Szantaż. Zygmunt Zeydler-Zborowski

Szantaż - Zygmunt Zeydler-Zborowski


Скачать книгу
Mam do cie­bie proś­bę.

      – Słu­cham?

      – Czy mógł­byś mnie dzi­siaj w nocy za­stą­pić na dyżu­rze? Za­mie­ni­my się po pro­stu. Na­stęp­nym ra­zem ja wez­mę twój dy­żur. Bar­dzo mi na tym za­le­ży.

      Pa­weł spoj­rzał na nią uważ­nie.

      – O, wi­dzę, że to coś po­waż­niej­sze­go. Tak dzień po dniu, a ra­czej noc po nocy.

      – Nie, nie, to nie to o czym my­ślisz. Dzi­siaj wła­śnie chcę być w domu, żeby za­ła­go­dzić nie­co at­mos­fe­rę ro­dzin­ną. Nie chcia­ła­bym, żeby Ka­rol… No więc jak, zga­dzasz się?

      – Je­że­li to ma ura­to­wać two­je szczę­ście mał­żeń­skie – uśmiech­nął się Pa­weł – to oczy­wi­ście od­bę­dę dzi­siaj dy­żur za cie­bie.

      – Dzię­ku­ję ci.

      Od­wró­ci­ła się i ode­szła, ko­ły­sząc się lek­ko w bio­drach. Przez chwi­lę pa­trzył w ślad za nią. Za­sta­na­wiał się nad tym, jak to się sta­ło, że tak szyb­ko zdo­łał się uwol­nić spod wpły­wu tej ko­bie­ty. Kie­dyś prze­cież sama myśl o niej wy­trą­ca­ła go z rów­no­wa­gi i przy­pra­wia­ła go o nie­po­kój, bu­dzi­ła po­żą­da­nie tak sil­ne, że nie po­tra­fił mu się oprzeć. Dla­cze­go to się skoń­czy­ło? Nie umiał so­bie odpo­wie­dzieć na to py­ta­nie. A może się nie skoń­czy­ło? Może tyl­ko oko­licz­no­ści tak się zło­ży­ły, że ni­g­dy nie do­szło do peł­ne­go roz­kwi­tu ich mi­ło­ści. Non­sens. Prze­cież ko­cha Annę i jest z nią bar­dzo szczę­śli­wy. Czy nie moż­na ko­chać dwóch ko­biet? Teo­re­ty­cy norm mo­ral­nych orze­kli, że męż­czy­zna jest isto­tą mo­no­ga­micz­ną, że po­wi­nien żyć z jed­ną ko­bie­tą i tyl­ko tę jed­ną ko­bie­tę ko­chać, a ko­ściół ka­to­lic­ki chce, żeby ten stan rze­czy trwał nie­zmien­nie przez całe ży­cie. To są teo­rie, ma­ją­ce nie­wie­le wspól­ne­go z rze­czy­wi­sto­ścią. Z tych fi­lo­zo­ficz­nych roz­wa­żań wy­rwał go głos sio­stry Zo­fii.

      – Ja­kaś pani do pana, pa­nie dok­to­rze.

      Elż­bie­ta była bar­dzo zde­ner­wo­wa­na. Mia­ła za­czer­wie­nio­ne od pła­czu oczy i mi­zer­ną twarz.

      – Nie spa­łam całą noc – skar­ży­ła się sła­bym gło­sem. – Kry­sia bar­dzo źle się czu­ła. Nie wiem, czy to te le­kar­stwa tak na nią po­dzia­ła­ły.

      – Gdzie Kry­sia? – spy­tał Pa­weł.

      – W tak­sów­ce. Nie wie­dzia­łam, czy bę­dzie miej­sce w szpi­talu.

      – Je­że­li ci po­wie­dzia­łem, że­byś przy­wio­zła małą, to zna­czy, że miej­sce bę­dzie. Może cho­dzić?

      – Nie bar­dzo. Ma bóle.

      – Za­raz po­ślę po nią no­sze.

      Wy­dał po­le­ce­nie po­słu­ga­czom i po­szedł po­ro­zu­mieć się z pro­fe­so­rem. Su­chań­ski był zły, że go się sta­wia wo­bec fak­tu do­ko­na­ne­go, ale wresz­cie dał się udo­bru­chać i bez więk­szych sprze­ci­wów zgo­dził się przy­jąć na kli­ni­kę nową pa­cjent­kę.

      – Pan ją bę­dzie ope­ro­wał, pa­nie ko­le­go?

      Pa­weł ski­nął gło­wą.

      – Ja.

      – Kie­dy?

