Złota klatka. Camilla Lackberg
takiego?
– Co ty, nie wiesz, kto to? – spytała, wskazując kciukiem.
– Nie wiem. A powinnam?
Zachciało mi się jeszcze piwa, ale musiałam czekać, aż znów mi postawi.
– Jack Adelheim – szepnęła Chris.
Nic mi nie mówiło to nazwisko. Starłam serduszko ze szklanki.
W środowy wieczór o wpół do siódmej rozległ się dzwonek do drzwi. Przyszła Johanna, ulubiona niania Julienne. Podczas gdy Jack był zajęty pracą, Faye włożyła swoją najpiękniejszą bieliznę od La Perla, ulubioną przez niego czarną suknię Dolce & Gabbana i zrobiła staranny makijaż.
– Ale pani ładnie wygląda – powiedziała Johanna, pochylając się, by zdjąć buty.
– Dziękuję! – Faye zrobiła obrót, na co siedząca na kanapie w salonie Julienne zachichotała z zachwytu.
– Fajna rzecz taka randka – zauważyła Johanna. – Dokąd się wybieracie?
– Do Teatergrillen.
Zarezerwowała stolik poprzedniego wieczoru. I z przyjemnością odnotowała zmianę tonu w głosie kierownika sali, kiedy się przedstawiła, mówiąc, że wraz z mężem Jackiem Adelheimem chce odwiedzić ich restaurację.
Julienne oglądała Lottę z ulicy Awanturników. Faye usiadła obok, uściskała córkę i wyjaśniła, że Johanna położy ją spać, a mama i tata prawdopodobnie wrócą późno.
Johanna usiadła z drugiej strony, objęła ramieniem dziewczynkę i spytała, jak jej minął dzień. Julienne przysunęła się do niej i zaczęła z ożywieniem opowiadać.
Faye uśmiechnęła się z wdzięcznością. Potrzebowała tego wyjścia z Jackiem.
Postanowiła pokazać mu się w całej okazałości, licząc, że rozpromieni się na ten widok, jak na początku ich związku. Weszła do garderoby i włożyła czółenka od Yves’a Saint Laurenta, przeszła koło barku i nalała porcję whisky, a potem ze szklanką w ręce zapukała do gabinetu. Przed otwarciem drzwi wciągnęła w nozdrza zapach whisky. Podobał jej się dużo bardziej od smaku, który był obrzydliwy.
Jack siedział przy biurku, wpatrzony w komputer. W wieży było cicho i spokojnie jak zawsze. Za oknem zwarta ciemność.
– Tak? – mruknął, nie podnosząc oczu.
Miał potargane włosy. Zawsze podczas pracy jeździł rękoma po głowie. Faye przesunęła dwoma palcami whisky po blacie. Zdziwiony podniósł wzrok.
– Co takiego?
Zrobiła krok w tył, potem obrót. Po raz pierwszy od dawna czuła się naprawdę elegancko.
– Włożyłam sukienkę, która tak ci się podoba. Tę, którą mi kupiłeś w Mediolanie.
– Faye…
– Czekaj, nie pokazałam ci najlepszego – powiedziała i podciągnęła sukienkę, odsłaniając czarne koronkowe majtki.
Kosztowały przeszło dwa tysiące koron, czarny jedwab był obszyty najdelikatniejszą francuską koronką. Rozmiar M. Popracuje nad sobą, a wkrótce będzie mogła kupić S. A może nawet XS.
– Świetnie wyglądasz.
Nie patrzył na nią.
– Przygotowałam ci garnitur. Wypij swoją whisky, potem się przebierzesz. Najpierw drinki w Grand Hotelu, później Teatergrillen, gdzie mamy stolik. Taksówka będzie za pół godziny. Chętnie bym się przeszła, ale w tych butach byłoby trudno…
Wskazała ręką czarne czółenka na wysokiej szpilce.
