Kryminał. Zygmunt Zeydler-Zborowski

Kryminał - Zygmunt Zeydler-Zborowski


Скачать книгу
życia pani Rosickiej lub jej męża?

      – Powiedziałam już panu, że nic nie wiem na ten temat. Niech pan sobie wyobrazi, że jestem taką dziwną kobietą, którą nie obchodzi to, z kim kto sypia.

      Suchecki wstał.

      – Miło nam było panią poznać – powiedział uprzejmie. – Dziękujemy za rozmowę i do zobaczenia. Nie wątpię bowiem, że jeszcze będziemy mieli okazję z panią porozmawiać.

      Na ulicy Suchecki wziął porucznika pod rękę i szepnął:

      – Zdobyliśmy już sporo informacji. Z kim teraz sobie pogawędzimy? Jak sądzisz?

      – Z panią Leokadią.

      – Wojtuś, powinieneś zostać dyplomowanym jasnowidzem. Czytasz w moich myślach.

      Nie trzeba było zbyt bystrego obserwatora, ażeby stwierdzić, iż pani Leokadia Frączkowska nie była zachwycona widokiem milicyjnych mundurów.

      – Ja nic nie wiem. Mnie w ogóle nie było w domu, jak ten łajdak Bartosik bił żonę. Nic nie widziałam. Jak Boga kocham.

      – Nie będziemy rozmawiać w przedpokoju – powiedział Suchecki. – Po co wszyscy mają słyszeć – dodał ciszej, widząc, że z pobliskich drzwi poczęły się wychylać głowy innych lokatorów „kołchozowego mieszkania”. Może nas pani zaprosi do siebie?

      – Nie mam pojęcia, o czym panowie chcą ze mną rozmawiać – mruknęła niechętnie, ale otworzyła drzwi od swojego pokoju. – Proszę.

      Duże, drewniane łóżko, przyozdobione koronkową kapą, mocno sfatygowana szafa na rzeczy, okrągły stół, nakryty kolorową serwetą, kilka krzeseł, a w rogu parawan, zasłaniający dyskretnie miednicę, dzbanek na wodę i inne przybory do mycia. Na ścianach oleodruki o tematyce myśliwskiej i religijnej. Pokój lśnił czystością i był tak starannie wysprzątany, że obaj oficerowie pospiesznie stanęli na przygotowanych suknach, żeby nie zadeptać pracowicie wyfroterowanej posadzki.

      Pani Leokadia spojrzała na nich z pewnym uznaniem i podsunęła krzesła.

      – Proszę. Panowie siadają – powiedziała łagodniej, dotykając siwych, nieco pod farbowanych na fioletowo włosów, jakby chcąc sprawdzić, czy fryzura w porządku.

      – Pani nazywa się Leokadia Frączkowska – powiedział Suchecki tonem stwierdzenia.

      – Tak.

      – I pracuje pani w charakterze gosposi u państwa Rosickich.

      – Czy coś zginęło?! – krzyknęła spłoszona. – Ja nic nie wzięłam. Jak Boga jedynego kocham. Sześćdziesiąt pięć lat żyję na świecie i jeszcze nie miałam do czynienia z milicją. Ta pani Rosicka jest strasznie roztargniona. Ciągle coś gubi, zapomina. Położy gdzieś i zapomni. Kiedyś pół dnia szukałyśmy z nią pierścionka i wreszcie znalazłyśmy ten pierścionek w takim pudełeczku, gdzie pan trzyma stare żyletki. Nikt nie wiedział, skąd się tam wziął. Musiała sama włożyć i zapomniała. A potem uczciwego człowieka posądza. Ja to już w ogóle mam dosyć. Wcale nie muszę…

      – Ależ nikt panią o nic nie posądza – uspokoił ją Suchecki, który od pewnego czasu próbował bezskutecznie przerwać tę tyradę. – Nic nie zginęło. Proszę się uspokoić.

      Leokadia odsapnęła energicznie i spytała:

      – Więc o co chodzi?

      – Pani Rosicka została zamordowana.

      – Jezus Maria! Zamordowana?!

      – Ktoś ją udusił jej własną apaszką – dodał porucznik Grabik, chcąc nadać tej wiadomości bardziej plastyczny kształt.

