Szantaż. Zygmunt Zeydler-Zborowski
bochenek chleba i dwa pęczki rzodkiewek.
Anna już była w domu. Leżała na tapczanie i gryzła czekoladę.
– Tyle czasu siedziałeś w szpitalu?
– Spotkałem znajomego. Poszliśmy na kawę – zaczął się tłumaczyć. – Potem byłem na obiedzie. Tak mi zeszło. Myślałem, że dzisiaj później przyjdziesz.
Anna przestała jeść czekoladę i przyjrzała mu się uważnie.
– Paweł, coś ty taki zdenerwowany?
– Zdenerwowany? Nic podobnego. Zdaje ci się.
– Chodź tu. Usiądź koło mnie.
Ociągając się podszedł do tapczanu.
– No siadaj. Coś ty taki mętny? Co się stało? Miałeś jakieś przykrości?
– Nie, nie. Zmęczony jestem.
Dotknęła jego ręki.
– Wiesz, że stęskniłam się za tobą? Pocałuj mnie.
Pochylił się nad nią i dotknął wargami jej ust.
W tej chwili nie wiadomo dlaczego stanęła mu przed oczami twarz Joanny. Skojarzenie, którego nie umiał sobie uświadomić.
Widocznie wyczuła w nim jakąś obcość, bo odsunęła się od niego i spytała rzeczowym, beznamiętnym głosem:
– Jak ci poszło dzisiaj w szpitalu?
– Doskonale.
– Operowałeś?
– Daj mi spokój z operacjami – odburknął niezbyt uprzejmie.
Spojrzała na niego niemile zaskoczona.
– Co cię znowu ugryzło?
– Przepraszam cię – powiedział skruszony – ale tak mam dosyć spraw szpitalnych w szpitalu, że już w domu chciałbym mówić o czymś innym.
– Pozwól, że cię jeszcze zapytam, czy Elżbieta przywiozła Krysię na klinikę?
– Przywiozła. Jutro będę operował.
– Jak oceniasz stan Krysi?
– Pozytywnie. Nie przewiduję żadnych komplikacji.
– Wyobrażam sobie, co przeżywa biedna Elżbieta. Muszę do niej zadzwonić.
– Kupiłem rzodkiewki – powiedział Paweł, chcąc zmienić temat rozmowy.
– Ja także. – Roześmiała się. Miała zwyczaj śmiechem rozładowywać niemiłą atmosferę. Przychodziło jej to z tym większą łatwością, że Paweł odznaczał się dużym poczuciem humoru.
Spojrzał na nią pogodniej.
– Było coś ciekawego w sądzie? – spytał.
– E, takie tam zwykłe sprawy. Nic nadzwyczajnego. Wiesz co? Mam ochotę pójść dzisiaj wieczorem do kina. Przejrzyj gazetę.
– Niestety, dzisiaj nie mogę. Mam dyżur w szpitalu.
– Przecież miałeś mieć dopiero w przyszłym tygodniu.
– Tak, ale muszę dzisiaj zastąpić Joannę.
Spochmurniała.
– Słuchaj no, Paweł, czy ta Joanna nie ma przypadkiem w stosunku do ciebie zbyt dużych wymagań? W zeszłym tygodniu jeździłeś za nią w jakiejś sprawie do Łodzi, teraz znowu masz za nią mieć nocny dyżur.
– Żadne wymagania. To są zwyczajne koleżeńskie przysługi. Chyba nie jesteś ciągle zazdrosna o Joannę?
– Może i jestem.
– Dajże spokój. Tłumaczyłem ci przecież…
Przerwała mu energicznie.
– Wiem, wiem. Słyszałam już to wszystko sto razy.
– O co ci właściwie chodzi?
– O nic. Po prostu wolałabym, żeby Joanna trochę mniej się tobą wysługiwała.
– Śmieszna jesteś.
– Może i śmieszna, ale mi się to nie podoba.
– Nie możesz żądać, żebym zerwał stosunki z moimi przyjaciółmi. To są kaprysy. A zresztą ty także masz swoich przyjaciół. Nie miałem pretensji jak poszłaś z tym cymbałem na Juliette Greco.
Poderwała się. Nie mogła od razu zareplikować, gdyż przeszkadzał jej w tym duży kawał czekolady. Wreszcie jednak wyksztusiła:
– Po pierwsze, Marian to nie jest żaden cymbał, tylko bardzo miły chłopak, a po drugie, sam mi zaproponowałeś, żebym z nim poszła. Kupiliśmy bilety, ty nie mogłeś pójść, więc… Nie rozumiem dlaczego się czepiasz.
Paweł nagle się roześmiał. Podszedł do Anny i objął ją wpół.
– A wiesz, że jesteś bardzo ładna, kiedy się złościsz? Podobasz mi się. Dajmy spokój tym kłótniom.
– No, kiedy ty zawsze zaczynasz – powiedziała już łagodniej.
– Ja zaczynam? Ja? Przecież to ty rozrabiasz. Wystarczy, żebym wspomniał o Joannie i awantura gotowa.
Położyła mu palec na wargach.
– Daj już spokój, bo wszystko się zacznie od początku. Coś ci zaproponuję. Kupiłam szarlotki z kremem, które tak lubisz. Zrobię herbaty. Chcesz?
– Pewnie, że chcę.
Wypili herbatę, zjedli szarlotki, a potem nastawili telewizor. Narzekanie na program telewizyjny było niezawodnym sposobem na likwidowanie niesnasek małżeńskich.
I tym razem system nie zawiódł. Po godzinie patrzenia na mały ekran zapanowała między nimi idealna harmonia. Paweł przekręcił gałkę i powiedział:
– Sprzedam to świństwo. Mam już tego dosyć. – Spojrzał na zegarek. – Przykro mi, kochanie, ale będę musiał niedługo iść. Zadzwonię do ciebie ze szpitala.
– Zaczekaj, naszykuję ci coś do jedzenia. W nocy będziesz głodny.
Wstała z tapczanu