Millennium. David Lagercrantz
tym, kto wysiądzie z limuzyny. Kira spojrzała ze złością na restaurację. W środku tłoczyli się goście, przepijali do siebie i rozmawiali, w głębi na niedużej estradzie stało kilkoro muzyków grających na skrzypcach i wiolonczeli, a oto – o Boże – Kuzniecow ze swoimi świńskimi oczkami i tłustym brzuchem. Pajac. Miała ochotę wysiąść i po prostu go spoliczkować.
Musi jednak zachować spokój i niemal królewski blask, nawet jednym spojrzeniem nie może zdradzić, że ostatnio czuła się, jakby wpadła w czarną dziurę; była wściekła, że jeszcze nie znaleźli jej siostry. Myślała, że będzie to łatwe, kiedy już rozszyfrowali jej adres i legendę. Ale Lisbeth zniknęła i nawet znajomi Kiry z GRU – nawet Galinow – nie potrafili wpaść na jej trop. Wiedzieli o przypisywanych jej zaawansowanych atakach hakerskich na fabryki trolli Kuzniecowa i inne cele. Nie wiedzieli jednak, które były dziełem Lisbeth, a które innych osób. Pewne było tylko jedno: to się musi skończyć. Kira musi odzyskać spokój.
W oddali grzmiało. Obok przejechał samochód policyjny, Kira wyjęła lusterko i uśmiechnęła się do siebie, jakby zbierała siły. Podniosła wzrok, Kuzniecow kręcił się, gmerając przy muszce i kołnierzyku. Denerwuje się, idiota, i bardzo dobrze. Chciała, żeby się spocił i dygotał, zamiast opowiadać te swoje koszmarne kawały.
– Teraz – odezwała się. Kierowca Siergiej wysiadł i otworzył tylne drzwi.
Podeszli ochroniarze. Niespiesznie upewniła się, że Siergiej rozłożył parasol. Następnie wystawiła nogę, licząc jak zwykle na westchnienie, na jęk zachwytu. Ale nie usłyszała nic oprócz deszczu, dochodzących ze środka dźwięków muzyki smyczkowej i gwaru rozmów. Postanowiła być zimna i wyniośle trzymać wysoko głowę, zdążyła tylko zobaczyć, jak Kuzniecow rozpromienia się nadzieją, jak otwiera przed nią ramiona, a jednocześnie poczuła coś innego: okropny strach paraliżujący całe ciało.
Coś nieuchwytnego działo się na prawo od niej, przy ścianie budynku; spojrzała i zobaczyła ciemną postać, która zbliżała się, trzymając rękę pod żakietem. Chciała krzyknąć do ochroniarzy albo rzucić się na ziemię. Zamiast tego zastygła w totalnym skupieniu, jakby zdawała sobie sprawę, że znalazła się w sytuacji, gdy najmniejszy ruch może ją kosztować życie, i może już wtedy zrozumiała, kto to jest, chociaż dostrzegła tylko zbliżający się cień albo kontur postaci.
Jednak coś w ruchach tej postaci, tak świadomych swojego celu, obudziło w Kirze straszliwe przeczucie i zanim zdążyła je nazwać, zrozumiała, że jest zgubiona.
ROZDZIAŁ 4
CZY KIEDYKOLWIEK miały szansę na porozumienie? Żeby nie były dla siebie wrogami? Może nie było to całkiem wykluczone. Przez pewien czas łączyła je przynajmniej nienawiść do ojca Alexandra Zalachenki i lęk, że pewnego dnia zabije ich matkę Agnetę.
Mieszkały wtedy w Sztokholmie na Lundagatan, w pokoiku wielkości schowka, i kiedy ojciec wracał do domu, cuchnący wódką i papierosami, zaciągał matkę do sypialni i potem gwałcił, słyszały każdy krzyk, każdy odgłos bicia i jęk. Chwilami Lisbeth i Camilla chwytały się za ręce, jakby szukając w tym pocieszenia, wprawdzie na siłę, ale jednak… dzieliły ze sobą strach i poczucie zagrożenia. Również to im odebrali.
Kiedy miały dwanaście lat, zarówno skala, jak i częstotliwość przemocy nasiliły się. Zalachenko zaczął u nich pomieszkiwać, czasem gwałcił Agnetę dzień w dzień. W relacji między siostrami nastąpiła nieuchwytna zmiana, sygnalizowana jedynie błyskiem ekscytacji w oczach Camilli, sprężystością kroku, kiedy szła otworzyć drzwi ojcu; to przesądziło.
