Ostatni kojot. Michael Connelly
powiedzenie. W każdym razie nie chcieli nikogo wpakować w kłopoty.
– Myślisz, że zabił ją glina?
– Nie, wcale tak nie myślę. Nie wiem, kto to zrobił, Harry. A chciałabym wiedzieć. Chodzi mi o to, że dwaj detektywi, którym przydzielono tę sprawę, wiedzieli, dokąd może ich doprowadzić trop. Nie mieli zamiaru w tym grzebać, bo zależało im na swojej pracy. W pewnym sensie nie byli głupi, a, jak już mówiłam, przecież chodziło tylko o rozrywkową dziewczynę. Nie obchodziła ich. Nie obchodziła nikogo. Została zabita, koniec kropka.
Bosch rozejrzał się po pokoju, niepewny, jakie pytanie powinien teraz zadać.
– Wiesz, kim byli policjanci, których znała?
– To było dawno temu.
– Niektórych z nich ty też znałaś, prawda?
– Tak, musiałam. Tak to wtedy było. Dzięki kontaktom wychodziłyśmy z więzienia. Wszyscy byli na sprzedaż. Różni ludzie domagali się różnych form zapłaty. Niektórzy pieniędzy. Niektórzy czego innego.
– W aktach przeczytałem, że nie byłaś notowana.
– Tak, miałam szczęście. Zgarnęli mnie parę razy, ale nigdy nie wciągnęli tego do akt. Zawsze wychodziłam, kiedy tylko pozwolili mi zadzwonić. Byłam czysta, bo znałam wielu policjantów, kochanie. Rozumiesz?
– Rozumiem.
Mówiąc to, ani na chwilę nie odwróciła wzroku. Tyle lat normalnego życia, a ona nadal jest dumna z dawnych sukcesów. Potrafiła mówić o najgorszych chwilach swego życia bez mrugnięcia okiem. To dlatego, że przez to przeszła i stąd też brała się jej godność. Wystarczy jej tego na całe życie.
– Czy nie będzie ci przeszkadzać, jeśli zapalę, Harry?
– Nie, jeśli i mnie pozwolisz.
Oboje wyciągnęli papierosy i Bosch je zapalił.
– Możesz używać tej popielniczki na bocznym stoliku. Staraj się nie strząsać popiołu na dywan.
Wskazała szklaną miseczkę na stoliku po drugiej stronie kanapy.
Bosch sięgnął po popielniczkę i trzymając ją w jednej ręce, palił papierosa. Wpatrywał się w nią, kiedy zapytał:
– Pamiętasz nazwiska tych policjantów, których znałyście?
– To było tak dawno, a poza tym wątpię, żeby mieli cokolwiek wspólnego z tym, co spotkało twoją matkę.
– Przypominasz sobie może nazwisko Irvin S. Irving?
Zastanawiała się przez chwilę.
– Tak, znałam go. I ona chyba też. Patrolował bulwar. Ale nie wiem. Mogę się mylić.
Bosch kiwnął głową.
– To on ją znalazł.
Wzruszyła ramionami.
– I cóż z tego? Ktoś w końcu musiał ją znaleźć. Przecież leżała w bocznej uliczce.
– A ci policjanci z obyczajówki, Gilchrist i Stano?
Zawahała się, zanim odpowiedziała.
– Tak, znałam ich… to byli źli ludzie.
– A moja matka ich znała?
Przytaknęła skinieniem głowy.
– Co rozumiesz przez to, że byli źli? W jaki sposób?
– Oni po prostu… po prostu nic ich nie obchodziłyśmy. Jeśli chcieli coś od nas, jakąś drobną informację, którą można zdobyć na schadzce, czy coś bardziej… osobistego, po prostu przychodzili i tego żądali. Bywali brutalni. Nienawidziłam ich.
– Czy…
– Czy mogliby ją zabić? Wtedy uważałam, a i teraz tak sądzę, że nie. Nie byli zabójcami, Harry. Byli glinami. Przekupnymi co prawda, ale kto wtedy nie był przekupny? To nie dzisiejsze czasy, kiedy bierze się gazetę do ręki i czyta o policjantach oskarżonych o zabójstwo, pobicie czy coś takiego. Przepraszam cię.