Po jego twarzy przemknął cień. Faye zobaczyła swoje odbicie w oknie. Żałosnej postaci w czarnym futerale od Dolce, na wysokich obcasach i z jeszcze większymi oczekiwaniami. Zapomniał, że mieli dziś iść na randkę. Pić, rozmawiać i śmiać się. Żeby przypomniał sobie, że kiedyś uwielbiał jej towarzystwo. Wieczory w Barcelonie, Paryżu, Madrycie i Rzymie. Pierwszy czas w Sztokholmie, kiedy aż nie mogli się od siebie oderwać.
Zagryzła wargę, żeby się nie rozpłakać. Miała wrażenie, jakby ściany pokoju napierały na nią, dusiły, a ciemność za oknami wsysała ją jak czarna dziura. Jack zrobił udręczoną minę. Nie cierpiała, kiedy jej współczuł. W jego oczach wygląda pewnie jak sapiący, łaszący się pies.
– Zupełnie zapomniałem. Strasznie dużo mamy roboty teraz. Nawet sobie nie wyobrażasz, co Henrik…
Zmusiła się do uśmiechu, nie powinna być nieprzyjemna ani namolna, tylko miła i spolegliwa. Nie powinna niczego się domagać. Jednak w odbiciu sama widziała, że jej uśmiech jest sztuczny. Twarz jak wykrzywiona maska.
– Rozumiem, kochanie. Pracuj sobie. Innym razem. Naprawdę nic się nie stało. Całe życie przed nami.
Twarz mu drgała. Były to niewielkie, krótkie skurcze, tiki, które pojawiały się zawsze, kiedy był w stresie.
– Przepraszam, wynagrodzę ci to. Obiecuję.
– Wiem. Nie myśl o tym.
Przełknęła ślinę i odwróciła się, żeby nie dostrzegł łez w jej oczach. Starannie zamknęła za sobą drzwi do wieży.
Julienne próbowała zapleść jasne włosy Johanny.
– Ale jesteś dzielna – wymamrotała Johanna.
Faye zazwyczaj lubiła z nią pogawędzić, ale teraz chciała tylko, żeby dziewczyna sobie poszła. Tłumiła łzy, w gardle rosła gula.
– Mama mnie nauczyła – powiedziała Julienne.
– Fajnie. A którą książeczkę będziemy dziś czytać?
– Madikę z czerwcowego wzgórza. Albo Pippi.
Po tym, co Jack powiedział jej w poprzednim tygodniu, Faye kupiła wszystkie tytuły Astrid Lindgren, jakie znalazła w Akademibokhandeln16.
Faye chrząknęła. Piegowata twarz Johanny wyjrzała znad oparcia kanapy.
– Już państwo wychodzą? – spytała dziewczyna.
– Nie. Zmiana planów. Innym razem. Kryzys w pracy.
Faye próbowała się zaśmiać, ale wezbrał w niej taki mrok, że groził rozlaniem na zewnątrz.
Johanna przekrzywiła głowę.
– Szkoda. Tak ładnie się pani wyszykowała. Może jednak chce pani, żebym położyła Julienne?
– Nie, w porządku.
Przełknęła gulę w gardle, kiedy Julienne uwiesiła się na ramieniu Johanny. Sięgnęła do torebki po dwie pięćsetki i podała dziewczynie. Johanna zrobiła odmowny gest.
– Nie trzeba, jestem tu od kwadransa czy coś koło tego.
– Ale musiałaś zmienić plany na wieczór. Weź te pieniądze, zamówię ci również taksówkę.
Julienne z płaczem ciągnęła rękę Johanny.
– Nie chcę, żeby ona poszła! Chcę, żeby została!
Johanna nachyliła się i pogłaskała ją po policzku.
– Zobaczymy się pojutrze, kiedy odbiorę cię z przedszkola. Poczytam ci już w taksówce.
– Obiecujesz?
– Obiecuję. Pa, kochanie.
Faye zamknęła drzwi za Johanną, zrzuciła szpilki w przedpokoju, zaniosła córkę do łazienki
16
Akademibokhandeln − księgarnia akademicka.