Tuż przed tym, jak ich zmagania miały przerodzić się w śmiertelną walkę, opowiedziały się po przeciwnych stronach i nie było już możliwości pojednania, zwłaszcza odkąd Zalachenko tak skatował Agnetę, że już nie wstała z kuchennej podłogi i pozostała z nieodwracalnym uszkodzeniem mózgu, a Lisbeth rzuciła koktajl Mołotowa na auto ojca i przyglądała się, jak ten płonie w swoim mercedesie. Od tamtej pory wszystko było walką na śmierć i życie. Przeszłość stała się jak bomba, która tylko patrzeć, jak wybuchnie; a dziś, wiele lat później, gdy Lisbeth Salander wychodzi z bramy na ulicy Twerskiej, wydarzenia na Lundagatan przesuwają się w jej głowie jak seria migawek.
Jest tutaj. Widzi dokładnie, którą lukę w ochronie wykorzystać do oddania strzału i którędy potem uciekać. Pamięta nawet więcej, niż się domyśla, więc posuwa się bardzo powoli. Dopiero gdy Camilla w czarnej sukni wychodzi na czerwony dywan na swoich wysokich obcasach, Lisbeth przyspiesza, chociaż nadal jest pochylona i milczy.
Z restauracji dochodzi dźwięk smyczków, brzęk kieliszków, a na zewnątrz wciąż pada, krople szeleszczą, uderzając o ziemię. Lisbeth obserwuje sunący jezdnią policyjny samochód i rząd ochroniarzy wzdłuż czerwonego dywanu, zastanawia się, kiedy znów zwrócą uwagę na nią. Zanim strzeli czy dopiero potem? Nie wiadomo, nie ma żadnych gwarancji. Ale wydaje się, że jeszcze nie. Jest ciemno, mglisto, Camilla skupia na sobie całą uwagę.
Olśniewa, jak zawsze, w oczach Kuzniecowa pojawia się błysk, zupełnie jak kiedyś, dawno temu u chłopaków na szkolnym podwórku. Camilla potrafiła sprawić, że życie się zatrzymuje. Urodziła się z tym darem. Lisbeth rejestruje, jak siostra sunie naprzód, Kuzniecow prostuje się i otwiera ramiona w nerwowym powitalnym geście, a goście przy drzwiach przepychają się, bo też chcą zobaczyć. Właśnie w tym momencie od strony ulicy rozlega się głos, na który Lisbeth właściwie cały czas czeka: Там, посмотрите. Tam, patrzcie, i jeden z ochroniarzy – blondyn ze spłaszczonym nosem – rzuca spojrzenie w jej stronę, i ona już nie może czekać.
Sięgnęła dłonią do kabury z berettą i zlodowaciała, jak wtedy, gdy rzuciła na samochód ojca napełniony benzyną karton po mleku, zdążyła tylko zobaczyć, jak Camilla zesztywniała ze strachu i jak trzej ochroniarze, nie odrywając od niej wzroku, pewnym ruchem położyli dłonie na pistoletach. Myślała, że zadziała błyskawicznie i bezlitośnie.
Mimo to zastygła, jakby nagle ogarnął ją paraliż, w pierwszej chwili sama nie rozumiała dlaczego. Poczuła, jak ociera się o nią jakiś kolejny upiór z dzieciństwa, i zrozumiała, że nie tylko straciła swoją szansę, ale że stoi zupełnie odsłonięta naprzeciw wielu wrogów, bez szans ucieczki.
CAMILLA NIE DOSTRZEGŁA tego wahania. Usłyszała tylko własny krzyk, zobaczyła drgnienie głów i ciał, sięgnięcie po broń. I tak była przekonana, że jest za późno, że jej pierś zostanie zaraz rozerwana przez kule. Jednak atak nie nastąpił, zdążyła rzucić się do środka, chowając się za Kuzniecowem; przez kilka sekund towarzyszyła jej tylko świadomość własnego ciężkiego oddechu i gwałtownych ruchów wokół niej.
Dopiero po chwili dotarło do niej, że nie tylko się wywinęła, ale że sytuacja zmieniła się na jej korzyść. Teraz nie ona jest śmiertelnie zagrożona, ale tamta ciemna postać, której twarzy jeszcze nie dostrzegła. Postać pochyliła głowę, sprawdzając coś w swojej komórce, to musiała być Lisbeth. Camilla poczuła pulsującą nienawiść i żądzę krwi, gwałtowne pragnienie, aby patrzeć na jej cierpienie i śmierć. Znów spojrzała na chaos na ulicy.
Sytuacja przedstawiała się lepiej, niż mogłaby marzyć. Podczas gdy ją otaczali ochroniarze w kuloodpornych kamizelkach, do stojącej samotnie na chodniku Lisbeth mierzyło ileś pistoletów. Coś wspaniałego. Camilla chciała przedłużyć ten moment, zdawała sobie sprawę, że będzie do niego wracać po wielekroć. To koniec Lisbeth, za chwilę zostanie zniszczona; na wypadek gdyby ktoś się wahał, Camilla krzyknęła:
– Strzelajcie! Ona chce mnie zabić! – W następnej sekundzie wydawało jej się, że rzeczywiście usłyszała serię strzałów.
Całym