– Nie ma za co, przecież nic takiego nie powiedziałaś. Przychodzi ci do głowy jeszcze ktoś inny?
– Nie.
– Żadne nazwiska?
– Już dawno udało mi się o tym zapomnieć.
– W porządku.
Bosch chciał wyjąć swój notes, ale uznał, że wtedy ich rozmowa zacznie przypominać przesłuchanie. Usiłował sobie przypomnieć, co jeszcze wyczytał w aktach i o co może zapytać.
– A ten Johnny Fox?
– Tak, mówiłam o nim detektywom. Strasznie się napalili, ale nic z tego nie wynikło. Nie zgarnęli go.
– Wydaje mi się, że go aresztowali, tylko zaraz potem go zwolnili. Jego odciski palców nie zgadzały się z odciskami zabójcy.
Zdziwiona uniosła brwi.
– Pierwsze słyszę. Nic mi nie mówili o żadnych odciskach palców.
– Za drugim razem przesłuchiwał cię McKittrick. Pamiętasz go?
– Nie za bardzo. Pamiętam tylko, że przyszli do mnie jacyś policjanci. Było ich dwóch – jeden straszny tępak, drugi bardziej rozgarnięty – ale nie pamiętam, jak się który nazywał. Wyglądało na to, że ten głupszy jest wyższy rangą, co w tamtych czasach nie mogło dziwić.
– W każdym razie drugie przesłuchanie prowadził McKittrick. W raporcie stwierdził, że zmieniłaś zeznania i powiedziałaś mu o przyjęciu w Hancock Park.
– A tak, przyjęcie… Nie poszłam tam, bo ten… Johnny Fox uderzył mnie poprzedniego wieczoru i miałam ogromnego siniaka na twarzy. Próbowałam jakoś go ukryć pod makijażem, ale z opuchlizną nic nie dało się zrobić. Rozrywkowa dziewczyna z podbitym okiem nie miała czego szukać w Hancock Park.
– Kto wydawał to przyjęcie?
– Nie pamiętam. Możliwe, że nawet wtedy tego nie wiedziałam.
Coś w jej głosie zaniepokoiło Boscha. Wypowiedziała te słowa, jakby były wyćwiczoną odpowiedzią.
– Na pewno nie pamiętasz?
– Oczywiście – Katherine wstała. – Przyniosę ci jeszcze wody.
Wzięła jego szklankę i wyszła z pokoju. Bosch zdał sobie sprawę, że więzi, jakie łączą go z tą kobietą, radość spowodowana tym, że widzi ją po tylu latach, przytępiły jego instynkt śledczy. Nie potrafił wyczuć, co jest prawdą, a co nie, nie wiedział, czy mówi mu wszystko, czy coś ukrywa. Postanowił wrócić do tematu przyjęcia. Wydawało mu się, że Katherine wie więcej, niż niegdyś powiedziała policji.
Katherine weszła do saloniku z dwiema szklankami wody z lodem; jedną postawiła przed Boschem na korkowej podstawce. Ze sposobu, w jaki to zrobiła, można było się dowiedzieć o niej więcej, niż z tego, co mówiła. Osiągnięcie tego poziomu życia kosztowało ją mnóstwo wysiłku. W związku z tym jej pozycja i dobra materialne – jak szklane stoliki czy pluszowe dywany – wiele dla niej znaczyły i dbała o nie.
Usiadła i napiła się wody.
– Wiesz co, Harry – zaczęła – nie powiedziałam im wszystkiego. Nie skłamałam, ale też nie powiedziałam wszystkiego. Bałam się.
– Czego?
– Zaczęłam się bać w dniu, w którym ją znaleziono. Widzisz, tego samego ranka ktoś do mnie zadzwonił. Zanim jeszcze dowiedziałam się, co się z nią stało. Mężczyzna.