      – To wszystko przeze mnie – jęknęła zrozpaczona gosposia. – To moja wina. Boże, zmiłuj się nade mną. To moja wina.

      – Jak to pani wina? – zdumiał się Suchecki. – Co pani wygaduje?

      Leokadia zaczęła płakać. Chlipała cicho, powtarzając przez łzy.

      – To moja wina… To moja wina… To przeze mnie to nieszczęście.

      – Ale dlaczego? Niechże pani wreszcie powie, o co chodzi.

      Otarła oczy i głośno pociągnęła nosem. Była zupełnie załamana.

      – Pani szła na przyjęcie – zaczęła słabym głosem swoją opowieść. – Szła na przyjęcie i w ostatniej chwili przypomniała sobie, że apaszka nie odprasowana. Kazała mi odprasować. A ja się śpieszyłam do siostry na telewizję i już było późno. To mnie diabli wzięli, że jeszcze muszę prasować tę cholerną apaszkę i zaczęłam przeklinać, tak oczywiście cicho, pod nosem, żeby nikt nie słyszał. Powiedziałam: „A żeby cię pokręciło razem z tą apaszką”. No i masz. W złą godzinę wypowiedziałam. Biedna pani Rosicka. Nie była zła kobieta, a zresztą, jaka by nie była, zawsze człowieka żal. Udusili ją tą apaszką. O Matko Przenajświętsza…

      Znowu zaczęła płakać. Musieli chwilę odczekać, aż się uspokoi. Suchecki nie chciał działać zbyt energicznie.

      Pociągnęła nosem i zwróciła ku nim zaczerwienione oczy.

      – Pójdę na pogrzeb – powiedziała. – A kiedy będą ją chować?

      Suchecki odparł, że data pogrzebu jeszcze nie została ustalona i zaproponował, żeby porozmawiali o czym innym.

      – O czym tu rozmawiać? Biedaczka nie żyje i koniec. Nie ma o czym mówić. Wieczne odpoczywanie racz jej dać Panie, a światłość wiekuista…

      – Prowadzimy dochodzenie w tej sprawie – przerwał Suchecki ten pobożny nastrój – musimy znaleźć mordercę. Przyszliśmy prosić panią o pomoc.

      Wyprostowała się w poczuciu własnej ważności.

      – O pomoc? Mnie?

      – Tak. Pani nam może bardzo dopomóc w naszej pracy.

      – Ale w jaki sposób? Ja się nie znam na morderstwach.

      – Wiemy, że pani nie zna się na morderstwach, ale za to znała pani panią Rosicką.

      – No to co z tego?

      – Długo pani pracuje u państwa Rosickich?

      – Będzie już pewnie ze cztery lata.

      – Cztery lata to kawał czasu. Można dobrze poznać ludzi. Jestem pewien, że może nam pani udzielić wielu cennych informacji.

      Nasrożyła się.

      – Ja tam nie lubię plotkować, proszę pana.

      – Nie chodzi o plotkowanie. Wszystkim nam przecież zależy na tym, żeby morderca poniósł zasłużoną karę. Potrzebne nam są wiadomości, dotyczące życia świętej pamięci pani Rosickiej, które dopomogą nam w schwytaniu zbrodniarza.

      Skinęła głową.

      – To prawda. Ale cóż ja mogę panom takiego powiedzieć?

      – Więc przede wszystkim może nam pani powie, czy pani Rosicka dobrze żyła ze swoim mężem, czy źle?

      Wzruszyła ramionami.

      – Ja się tam do takich rzeczy nie wtrącam, ale dobrze to oni ze sobą nie żyli. Tak mi się widzi, że chyba ona chciała się z nim rozejść. A bo to, proszę pana, jak małżeństwo nie ma dzieci, to nigdy dobrze nie jest. Jak się pobierają, to i dzieci być powinny. Wtedy całkiem inne życie, rodzina…

      – Czasem i dzieci są, i nie ma zgody w małżeństwie – powiedział Suchecki. – Ale dlaczego właśnie państwo Rosiccy źle ze sobą żyli? Jak się pani zdaje?

      – Bo ja wiem? Tak jakoś. Chyba nie pasowali do siebie.

      – Dlaczego nie pasowali?

      – Trudno


Скачать книгу