Kryminał. Zygmunt Zeydler-Zborowski

Kryminał - Zygmunt Zeydler-Zborowski


Скачать книгу
i Gordon pobiegli w kierunku willi.

      W dużej, wytwornie urządzonej sypialni na szerokim łóżku leżał nieruchomo jakiś mężczyzna. Twarz miał bladą, wykrzywioną przykrym, złowrogim grymasem.

      Peters pośpiesznie zabrał się do badania serca.

      – Nie żyje – powiedział cicho.

      Gordon spojrzał uważnie na twarz nieboszczyka i nagle drgnął gwałtownie.

      – Ależ to Bissinger – zawołał zdumiony.

      – Znasz go?

      – Tak. Widziałem go raz w życiu.

      – Cóż teraz poczniemy? – mruknął trochę bezradnie Peters, spoglądając na szlochającą obok kobietę.

      – Trzeba zaraz zawiadomić policję – powiedział Gordon. – Gdzie tutaj jest telefon?

      – W hallu – odparła przez łzy.

      – Dobrze – doktor zbiegł na dół i natychmiast połączył się ze Scotland Yardem. – Chciałbym mówić z inspektorem Hawkinsem. – Po chwili połączono go z gabinetem inspektora.

      – Słucham – rozległ się spokojny głos Hawkinsa. – Tu Hawkins.

      – Mówi Gordon. Jestem przypadkowo w mieszkaniu niejakiego Bissingera. Może pan przyjedzie. Wydaje mi się, że znajdzie pan tu dla siebie zajęcie. Bissinger nie żyje.

      W telefonie zapanowało milczenie, jakby połączenie zostało przerwane.

      – Bissinger nie żyje? – jęknął zdławionym głosem Hawkins. – Zaraz tam będę.

      – Tak. Niech pan przyjeżdża. – Gordon podał dokładny adres i odłożył słuchawkę.

      Był zaintrygowany dziwnym zachowaniem się inspektora. Wrócił wolno na górę i zapalił papierosa.

      – Proszę tu nic nie ruszać – powiedział dość ostro, widząc, że zapłakana kobieta zabiera się do robienia porządków. – Zaraz przyjedzie policja. Niech pani tymczasem idzie do swojego pokoju i uspokoi się. O ile się nie mylę, pani była gospodynią pana Bissingera? Czy tak?

      – Tak, tak. To był bardzo zacny pan. Mój Boże, mój Boże.

      – Dobrze już, dobrze. Proszę iść do siebie.

      Gdy drzwi zamknęły się za płaczącą kobietą, Gordon zwrócił się do Petersa.

      – Czy badałeś trupa? – spytał.

      – Tak. Bardzo pobieżnie.

      – Jaka, twoim zdaniem, była przyczyna śmierci tego człowieka?

      – Serce. Anewryzm serca.

      – Hm. – Gordon pokręcił głową z powątpiewaniem i począł dokładnie oglądać nieboszczyka. – Tak, tak – mruknął po chwili. – Dziwne, bardzo dziwne.

      – Co cię tak dziwi? – zainteresował się Peters.

      – Jeszcze nic konkretnego nie umiem powiedzieć. Zaczekajmy na Hawkinsa.

      Usiedli i palili papierosy. W pewnej chwili Gordon wstał i znowu począł badawczo przyglądać się ciału. Twarz miał skupioną, brwi mocno ściągnięte. Zgasił papierosa i obszedł dookoła cały pokój, zaglądając w każdy kąt. Następnie wrócił na swoje miejsce i westchnął głęboko. Peters obserwował go z zainteresowaniem.

      Po upływie niecałej godziny przyjechał Hawkins. Inspektor był bardzo podniecony i pędem wbiegł do sypialni Bissingera. Za nim pośpieszał z trudem maleńki doktor Prist.

      – Co tu się stało? – spytał Hawkins, zwracając się do Gordona.

