomarudziła na jakieś inne, deprymujące tematy, ale Carl myślał tylko o nieładnych słowach z ostatniego maila Ronny’ego.

      Mail miał zapewne stanowić groźbę pod jego adresem, co wyjątkowo zaniepokoiło i sfrustrowało Carla. W którymś momencie doszedł nawet do wniosku, że kuzyn zamierzał go szantażować za pomocą tych bredni. Czy aby nie należał do ludzi, którym mogłoby to przyjść do głowy? Poza tym przecież zawsze brakowało mu pieniędzy.

      Mørckowi się to nie podobało. Znów ma się zajmować tym żałosnym oskarżeniem? Była to oczywiście wierutna bzdura, ale jak się mieszka w kraju Andersena, to człowiek wie, jak szybko piórko może stać się pięcioma kurami. A takie pięć kur na jego szanowanym stanowisku i do tego z szefem w osobie Larsa Bjørna raczej mu się nie marzyło.

      Co ten Ronny kombinował, do cholery? Przy wielu okazjach bredził coś o tym, że zabił własnego ojca, co już samo w sobie było fatalne. Ale jeszcze gorsze było to, że idiota wciągnął w to bagno też Carla, twierdząc publicznie, że mordu dokonali we dwóch podczas wyprawy na ryby, a w swoim ostatnim niechlubnym mailu informował Mørcka, że spisał tę historię w formie książkowej i spróbuje ją opublikować.

      Od tamtej pory Carl nic na ten temat nie słyszał, ale zasadniczo była to gówniana historia, której rychły koniec chętnie by zobaczył, szczególnie że facet nie żyje.

      Znów sięgnął po papierosy. Nie ulega wątpliwości, że musi pojechać na ten pogrzeb. Wtedy okaże się pewnie, czy Sammy’emu udało się wydrzeć część spadku żonie Ronny’ego. Na Wschodzie sprawy spadkowe potrafiły kończyć się brutalnie i można oczywiście mieć nadzieję, że w tym przypadku też tak będzie. Ale wydawało się, że mała Tuputup, czy jak tam było żonie Ronny’ego, jest ulepiona z innej, lepszej gliny. Zapewne zechce zachować to, co jej przypadło w udziale, i to, co uciułała, a resztę odpuści, łącznie z rzekomymi ambicjami literackimi Ronny’ego.

      Nie, wcale by się nie zdziwił, gdyby Sammy’emu udało się przytaszczyć te notatki ze sobą. W takim razie lepiej je przechwycić, zanim zaczną krążyć po rodzinie.

      – Ronny był pod koniec życia dość bogaty, wiedziałeś o tym? – pisnęła matka gdzieś w tle.

      Carl uniósł brwi.

      – Coś takiego, serio? W takim razie można przyjąć, że handlował narkotykami. Jesteś pewna, że nie skończył z pętlą na szyi za grubymi murami tajlandzkiego więzienia?

      – Och, synu. Zawsze byłeś takim zabawnym dzieckiem – zaśmiała się.

      Dwadzieścia minut po rozmowie z bornholmskim policjantem w drzwiach stanęła Rose, ze źle skrywanym obrzydzeniem opędzając się od kłębów tytoniowego dymu.

      – Carl, rozmawiałeś niedawno z inspektorem Habersaatem?

      Wzruszył ramionami. Akurat o tej rozmowie specjalnie teraz nie myślał. Kto wie, co Ronny o nim ponawypisywał?

      – Spójrz na to. – Rzuciła mu przed nos kartkę papieru. – Dostałam ten mail przed dwiema minutami. Może powinieneś do faceta zadzwonić?

      Na wydruku widniały dwa zdania, które jeszcze bardziej popsuły nastrój w gabinecie na resztę dnia.

      Departament Q był moją ostatnią nadzieją. Nie mam już siły.

