Ostatni kojot. Michael Connelly

Ostatni kojot - Michael Connelly


Скачать книгу
Conklina. Określano go jako „energicznego zastępcę prokuratora okręgowego”. Ten proces był jednym z pierwszych w historii sądownictwa, w których to obrońcy usiłowali wykazać, że oskarżony jest chory psychicznie. Twierdzili, iż zabójczyni popełniła zbrodnię w stanie ograniczonej poczytalności. Z liczby artykułów wynikało, że opinia publiczna była niezwykle zbulwersowana tą sprawą. Ława przysięgłych uzgodniła werdykt po zaledwie półgodzinnej naradzie. Oskarżona została skazana na śmierć, a Conklina uznano za obrońcę bezpieczeństwa publicznego, dla którego liczy się tylko sprawiedliwość. Pod jednym z artykułów zamieszczono jego zdjęcie zrobione w czasie rozmowy z reporterami tuż po ogłoszeniu wyroku. Całkowicie odpowiadało ono wcześniejszemu opisowi. Z tego człowieka promieniowała energia. Nosił ciemny garnitur z kamizelką, miał krótkie jasne włosy i był gładko ogolony. Szczupły, wysoki, przystojny – wielu aktorów wydawało grube tysiące na chirurgów plastycznych, żeby tak właśnie wyglądać. Arno bez wątpienia był gwiazdą.

      Następne wycinki zawierały opisy kolejnych procesów. Z każdego z nich Conklin wychodził zwycięsko. Zawsze żądał kary śmierci i zawsze stawiał na swoim. Bosch zauważył, że po krótkim czasie awansowano go na starszego zastępcę prokuratora okręgowego, a pod koniec lat pięćdziesiątych był już asystentem, co oznaczało, że zajmował jedno z najważniejszych stanowisk w prokuraturze. W ciągu zaledwie dziesięciu lat udało mu się osiągnąć wyżyny.

      Pośród wycinków znajdowało się sprawozdanie z konferencji prasowej, w czasie której prokurator okręgowy John Charles Stock oznajmił, że mianuje Conklina szefem grupy do zadań specjalnych i wyznacza mu zadanie oczyszczenia miasta z plagi przestępczości obyczajowej, która zagrażała społeczeństwu hrabstwa Los Angeles.

      „Zawsze przydzielałem Arnowi Conklinowi najtrudniejsze zadania – powiedział prokurator okręgowy – i czynię to po raz kolejny. Mieszkańcy Los Angeles pragną żyć w czystym mieście i, na Boga, wkrótce stanie się to faktem. A teraz parę słów do tych, którzy wiedzą, że się za nich zabierzemy. Radzę wam, wyprowadźcie się stąd, póki czas. Przyjmie was San Francisco. Przyjmie was San Diego. Jednakże Miasto Aniołów ma was dość!”

      Następnych kilka artykułów, opublikowanych na przestrzeni paru lat, miało krzykliwe nagłówki informujące czytelników o likwidacji nielegalnych domów gry, palarni opium, burdeli i rozbiciu gangów uzyskujących korzyści z prostytucji. Conklin zarządzał czterdziestoma gliniarzami, głównie „wypożyczonymi” ze wszystkich wydziałów policji. Podstawowym celem „komandosów Conklina”, jak określał ich „Times”, było Hollywood, ale bicz sprawiedliwości dosięgał przestępców z całej okolicy. Od Long Beach po pustynię ci, którzy zarabiali na grzechu, trzęśli portkami – tak to przynajmniej wyglądało w artykułach. Bosch nie miał wątpliwości, że grube ryby świata przestępczego prowadziły swoją działalność bez zakłóceń, a tylko ci, którzy stali na najniższym szczeblu hierarchii, ci, których można było spokojnie zastąpić, trafiali na salę sądową.

      Ostatni artykuł dotyczący Conklina pochodził z pierwszego lutego tysiąc dziewięćset sześćdziesiątego drugiego roku. Wówczas Conklin oznajmił, że zamierza kandydować na najwyższe stanowisko w prokuraturze w celu, jak to określił, wzmożenia wysiłków na rzecz wytrzebienia przestępczości zagrażającej moralnym fundamentom społeczeństwa. Bosch zauważył, że w części przemówienia, wygłoszonego na schodach dawnego sądu rejonowego, zawarto doskonale znane zasady obowiązujące w policji. Conklin albo autor jego przemówień przypisał sobie autorstwo tych słów.

      Czasem ludzie mi mówią: „Arno, o co ci właściwie chodzi? Przecież to są przestępstwa bez ofiar. Skoro ktoś chce tracić pieniądze na zakładach albo przespać się z prostytutką, to co w tym złego? Kto tu jest ofiarą?”. Moi przyjaciele, powiem wam, co w tym złego i kto jest ofiarą. To my jesteśmy ofiarą. My wszyscy. Kiedy pozwalamy, żeby coś takiego miało miejsce, kiedy odwracamy wzrok, osłabia to nas wszystkich. Każdego z osobna.