      – My­ślę, że ju­tro. Je­że­li oczy­wi­ście nie zaj­dą ja­kieś do­dat­ko­we kom­pli­ka­cje.

      Kry­sia rze­czy­wi­ście czu­ła się go­rzej niż po­przed­nie­go dnia. Z wy­sił­kiem uśmiech­nę­ła się do Paw­ła.

      – Zda­je mi się, wuj­ku, że trze­ba zro­bić tę ope­ra­cję.

      – I mnie tak­że tak się zda­je. Po­każ, gdzie cię boli.

      Uważ­nie zba­dał cho­rą.

      – Kie­dy bę­dzie ope­ra­cja? – spy­ta­ła ci­cho.

      – Nie wiem. Może na­wet ju­tro. Bo­isz się?

      – Jak ty mnie, wuj­ku, bę­dziesz ope­ro­wał, to się wca­le a wca­le nie boję. Wiem prze­cież, że je­steś naj­lep­szym chi­rur­giem w War­sza­wie.

      Uśmiech­nął się i po­gła­dził dziew­czy­nę po ja­snej gło­wie.

      – Leż te­raz spo­koj­nie i po­sta­raj się za­snąć. Mu­sisz na­brać sił.

      Na ko­ry­ta­rzu po­de­szła do nie­go Elż­bie­ta.

      – Czy uwa­żasz, że stan Kry­si jest cięż­ki? – spy­ta­ła. W spoj­rze­niu jej wy­czy­tał strasz­li­wy nie­po­kój.

      – Ale skąd­że. Spra­wa jest tro­chę za­nie­dba­na, ale nie ma mowy o ja­kimś cięż­kim sta­nie. Ju­tro ją zo­pe­ru­ję i bę­dzie wszyst­ko w po­rząd­ku.

      – Więc nie gro­zi jej nie­bez­pie­czeń­stwo?

      – Ab­so­lut­nie żad­ne. Mo­żesz być zu­peł­nie spo­koj­na.

      – Bo wi­dzisz, dla mnie to dziec­ko jest wszyst­kim, wszy­stkim i gdy­by… – Łzy za­bły­sły w jej du­żych, prze­ra­żo­nych w tej chwi­li oczach.

      Pa­weł ser­decz­nym ru­chem wziął ją pod rękę.

      – Mó­wię ci prze­cież, ko­cha­nie, że nie ma żad­ne­go powo­du do obaw. Nie de­ner­wuj się, idź spo­koj­nie do domu. Wszyst­ko bę­dzie do­brze.

      – Dzię­ku­ję ci – szep­nę­ła. – Bar­dzo ci dzię­ku­ję. Do wi­dze­nia. Przyj­dę ju­tro. Po­zwo­lisz?

      – Oczy­wi­ście.

      Od­pro­wa­dził ją na scho­dy, a po­tem wró­cił i po­szedł do ga­bi­ne­tu pro­fe­so­ra.

      – Bar­dzo prze­pra­szam, że ja tak nie­spo­dzie­wa­nie spro­wa­dzi­łem na kli­ni­kę tę małą, ale na­stą­pi­ło u niej pew­ne po­gor­sze­nie i dla­te­go… Mia­łem panu pro­fe­so­ro­wi po­wie­dzieć o tym dzi­siaj z sa­me­go rana, ale zu­peł­nie za­po­mnia­łem.

      – Za­uwa­ży­łem, że jest pan ostat­nio zde­ner­wo­wa­ny – po­wie­dział Su­chań­ski. W gło­sie jego za­brzmia­ła le­d­wie do­strze­gal­na nuta znie­cier­pli­wie­nia.

      Z kli­ni­ki wy­szedł Pa­weł po trze­ciej. Nie umó­wił się z An­ną na obie­dzie. Mia­ła dużo spraw w są­dzie i nie mo­gła prze­wi­dzieć kie­dy bę­dzie wol­na. Nie lu­bił tych dni, kie­dy Anna póź­no wra­ca­ła do domu. Był wte­dy zły, nie­za­do­wo­lony, gde­rał i pro­sił, żeby prze­sta­ła pra­co­wać. – Chcę mieć żonę, a nie ad­wo­ka­ta – mó­wił. W ta­kich sy­tu­acjach odpo­wia­da­ła nie­zmien­nie: – Za­rób tyle, żeby na wszyst­ko wy­star­czy­ło, a ja bar­dzo chęt­nie prze­sta­nę pra­co­wać. – Nie znaj­do­wał dal­szych ar­gu­men­tów do dys­ku­sji, milkł, ale hu­mor po­gar­szał mu się jesz­cze bar­dziej.

      – Prze­pra­szam, pa­nie dok­to­rze.

      Od­wró­cił


Скачать книгу