Ostatni kojot. Michael Connelly

Ostatni kojot - Michael Connelly


Скачать книгу
stara gwardia i przy drinkach wspominała dawne porządki, które odeszły w przeszłość.

      – No dobra, to baw się tam dobrze, Jerry.

      – Trzymaj się.

      Bosch oparł się o stół kuchenny i wypił resztę piwa. Doszedł do wniosku, że telefon od Edgara był sprytnie zamaskowanym sposobem poinformowania go, że jego partner przechodzi na drugą stronę i pozostawia go swojemu losowi. Cóż, trudno. Edgar był lojalny przede wszystkim wobec siebie, kierowała nim chęć przetrwania w zdradliwym otoczeniu. Trudno go za to potępiać.

      Bosch spojrzał na swoje odbicie w szybie piekarnika. Z cienia wyłaniały się oczy i zarys szczęki. Miał czterdzieści cztery lata, ale wyglądał na więcej. Kręcone brązowe włosy wciąż jeszcze były gęste, ale zarówno one, jak i wąsy wkrótce posiwieją. Piwne oczy wydawały się zmęczone i bez życia, a skóra przybrała blady odcień, charakterystyczny dla nocnych stróżów. Bosch był dobrze zbudowany, ale czasem ubranie wisiało na nim, jakby przeszedł ciężką chorobę.

      Wyjął z lodówki następne piwo. Po wyjściu na werandę zauważył, że niebo rozświetlają pastelowe barwy zmierzchu. Wkrótce zapadnie mrok.

      Biegnąca w dole autostrada wyglądała jak jasna rzeka ruchomych świateł, której nurt nie zwalnia ani na chwilę.

      Kiedy tak się wpatrywał w sznur samochodów powracających do domów w poniedziałkowy wieczór, cała okolica wydała mu się mrowiskiem, w którym robotnice wędrują równymi szeregami.

      Ktoś lub coś zniszczy kiedyś ten kopiec mrówek. Autostrady się zapadną, domy runą, a mrówki odbudują to wszystko i zajmą swoje miejsce w szeregu.

      Nagle odczuł jakiś niepokój. Po głowie krążyły mu rozmaite nieuporządkowane myśli. W kontekście rozmowy z Hinojos zaczął się zastanawiać nad tym, co Edgar opowiedział mu o swoim zakończonym śledztwie. Wyczuwał jakiś związek, coś, co łączyło te dwie sprawy.

      Wysączył resztkę piwa i uznał, że już mu wystarczy. Usiadł na jednym z krzeseł stojących na werandzie. Chciał oderwać się od wszystkiego, dać odpocząć ciału i umysłowi. Spojrzał w górę. Zachodzące słońce zabarwiło chmury na pomarańczowo. Wyglądały teraz niczym lawa przesuwająca się powoli po niebie.

      Zanim zasnął, przez lawę przebiła się myśl. Liczą się wszyscy albo nikt. I właśnie wtedy, tuż przed chwilą, w której umysł spowiła zasłona snu, odkrył, co jest nicią łączącą jego myśli. Wiedział już, co jest jego misją.

      3

      Następnego ranka Bosch nie wziął prysznica. Od razu się ubrał. Chciał popracować nad remontem i zapomnieć o nękających go myślach.

      Jednak nie było to łatwe. Kiedy wkładał stare dżinsy pobrudzone lakierem, jego wzrok padł na pęknięte lustro wiszące nad szafką. Zauważył, że założył koszulkę tyłem na przód. Na jego piersi widniało motto Wydziału Zabójstw: „Nasz dzień zaczyna się wtedy, kiedy wasz się kończy”.

      Ten napis powinien znajdować się na plecach. Zdjął koszulkę i włożył ją tak, jak należało. Teraz wszystko było w porządku. Widział w lustrze po lewej stronie piersi nadruk odznaki detektywa i mały napis WYDZIAŁ ZABÓJSTW.

      Zaparzył kawę i wyszedł z kubkiem na werandę. Potem wyciągnął skrzynkę z narzędziami i nowe drzwi do sypialni, które kupił w sklepie z wyposażeniem wnętrz. Kiedy był już gotowy do pracy, z kubkiem parującej czarnej kawy w ręku usiadł na podnóżku jednego z foteli.

      Stare drzwi podczas trzęsienia ziemi rozleciały się przy zawiasach. Przed kilkoma dniami próbował wstawić nowe, ale okazały się za duże – nie pasowały do framugi.