      Ja widzę to tak: każde z tych tak zwanych niewielkich wykroczeń jest jak wybita szyba w opuszczonym domu. Cóż to za problem, zapytacie. Otóż jest to duży problem. Jeśli nikt nie wstawi nowej, niedługo pojawią się tam dzieci i pomyślą, że nikogo nie obchodzi, co się dzieje z tym domem. Dlatego rzucą parę kamieni i wybiją kilka następnych szyb. Potem na tej ulicy pojawi się włamywacz i widząc to, pomyśli, że w tej okolicy nikogo nie obchodzi, co dzieje się wokół. No i zacznie okradać domy, kiedy ich właściciele będą w pracy.

      Zanim się człowiek obejrzy, pojawi się kolejny rzezimieszek, który zajmie się kradzieżą samochodów stojących na ulicy. I tak dalej, i tak dalej. Mieszkańcy zaczną wtedy patrzeć na swoje osiedle innymi oczami. Pomyślą, że skoro nikogo nic nie obchodzi, dlaczego sami mieliby się tym przejmować? Dlatego miesiąc później niż zwykle zabiorą się do strzyżenia trawników. Nic powiedzą chłopakom stojącym na rogu ulicy, żeby zgasili papierosy i wrócili do szkoły. Podupadanie naszych miast jest postępującym procesem, moi przyjaciele. To samo dzieje się w całym naszym wspaniałym kraju. Wkrada się jak chwasty do ogródka. Kiedy zostanę wybrany na prokuratora okręgowego, wyrwę te chwasty z korzeniami.

      Artykuł kończył się stwierdzeniem, że na stanowisko szefa swojej kampanii Conklin wyznaczył młodego dynamicznego pracownika prokuratury. Poinformował dziennikarzy, że Gordon Mittel ustąpi ze swojego dotychczasowego stanowiska i natychmiast weźmie się do pracy. Bosch przeczytał artykuł jeszcze raz. Jego uwagę przykuł jeden szczegół, coś, co wcześniej przeoczył. Znajdowało się to w drugim akapicie.

      „Conklin, człowiek niezwykle popularny i chętnie rozmawiający z prasą, po raz pierwszy w życiu kandyduje na stanowisko publiczne. Ten trzydziestopięcioletni kawaler, mieszkaniec Hancock Park, stwierdził, że planował to już od dłuższego czasu i ma poparcie ustępującego prokuratora okręgowego Johna Charlesa Stocka, który towarzyszył mu na konferencji prasowej”.

      Bosch otworzył notes z listą nazwisk i przy Conklinie dopisał „Hancock Park”. Nie było to wiele, ale przynajmniej stanowiło chociaż częściowe potwierdzenie opowieści Katherine Register. Poczuł, że krew zaczyna mu szybciej krążyć w żyłach. Wyglądało na to, że zaczął śledztwo z właściwej strony.

      – Pierdolony hipokryta – mruknął pod nosem.

      Zakreślił nazwisko Conklina w notatniku. Przez cały czas, kiedy zastanawiał się, co czynić dalej, nieświadomie pogrubiał linię.

      Marjorie Lowe niedługo przed śmiercią wybierała się na przyjęcie do Hancock Park. Katherine Register powiedziała, że miała tam spotkać się z Conklinem. Po śmierci Marjorie Conklin zadzwonił do detektywów prowadzących śledztwo, żeby się z nimi umówić na rozmowę, ale w aktach nie było na ten temat żadnej wzmianki. Bosch zdawał sobie sprawę, że to tylko skojarzenie faktów, ale podejrzenia, które pojawiły się w chwili, kiedy po raz pierwszy zobaczył akta, nasiliły się i pogłębiły.

      W tej sprawie coś nie grało. Coś nie pasowało. Im więcej nad tym myślał, tym bardziej był przekonany, że to Conklin stanowi klucz do jej rozwiązania.

      Wyjął z marynarki przewieszonej przez oparcie fotela niewielki notes z numerami telefonów. Wziął go ze sobą do kuchni i wykręcił domowy numer zastępcy prokuratora okręgowego Rogera Goffa.

      Goff był jego dobrym znajomym. Tak jak on uwielbiał słuchać saksofonu tenorowego. Spędzili razem wiele dni w salach sądowych i wiele nocy w barach jazzowych. Goff był prokuratorem starej daty, miał za sobą prawie trzydzieści lat pracy. Nie kierował się żadnymi politycznymi ambicjami. Po prostu lubił to, co robił. Stanowił rzadkość, ponieważ nigdy nie czuł znużenia pracą. Za jego czasów przez prokuraturę przewinęły się tysiące ludzi, którzy szybko wypalali się wewnętrznie i przenosili do firm prawniczych; on niezmiennie trwał na swoim miejscu. Współpracował z oskarżycielami


Скачать книгу