Kryminał. Zygmunt Zeydler-Zborowski
Nie przypominam sobie, żebym pana znał. Może to skleroza, ale rzeczywiście nie przypominam sobie.
– Bo też pan mnie nie zna.
Wardecki zwrócił swą orlą twarz ku mówiącemu.
– Mówi pan, że ja pana nie znam? Z tego by wynikało, że pan mnie także nie zna.
– Zgadza się.
– Dziwny z pana człowiek. Przychodzi tak pan do nieznajomego faceta, pije pan jego koniak…
– Zostałem przecież poczęstowany… Zawarcie znajomości to już tylko czysta formalność.
Malarz jednym haustem opróżnił musztardówkę, z zadowoleniem mlasnął językiem i uśmiechnął się życzliwie.
– Jak pan się tu dostał? – spytał, ocierając wierzchem dłoni wilgotne usta.
– Wszedłem po schodach.
– Hm. Pański sposób prowadzenia rozmowy nazwałbym niebanalnym.
Suchecki skromnie spuścił oczy.
– Staram się nie wpadać w utarty szablon.
– Ale czego pan właściwie chce? – Pytanie padło nagle i zabrzmiało niezbyt uprzejmie.
– Chcę się od pana pewnych rzeczy dowiedzieć. Czy można panu nalać jeszcze koniaku?
– Nie, dziękuję – Wardecki energicznym ruchem zakrył swą szklaneczkę. – Najpierw chciałbym się zorientować, o co chodzi. Kim pan jest i czego pan szuka w mojej pracowni?
– Widzę, że będę zmuszony przenieść naszą miłą pogawędkę na teren bardziej oficjalny. Otóż proszę przyjąć do wiadomości, że jestem z komendy milicji i przychodzę do pana w sprawach służbowych.
Malarz w jednej chwili zesztywniał. Jego ptasie oczy zrobiły się zimne, czujne.
– Więc czym właściwie mogę panu służyć? – spytał nagle bardzo uprzejmie.
– Chodzi o pańską znajomą, o panią Joannę Rosicką.
– Nie znam takiej pani.
Suchecki potrząsnął głową. Na jego twarzy malowało się zmęczenie.
– Niech pan da spokój. To są przecież dziecinne wykręty. Nie wyobraża pan sobie, że przyszedłem tutaj, nie mając absolutnie żadnych informacji. Doskonale się orientuję, że pan zna panią Rosicką. Pragnę też pana ostrzec, że zaprzeczając oczywistym faktom, może się pan narazić na bardzo poważne nieprzyjemności.
– O jakich nieprzyjemnościach pan mówi?
– Na przykład, że pan może się znaleźć w kręgu ludzi podejrzanych o popełnienie zbrodni.
– O popełnienie zbrodni?!
– Tak. Pani Joanna Rosicka została zamordowana.
Malarz pochylił się do przodu i otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale żaden dźwięk nie wydobył się z jego gardła. Zdumienie, zaskoczenie i niedowierzanie odmalowało się na jego twarzy.
„Jeżeli gra, to robi to znakomicie” – pomyślał Suchecki, głośno zaś powtórzył:
– Pani Joanna Rosicka została zamordowana.
– Niesłychane. Nie mogę w to uwierzyć. Kiedy to się stało?
– Ubiegłej nocy.
– W mieszkaniu?
– Nie. Poza domem. Ale to nie ma znaczenia. Przyszedłem do pana, żeby porozmawiać na temat pani Rosickiej. Chyba pan już nie ma zamiaru zaprzeczać, że pan ją znał.
– Nie, oczywiście, że nie.
– A dlaczego pan początkowo nie chciał się przyznać do tej znajomości?
Wardecki już całkowicie odzyskał swą pewność siebie.
– Zapewne nie jest panu obce słowo dżentelmen. Otóż niech pan sobie wyobrazi, że od niejakiego czasu pragnę nagiąć swą osobowość do tego terminu. Nie jestem pewien, czy mi się to udaje, ale robię, co mogę.
– Innymi słowami: chciał pan być dyskretny.
– Można to i tak określić. Nie mam zwyczaju chwalić się znajomością z kobietami, a tym bardziej, jeżeli wchodzi w grę mężatka.
– Czy chce pan przez to powiedzieć, że był pan bliskim przyjacielem pani Rosickiej?
– Pozostawiam to pańskiej domyślności, panie majorze.
– Nie jestem majorem, jestem kapitanem.
Malarz uśmiechnął się przepraszająco. – Proszę mi wybaczyć, ale to cywilne ubranie nie pozwala mi dokładnie określić pańskiej szarży. Zresztą nie wątpię, że w najbliższym czasie awansuje pan na majora.
Suchecki puścił tę uwagę mimo uszu.
– Żeby panu nie zabierać zbyt dużo czasu, może wrócimy do pani Rosickiej. Przede wszystkim, ustalmy sobie pewne fakty. Co pan robił ostatniej nocy?
Malarz niecierpliwym ruchem wzruszył ramionami.
– Jeżeli podejrzewa mnie pan o to, że zamordowałem Joannę, to szkoda pańskiej fatygi i obawiam się, że pan nie awansuje na majora.
– O nic pana nie podejrzewam – powiedział spokojnie, a nawet łagodnie Suchecki. – Po prostu ustalam fakty. To wchodzi w zakres moich obowiązków służbowych. Nie odpowiedział mi pan na pytanie: Co pan robił ubiegłej nocy?
– A co miałem robić? Spałem.
– Tutaj?
– Tak, tutaj. To jest moje mieszkanie.
– Sam pan spał?
– A co to pana obchodzi? Jeszcze takich przepisów nie ma, żebym się musiał opowiadać milicji, z kim spałem.
– Ja nie pytałem, z kim pan spał, tylko spytałem, czy pan sam spał – sprostował cierpliwie Suchecki.
– Niech pan sobie wyobrazi, że sam spałem. Tak się cnotliwie prowadziłem ubiegłej nocy. A wie pan, dlaczego? Bo miałem cholernego kaca. Musiałem odespać. Nie w głowie mi były żadne figle.
– O której pan się położył?
– Bo ja wiem. Chyba około dziesiątej.
– Czy pani Rosicka nie dzwoniła do pana wczoraj wieczorem?
– Nie. Dlaczego miała dzwonić?
– Nie wiem. Tak spytałem.
– Nie dzwoniła. Nie dzwoniła – powtórzył z dziwną gwałtownością Wardecki. Jego barytonowy głos zabrzmiał nagle nieomal falsetem.
Suchecki podniósł brwi do góry.
– Dlaczego pan mnie się boi? – spytał miękko.
– Ja? Boję się pana? Nic podobnego.
– Ależ tak. To jest tak widoczne, że tu nie pomogą żadne zaprzeczenia. Raz pan nie może zapanować nad niepokojem, to znowu staje się pan dziwnie agresywny, jak człowiek, który chce w jakiś sposób pokryć swoje zmieszanie. Pan się mnie po prostu boi, drogi mistrzu, a ja nie mam pojęcia, dlaczego?
Młody człowiek wstał, podszedł do sztalug, wziął do ręki pędzel i zaczął udawać, że poprawia swój obraz. Opalona twarz skurczyła mu się gniewem. Widać było, że usiłuje zapanować nad sobą.
Suchecki odczekał chwilę i także wstał.
– Czy jest pan skłonny zamienić ze mną jeszcze kilka słów? – spytał, nadając swemu głosowi możliwie jak najuprzejmiejszy tembr.
– Widzi pan przecież, że jestem zajęty – warknął malarz.