Zaczęło się w sobotę. Zygmunt Zeydler-Zborowski
posądza o tę zbrodnię. Prawdę mówiąc, jest to jedyne możliwe wytłumaczenie tego, co się stało. Tylko że ja rzeczywiście nie zadźgałem tego faceta. No bo niechże się pan zastanowi, panie kapitanie. Po cóż miałbym to zrobić u siebie, w mieszkaniu. Przecież jest tyle innych możliwości i miejsc, żeby kogoś wykończyć. Jestem jako tako obeznany z tymi rzeczami, choćby z racji swego zawodu. Gdybym rzeczywiście planował morderstwo, to zorganizowałbym je trochę inteligentniej. Jak pan myśli?
– No faktycznie – przyznał Downar. – Nie byłby to najlepszy pomysł zarzynać kogoś u siebie w mieszkaniu. A niech mi pan powie, co z tym sztyletem. Przecież znalazłem u pana identyczny sztylet.
– Och, to niczego nie dowodzi, panie kapitanie. A raczej, owszem, dowodzi tego, że użyto noża pochodzącego najprawdopodobniej z Ameryki Południowej. Takie noże w Brazylii, Argentynie czy Urugwaju są niezwykle popularne. Co drugi peon używa tam ten typ noża.
– Z lekką rączką metalową i w ozdobnej pochwie?
– Tak. Na wsi używają ich do ściągania skór ze zdechłych krów i owiec. Nierzadko taki sztylet służy jako broń. Znałem półkrwi Indianina, który fenomenalnie rzucał takimi właśnie nożami. Na dwadzieścia metrów trafiał bez pudła w talerzyk o średnicy dziesięciu czy piętnastu centymetrów.
– Zwiedził pan także i wieś brazylijską? – spytał Downar.
– Tak. Przez kilka tygodni przebywałem na dużej tancji, w pobliżu granicy urugwajskiej.
Downar wypił wermut i wyjął papierośnicę.
– Niech mi pan jeszcze łaskawie powie, panie mecenasie, dlaczego pan nie zawiadomił milicji ze swego aparatu, tylko pobiegł pan aż na Rynek Starego Miasta.
– Bardzo proste. Ponieważ mój aparat nie działał. Nie miałem sygnału wywoławczego.
– A jednak doktor Ziemba dzwonił do mnie z tego aparatu, tak?
– Tak.
– Czyli, że sygnał się pojawił.
– Oczywiście.
– Czy nie sądzi pan, że może ktoś celowo uszkodził pański aparat?
– Przyznam się panu, że nie zastanawiałem się nad podobną ewentualnością. Przecież to nie jest takie proste. Trzeba chyba mieć dostęp do szafki rozdzielczej. Komuż zresztą mogłoby zależeć na tym, żeby mi zepsuć telefon, a potem zaraz naprawić? Nie, nie, to chyba było po prostu jakieś chwilowe uszkodzenie.
Downar w zamyśleniu strzepywał popiół z papierosa.
– Hm. Dziwny zbieg okoliczności. Akurat w tym momencie popsuł się aparat. To jest jednak fakt, który chyba musimy wziąć pod uwagę. Nie sądzi pan, panie mecenasie?
– Nie widzę tu właściwie żadnego związku – powiedział Natorski. – Co pan ma na myśli?
– Sam jeszcze nie wiem, jaki to mogłoby mieć związek z całą sprawą. Po prostu szukam, próbuję znaleźć jakiś punkt zaczepienia. No przecież musimy od czegoś wyjść. A na razie nie posunęliśmy się ani o krok naprzód. Jeżeli wyeliminujemy pańską osobę, to… to rzeczywiście pozostają nam tylko jakieś siły nadprzyrodzone.
Natorski wzruszył ramionami.
– Ja przecież nie zabraniam panu mnie podejrzewać, panie kapitanie. Sądzę jednak, że ta teoria nie zaprowadzi pana daleko.
– Jak się nazywa pańska sekretarka? – spytał nagle Downar.
– Ewa Falińska.
– Gdzie mieszka?
– Na Żoliborzu, na Słowackiego. Czy podać panu dokładny adres?
– Tak. Bardzo proszę.
Downar wyjął notes i starannie zapisał adres. Następnie przyjrzał się Natorskiemu, chrząknął i powiedział:
– Bardzo przepraszam, panie mecenasie, ale chciałbym panu zadać trochę może niedyskretne pytanie.
– Proszę, niech pan pyta.
– Chciałbym wiedzieć, czy z panią Ewą Falińską łączą pana jakieś bliższe… no rozumie pan… czy pana łączy coś więcej poza urzędowym stosunkiem.Natorski zmarszczył brwi.
– Mam wrażenie, panie kapitanie, że to pytanie przekracza nieco kompetencje oficera śledczego. Mógłbym też odmówić odpowiedzi. Jeżeli jednak jest to panu tak bardzo potrzebne, to proszę przyjąć do wiadomości, że z panną Ewą nie łączą mnie żadne bliższe stosunki. Panna Falińska jest moją sekretarką i tylko sekretarką. Czy panu to wystarcza?
Downar skinął głową.
– Najzupełniej i raz jeszcze przepraszam pana za to pytanie. Zadałem je dlatego, iż lubię mieć pełny obraz sytuacji. I jeszcze chciałbym pana spytać o jedną rzecz. Z pańskich wczorajszych zeznań wynika, że pański niedoszły klient mówił o jakichś okularach. Nie rozumiem tego. O co to właściwie chodziło?
– Wymaga pan ode mnie zbyt wiele – odparł Natorski. – Ja także nie wiem, o jakie okulary chodziło facetowi. Pamiętam tylko, iż była mowa o jakichś moich okularach, które jakoby były przyczyną jego kłopotów. Ale o jakich mówił okularach i o jakich kłopotach, nie mam zielonego pojęcia.
– Pan nie nosi okularów?
– Nie. No wie pan… czasami w lecie włożę słoneczne okulary. Ale to jest zdumiewające, że ten facet pragnął we mnie wmówić, że ja mam astygmatyzm.
Downar zgasił papierosa, wstał i przeszedł się po pokoju.
– A czy nie wydało się panu, że on był trochę tego… trochę kopnięty?
– Trudno mi na to odpowiedzieć. Za krótko z nim rozmawiałem. Zrobił na mnie wrażenie człowieka najzupełniej normalnego.
– Niech się pan na mnie nie gniewa, panie mecenasie, że tak pana przy niedzieli męczę, ale chciałbym