      C. Habersaat

      Carl spojrzał na Rose. Kręciła głową jak jędza, która położyła krzyżyk na swoim małżeństwie. Nie podobało mu się takie podejście, ale z Rose lepiej nie zaczynać. Lepsze dwa uderzenia w policzek w ciszy niż dwie minuty marudzenia i problemów. Tak to między nimi funkcjonowało, a Rose była w głębi serca w porządku, choć czasami owa głębia okazywała się dość przepastna.

      – Coś takiego! Ale skoro to ty dostałaś maila, weź to na siebie. Potem możesz mi powiedzieć, co z tego wynikło.

      Zmarszczyła nos, aż popękała na nim warstwa bielidła.

      – Wiedziałam, że to powiesz. Dlatego oczywiście natychmiast do niego zadzwoniłam, ale odezwała się poczta głosowa.

      – Hm. W takim razie zakładam, że nagrałaś wiadomość, że zadzwonisz jeszcze raz, prawda?

      Gdy potwierdziła, nad jej głową zawisła ciemna chmura i tak już zostało.

      Dzwoniła pięć razy, ale gość po prostu nie odbierał.

      2

Środa 30 kwietnia 2014

      Zazwyczaj przyjęcia pożegnalne na cześć odchodzących pracowników odbywały się na komendzie policji w Rønne, ale właśnie tego Habersaat nie chciał. Od czasu gdy przeprowadzono reformę policji, dobre i zażyłe kontakty z miejscowymi obywatelami i wiedza o tym, co dzieje się na wschodnim wybrzeżu wyspy, ustąpiły miejsca nieustannemu jeżdżeniu tam i z powrotem ze wschodu na zachód. Nagle pomiędzy zdarzeniem a realną interwencją wyrosło ileś tam decyzji, które trzeba było podjąć. Traciło się czas, ślady się zacierały, sprawcy umykali.

      – Nastały złote czasy dla szumowin – mawiał zawsze, jakby ktokolwiek chciał go słuchać.

      Tak więc Habersaatowi w ogóle nie podobał się kierunek, w którym podąża społeczeństwo w skali globalnej i lokalnej. Nie chciał, by popierający ten system koledzy, którzy nawet go nie znają i nie mają pojęcia o czterdziestu latach jego wiernej służby, pojawili się na przyjęciu pożegnalnym jak stado baranów, udając, że składają mu wyrazy uznania.

      W związku z tym podjął decyzję, że pożegnanie przebiegnie w scenerii miejscowej świetlicy w Listed, zaledwie sześćset metrów od jego domu. Zważywszy na to, co zaplanował na tę okazję, powinno to być pod wieloma względami właściwsze.

      Stał przez chwilę przed lustrem, przyglądając się swojemu mundurowi galowemu i widząc fałdy, które utworzyły się w materiale w wyniku wieloletniego braku użytkowania. I kiedy starannie i niezdarnie prasował spodnie na desce, której nigdy przedtem nawet nie próbował rozłożyć, przesunął wzrokiem po pokoju, będącym niegdyś ciepłym i tętniącym życiem salonem jego rodziny.

      Od tej pory upłynęło już prawie dwadzieścia lat i przeszłość miotała się teraz jak niespokojne, zagubione zwierzę między zwałami szpargałów i rupieci, o których nikt nie pamiętał.

      Habersaat pokręcił głową. Patrząc wstecz, sam siebie nie rozumiał. Dlaczego dopuścił, by miejsce normalnych książek na regałach zajęły wszystkie te kolorowe segregatory? Dlaczego wszędzie walały się kserokopie i wycinki z gazet? Dlaczego skupił całe swoje życie na pracy, a nie na ludziach, którym kiedyś na nim zależało?

      Choć jednak chyba rozumiał.

      Schylił głowę, próbując dać wyraz uczuciom, które go nawiedziły, ale łzy nie popłynęły, może już dawno je wylał. Owszem, oczywiście, że wiedział, dlaczego wszystko się tak potoczyło. Przecież musiało.

      Odetchnął głęboko, wygładził mundur


Скачать книгу