      – Ano nic. Przechodziłem tędy z przyjacielem, gdy nagle posłyszeliśmy wołanie o pomoc. Jakaś przerażona kobieta wzywała lekarza. Weszliśmy do tego domu i zastaliśmy już tylko trupa. To wszystko.

      Hawkins podszedł do łóżka i długo wpatrywał się w twarz umarłego. Mogło się zdawać, że pragnie dobrze sobie utrwalić w pamięci jego rysy. Wreszcie przesunął z wolna rękę po czole i zwrócił się do Gordona.

      – Gdzie jest ta kobieta, która panów tutaj przywołała? – spytał spokojnie.

      – Zapewne gdzieś w dalszych pokojach. Wyprawiłem ją stąd, ponieważ miała zamiar zająć się dokładnym sprzątaniem.

      Inspektor wyszedł i po chwili wrócił, prowadząc za sobą gospodynię Bissingera.

      – Kiedy pani zauważyła, że pan Bissinger zasłabł?

      – Jak tylko wróciłam do domu.

      – To pani wychodziła?

      – Tak. Miałam dziś wolny dzień.

      – Aha. I pan Bissinger był sam w domu?

      – Tak.

      – Czy spodziewał się czyichś odwiedzin?

      – Nie wiem. Nic mi o tym nie wspominał.

      – Jak dawno wróciła pani z miasta?

      – Nie pamiętam dokładnie. Pewnie będzie już ze dwie godziny.

      – Czy pan Bissinger wzywał panią?

      – Nie.

      – Pani sama weszła do jego sypialni, bez wezwania?

      – Tak. Chciałam się przekonać, czy pan Bissinger jest w domu.

      – Czy już nie żył, gdy pani tu weszła?

      – Nie wiem. Tak się przeraziłam, że zaraz wybiegłam i wołałam o pomoc.

      – Jeszcze jedno. Jak się pani nazywa?

      – Katarzyna Heller.

      – Na razie dziękuję. Może pani odejść. No cóż, doktorze Prist? Jakżeż wygląda pańska diagnoza? – zwrócił się do staruszka, widząc, że ten już skończył oględziny zwłok i swoim zwyczajem przecierał dokładnie okulary.

      – Śmierć nastąpiła na skutek ataku sercowego – mruknął niechętnie Prist. – Przynajmniej tak mi się na razie wydaje. Jeśli chcecie dokładnych wiadomości, trzeba przeprowadzić sekcję. – Stary usiadł i wytarł hałaśliwie nos.

      – Ja również stwierdziłem anewryzm serca – wtrącił Peters.

      – Pan także jest lekarzem?

      – Tak.

      – A pan co o tym sądzi? – zwrócił się inspektor do Gordona.

      Doktor pokręcił głową i pomyślał chwilę.

      – Ta sprawa nie wydaje mi się taka prosta – powiedział z namysłem. – W każdym razie bardzo doradzam sekcję. Muszę panom powiedzieć, że ten Bissinger miał zupełnie zdrowe serce i trudno mi uwierzyć w ten nagły atak.

      – Cóż pan może wiedzieć o jego sercu? – zdziwił się Hawkins.

      – Bissinger był moim pacjentem.

      – Ach tak. To dlatego zna pan jego nazwisko. Rzeczywiście, co za zbieg okoliczności. Jak dawno Bissinger leczył się u pana?

      – Był u mnie tylko jeden raz.

      – Więc to nie był pański stały pacjent?

      – Nie.

      Hawkins począł się nerwowo przechadzać po pokoju, rzucając od czasu do czasu badawcze spojrzenie w kierunku trupa. Wreszcie zapalił papierosa i zatrzymał się przed Gordonem.

      – Niech mi pan powie, doktorze, co pana najbardziej zastanawia w tej całej sprawie – zapytał.

      Gordon pomyślał chwilę.

      – Chyba ręce – odparł z wahaniem.

      – Ręce?


Скачать книгу