Szantaż. Zygmunt Zeydler-Zborowski
Czołem, kolego, czołem. Gratuluję.
– Czego? – spytał powściągliwie Paweł. Od dawna już zorientował się, że Rawicki zazdrości mu kariery i że nie omija żadnej okazji, żeby mu szkodzić.
– Jak to czego? Wyjazdu do Ameryki.
– To wy już wiecie…
– Oczywiście. Cała klinika o niczym innym nie mówi. Stajecie się sławni. Gratuluję, serdecznie gratuluję.
– Dziękuję – mruknął Paweł i wszedł do pokoju lekarzy. Nie było tu nikogo, tylko Joanna siedziała przy bocznym stoliku i robiła jakieś notatki. Była ciemną brunetką o mocno zarysowanych, energicznych rysach twarzy i czarnych jak smoła oczach. Kiedyś, przed laty, flirtowali ze sobą, ale nic jakoś z tego nie wyszło. Może zawiniły okoliczności, a może Joanna nie była pewna jego uczucia. Rozeszli się. Paweł ożenił się, a Joanna wyszła za mąż z rozsądku, za dużo starszego od siebie profesora politechniki. Mówiono, że nie przestała kochać Pawła, ale to były takie sobie, ludzkie gadania. Ich wzajemne stosunki ułożyły się na płaszczyźnie przyjaźni i koleżeństwa. Oboje wystrzegali się wspomnień i wszystko byłoby właściwie w porządku gdyby nie chorobliwa wprost zazdrość męża Joanny. Profesor Mokrzycki dowiedział się bowiem o romansie z Pawłem i zadręczał żonę scenami, żądając, aby porzuciła pracę w szpitalu, aby przenieśli się do innego miasta, aby zrezygnowała z zawodu lekarza i tak dalej, i tak dalej. Paweł nieraz radził, żeby przeniosła się chociaż do innej kliniki, ale Joanna nie chciała o tym słyszeć, twierdząc, że najmniejsze ustępstwo z jej strony pociągnęłoby nowe żądania i że pogorszyłoby tylko sytuację.
– Rzuć tego starego durnia. Przestań się męczyć – mówił, gdy przychodziła zdenerwowana do szpitala po awanturze w domu.
– To nie takie proste – odpowiadała.
– Dlaczego nie proste? Co ci daje to małżeństwo? Forsę? Zarobisz na życie.
Uśmiechnęła się wtedy jakoś dziwnie i mówiła:
– Ty pewnych rzeczy nie jesteś w stanie zrozumieć. Ty w ogóle niewiele rozumiesz.
Wzruszał ramionami i tak się zazwyczaj kończyła taka ich rozmowa. Z czasem przestał się interesować małżeńskimi perypetiami Joanny. Miał coraz więcej własnych kłopotów, a poza tym doszedł do przekonania, że mimo całej przyjaźni, jaka ich łączyła, nie powinien się mieszać do tych spraw.
Usiadł przy oknie i zapalił papierosa.
– Mizernie wyglądasz – powiedziała, podnosząc oczy znad kartki papieru.
– Zmęczony jestem. Mam tego wszystkiego dosyć.
– Przejąłeś się wczoraj tą operacją.
– Trochę. To nie było przyjemne.
Wsunęła do kieszeni fartucha długopis i zebrała ze stolika notatki.
– Tak. Rozumiem cię. Znam to uczucie. Czasem przechodzą całe miesiące i człowiek jest zupełnie nieczuły na tę ludzką jatkę, a czasem… Czy wiesz, że wczoraj tu był ojciec tego chłopaka? Już po twoim wyjściu. Rozmawiał z Rawickim.
– Tak? – mruknął obojętnie Paweł – Nie wiedziałem.
Joanna wstała i obciągnęła na sobie fartuch.
– Zostawiam cię w samotności. Mam jeszcze jedną operację. Także bardzo wątpliwa historia, ale próbować trzeba.
Wyszła cicho z pokoju. Lubił ją za to, że nigdy nie trzaskała drzwiami.
Siedział zamyślony, patrząc na żarzącego się papierosa. Dźwięczały mu w uszach słowa Joanny: „Ludzka jatka, ludzka jatka”. Psiakrew. Nic tylko ta ciągła, beznadziejna walka ze śmiercią. Czasem uda im się przedłużyć jakiemuś człowiekowi życie na kilka czy kilkanaście lat, ale wreszcie wszystko kończy się tak samo. Trochę wcześniej, trochę później. Do diabła, po co przypomniała mu tego chłopaka?
Ktoś zastukał delikatnie, nieśmiało.
– Proszę – powiedział Paweł i spojrzał ku drzwiom.
Weszła i zatrzymała się onieśmielona. Miała jasne włosy, duże niebieskie oczy i twarz rafaelowskiej madonny.
– Czy pan doktor Szrot?
– Tak. Czym mogę pani służyć?
– Jestem Warzycka. Przyszłam w sprawie mojego męża.
Uścisnął wąską, delikatną dłoń i wskazał krzesło.
– Proszę, niech pani siada.
– To pan operował Filipa, prawda?
– Tak, ja.
– Chciałabym wiedzieć, jak się udała operacja.
– Znakomicie. Mąż pani jest młodym, silnym mężczyzną, a zresztą usunięcie wyrostka to nie jest nic skomplikowanego, szczególnie jeśli się robi operację na zimno, tak jak to miało miejsce w tym wypadku. Zapewniam panią, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Proszę się nie niepokoić. Najdalej za osiem, dziewięć dni mąż będzie w domu.
Wstała.
– Dziękuję panu, panie doktorze, serdecznie panu dziękuję. Bo widzi pan… – dodała ciszej, jakby zawstydzona – …bo ja bardzo kocham Filipa. – Tyle było szczerego uczucia w tym wyznaniu, że Paweł aż się zmieszał. Odprowadził Warzycką do drzwi i na pożegnanie pocałował ją w rękę, czego nigdy nie robił. Następnie raz jeszcze poszedł odwiedzić swego pacjenta.
Warzycki był już zupełnie przytomny i uśmiechnął się życzliwie.
– Jak się czujemy, redaktorze? – spytał Paweł, badając puls chorego.
– Znakomicie, tylko cholernie pić mi się chce, a siostrzyczka nie chce mi przynieść piwa.
Paweł bezradnym ruchem rozłożył ręce.
–