      Obliczył, że wystarczy spiłować nie więcej niż parę milimetrów, żeby zniwelować różnicę. Cienkie jak papier, pozwijane wióry spadały spod struga na podłogę. Od czasu do czasu robił przerwę, patrzył na efekt swojej pracy, gładząc dłonią obrabianą powierzchnię. Lubił takie zajęcie. Rzadko zdarzało się, żeby coś, czego się podjął w swoim życiu, dawało tak widoczne rezultaty.

      Nie mógł się jednak skupić na tej czynności. Powróciła natrętna myśl, która nawiedziła go poprzedniego wieczoru. Liczą się wszyscy albo nikt. To właśnie powiedział Hinojos. Powiedział jej, że to zasada, którą się kieruje. Czy było tak naprawdę? Co znaczyły dla niego te słowa? Czy był to zwykły slogan, jak ten widniejący z tyłu koszulki, czy też maksyma, którą kierował się w swoim życiu?

      Te pytania przeplatały się echami wczorajszej rozmowy z Edgarem.

      Ustawił drzwi pionowo na drewnianym klocku i włożył na zawiasy. Parę stuknięć młotkiem wystarczyło, żeby utkwiły w nich wystarczająco mocno.

      Wcześniej naoliwił zawiasy i teraz drzwi sypialni otwierały się niemal bezszelestnie. Jednak najważniejsze, że idealnie się domykały, były dobrze dopasowane do framugi. Kilka razy otworzył je i zamknął, zadowolony ze swego dzieła.

      Radość trwała krótko, ponieważ zakończenie pracy oznaczało, że znów zacznie rozmyślać. Wyszedł na taras. Kiedy zaczął zmiatać wióry, powróciły tłumione myśli.

      Hinojos kazała mu się czymś zająć. Teraz wiedział już, co to będzie. I natychmiast zdał sobie sprawę, że bez względu na to, jakimi zajęciami wypełni czas, było jeszcze coś, czego musiał się podjąć. Oparł miotłę o ścianę i wszedł do domu, żeby się przygotować.

      4

      Archiwum policji i siedziba oddziału lotniczego o nazwie Piper Tech znajdowały się w centrum miasta, na Ramirez Street, niedaleko Centrum Parkera.

      Bosch, w garniturze i krawacie, przyjechał przed jedenastą. Wystawił przez okno kartę identyfikacyjną i strażnik machnięciem ręki pozwolił mu wjechać. Została mu tylko ta karta. Kiedy wysłano go tydzień temu na urlop, musiał oddać kartę wraz ze złotą odznaką i pistoletem, ale później zwrócono mu ją, by mógł wchodzić do poradni psychologicznej na sesje terapeutyczne z Carmen Hinojos.

      Zaparkował samochód i podszedł do beżowego budynku, którego ściany kryły historię przemocy w mieście. Znajdowały się tu akta wszystkich spraw prowadzonych przez policję Los Angeles, zarówno wyjaśnionych, jak i niewyjaśnionych. Trafiały tutaj dokumenty, które nikogo już nie obchodziły.

      Przy ladzie stała urzędniczka ubrana po cywilnemu i ładowała akta na wózek, którymi wywożono je w głąb labiryntu półek, by tam zostały zapomniane. Z tego jak na niego patrzyła, Bosch wywnioskował, że rzadko zdarza się, by ktoś fatygował się tu osobiście. Wszystko załatwiano telefonicznie bądź za pośrednictwem kurierów.

      – Jeśli szuka pan protokołów z zebrań rady miejskiej, to proszę przejść do budynku A, po drugiej stronie parkingu. To ten z brązowym zwieńczeniem. Bosch wyjął swoją kartę identyfikacyjną.

      – Nie, chodzi mi o akta jednej ze starszych spraw.

      Włożył rękę do kieszeni marynarki. Kobieta podeszła do lady i pochyliła się nad jego kartą. Była drobną Murzynką z siwiejącymi włosami, na nosie miała okulary. Na wizytówce wpiętej w jej bluzkę widniało nazwisko: Geneva Beaupre.

      – Z Hollywood – powiedziała. – Czemu po prostu nie poprosił pan, żeby je panu przysłali? Te akta tyle czasu tu leżały, mógł pan jeszcze trochę poczekać. W tych sprawach nie ma pośpiechu.

      – Akurat byłem w centrum, w Centrum… W każdym razie chciałem je jak najszybciej przejrzeć.

      – No cóż, ma pan ich numer?

      Wyjął z kieszeni kartkę z zapisanym numerem 61-743. Urzędniczka pochyliła się nad nią. Po chwili gwałtownie


Скачать книгу