Ostatni kojot. Michael Connelly
nie. W przeciwnym razie byłby jeszcze jakiś artykuł.
– Mogę to zatrzymać?
– Oczywiście.
– Masz może ochotę na jeszcze jeden spacerek do archiwum?
– Po co?
– Interesują mnie artykuły dotyczące Conklina.
– Bosch, będą ich setki. Mówiłeś, że przez dwie kadencje był prokuratorem okręgowym.
– Chodzi mi o to, co o nim pisano, zanim został wybrany. A gdyby okazało się, że masz za dużo czasu, dorzuć też artykuły o Mittelu.
– Wiesz, że prosisz o wiele. Gdyby wyszło na jaw, że kręcę się po archiwum na polecenie gliny, mogłabym mieć duże kłopoty.
Wydęła wargi. To też zignorował. Wiedział, do czego zmierza.
– Bosch, może mi powiesz, o co w tym chodzi?
Bosch milczał.
– Tak też myślałam. No cóż, dziś po południu muszę jeszcze przeprowadzić dwa wywiady. Nie będzie mnie w redakcji. Powiem któremuś z praktykantów, żeby zebrał wycinki i zostawił je dla ciebie u strażnika. Będą w kopercie, więc nikt niepowołany ich nie zobaczy. Pasuje?
Przytaknął skinieniem głowy. W siedzibie „Timesa” był już parę razy, zwykle przy okazji rozmów z reporterami. Znajdowały się tam dwa hole. Na środku jednego z nich, od strony skrzyżowania First i Spring, stał duży globus, który nie przestawał się kręcić, tak jak nie przestawały napływać coraz to nowe wiadomości.
– I napiszesz na kopercie moje nazwisko? Nie będziesz miała kłopotów? Przecież sama mówiłaś, że nie należy okazywać zbyt dużej przyjaźni gliniarzowi. Na pewno to wbrew obowiązującym u was przepisom.
Uśmiechnęła się na ten sarkazm.
– Nie martw się. Jeśli naczelny czy ktoś inny zapyta, powiem, że to inwestycja przyszłościowa. I nie zapominaj o tym: przyjaźń to dwukierunkowa ulica.
– Nigdy o tym nie zapominam.
Pochylił się nad stolikiem, przybliżając swoją twarz do jej twarzy.
– Chcę, żebyś ty też o czymś pamiętała. Nie mówię ci wszystkiego, ponieważ nie jestem pewien, czy to w ogóle ma znaczenie. Nie bądź jednak zbyt ciekawska. Nie wydzwaniaj po różnych ludziach. Gdybyś to zrobiła, mogłabyś wszystko zepsuć. Mogłoby mi się coś przytrafić. Tobie zresztą też. Rozumiesz?
– Rozumiem.
Przy stoliku jak spod ziemi wyrósł kelner z wywoskowanymi wąsami. Przyniósł zamówione przez nich dania.
12
– Zjawił się pan dziś wcześniej niż ostatnio. Czy mogę to uznać za oznakę pana chęci przychodzenia tutaj?
– Niekoniecznie. Byłem niedaleko na lunchu ze znajomą i stamtąd przyszedłem tutaj.
– To dobrze, że spotkał się pan z kimś znajomym. Bardzo dobrze.
Carmen Hinojos siedziała za biurkiem ze splecionymi dłońmi, nawet nie dotykając leżącego przed nią otwartego notesu. Jakby za wszelką cenę chciała uniknąć jakiegokolwiek fałszywego gestu.
– Co się panu stało w rękę?
Bosch uniósł rękę i spojrzał na bandaż.
– Uderzyłem się młotkiem. Naprawiałem coś w domu.
– Mam nadzieję, że już pana nie boli.
– Przeżyję.
– Czemu pan się tak wystroił? Chyba nie myśli pan, że obowiązują tu oficjalne stroje.
– Nie, po prostu… po prostu nie lubię zmian w swoim życiu. Pomimo tego, że jestem na urlopie, ubrałem się tak, jakbym szedł do pracy.
– Rozumiem.
Zaproponowała mu kawę i wodę, a kiedy Bosch odmówił, rozpoczęła sesję.
– O czym chciałby pan dzisiaj porozmawiać?
– Wszystko jedno. To pani tu rządzi.
– Wolałabym, żeby pan tak nie myślał. Nie jestem pańskim szefem, detektywie Bosch. Chcę tylko panu pomóc, ułatwić rozmowę o tym, co pana nurtuje czy dręczy.
Bosch się nie odezwał. Nic mu nie przychodziło do głowy. Carmen Hinojos przez chwilę stukała ołówkiem o biurko, a potem przejęła inicjatywę.
– Zupełnie nic?
– Nic nie przychodzi mi na myśl.
– No to może porozmawiamy o tym, co się działo wczoraj. Kiedy zadzwoniłam, wyraźnie był pan czymś zdenerwowany. Czy właśnie wtedy uderzył się pan w rękę?
– Nie, nie o to chodziło.
Postanowił jednak nieco ustąpić. Musiał przyznać, że w pewnym sensie polubił tę kobietę. Nie czuł się w żadnym stopniu przez nią zagrożony i wierzył, że ona naprawdę chce mu pomóc.
– Tuż przed pani telefonem dowiedziałem się, że mojemu dawnemu partnerowi przydzielono kogoś nowego. Już zostałem zastąpiony.
– I co pan poczuł na myśl o tym?
– Przecież sama pani słyszała. Byłem wściekły. Chyba każdy zareagowałby tak samo. Potem zadzwoniłem do mojego partnera, a on potraktował mnie tak, jakbym już zupełnie się dla niego nie liczył. Tyle go nauczyłem i…
– I co?
– Zabolało mnie to.
– Rozumiem.
– Wątpię. Musiałaby pani być na moim miejscu.
– Pewnie ma pan rację, ale jestem w stanie pana zrozumieć. Mam pytanie. Czy nie spodziewał się pan, że przydzielą kogoś pańskiemu partnerowi? Przecież w policji detektywi muszą pracować parami. Jest pan na urlopie i ciągle nie wiadomo, jak długo on potrwa. Czy nie było oczywiste, że znajdą mu nowego partnera, przynajmniej chwilowo?
– Pewnie tak.
– Czy nie jest bezpieczniej pracować parami?
– Pewnie jest.
– A co podpowiada panu pańskie doświadczenie? Czy nie czuł się pan bezpieczniej z partnerem, niż działając w pojedynkę?
– Tak, czułem się bezpieczniej.
– Czyli to, co się stało, było nieuniknione i bezdyskusyjne, a jednak czuł pan wściekłość.
– To nie było spowodowane samym faktem, że tak się stało. Chodziło o sposób, w jaki mi to powiedział, o całe jego zachowanie, kiedy zadzwoniłem. Poczułem się tak, jakbym został odstawiony na bok. Poprosiłem go o przysługę, a on…
– Co zrobił?
– Zawahał się. Tego się nie robi. Partnerzy powinni się wzajemnie wspierać. Podobno tak właśnie jest w małżeństwie. Nie wiem, nigdy nie byłem żonaty.
Hinojos zapisywała coś w notatniku. Bosch zaczął się zastanawiać, co takiego istotnego powiedział.
– Wygląda na to – rzekła, nie przerywając pisania – że ma pan niski próg tolerancji frustracji.
Zakipiał ze złości, ale wiedział, że jeśli to okaże, udowodni słuszność jej tezy. A może chciała wywołać właśnie taką reakcję? Spróbował się opanować.
– Chyba tak jak wszyscy – powiedział obojętnym głosem.
– Do