Grzech. Nina Majewska-Brown
lat zalegało dalszy odcinek rzadko uczęszczanej drogi. Nikt tędy nie jeździł, sporadycznie ktoś przechodził, a zupełny brak śladów zwierząt świadczył o tym, że nawet one nie były zainteresowane tą częścią młodniaka.
Jak zwykle czuła się zmęczona, wykorzystywana i mało, że nikomu niepotrzebna, to wręcz porzucona przez los. Mimo to rozkoszowała się zapachem wilgoci, mchu porastającego stare drzewa i żywicy, której aromat eksplodował, gdy mijała dopiero co ścięte, poukładane w równe stosy pnie. Choć panował nieznośny upał, cień w lesie dawał lekkie wytchnienie. Zaintrygowana widoczną wśród krzaków żółtą plamą, która – miała nadzieję – okaże się skupiskiem kurek, skręciła w tamtą stronę. Drobne gałązki pękały z cichym, drażniącym odgłosem pod jej stopami. Instynktownie rozejrzała się wokół siebie. Przystanęła na chwilę i zrozumiała, że dziś las oddycha innym, powolniejszym rytmem, któremu towarzyszy absolutna cisza. Ze zdziwieniem zauważyła, że zazwyczaj krzykliwe ptaki, których świergot budził ją, nim słońce zdążyło wzejść, ucichły, a nieporuszane najsłabszym powiewem liście zamarły na drzewach.
Upał buchnął ze zdwojoną mocą, zapowiadając nadchodzącą burzę. Nigdy nie bała się przyrody, kpiła z jej praw i mocy. Tym razem było inaczej. Nie chronił jej dach domu, w dodatku, choć nikt jej nie towarzyszył, miała niewytłumaczalną pewność, że nie jest sama. Owładnęło nią irracjonalne wrażenie czyjejś obecności.
Zganiła się w myślach. A jednak, w miarę jak z minuty na minutę robiło się coraz ciemniej, a wiatr wreszcie przedarł się przez konary drzew i nerwowo potrząsał krzakami, ogarniał ją strach. Paniczny lęk, niemający racjonalnego wytłumaczenia, który obezwładnia umysł i popycha ciało w fałszywym kierunku.
Zawróciła. I właśnie w momencie, gdy miała zrobić pierwszy krok w stronę domu, ich oczy się spotkały. W pierwszej chwili poczuła ulgę, ale już po sekundzie wiedziała, że coś jest nie tak, że nienazwane zło czai się w powietrzu i wciska ją w ziemię. Paraliżuje, nie pozwala zrobić kroku, a jednocześnie umysł nie potrafi dokonać analizy sytuacji. Patrzyła w wykrzywioną nienawiścią twarz, na której malowały się determinacja i zdecydowanie, jakich by się nie spodziewała.
Otworzyła usta, by wyrazić zdziwienie, że ktoś jej szuka, ale nie zdążyła wykrztusić słowa.
Usłyszała cichy syk i poczuła na twarzy mżawkę drobnych, zimnych kropli, które jednak zaraz ogniem rozlały się po oczach. Kciuk ponownie przycisnął spust aerozolu i piekący gaz znów zaatakował jej twarz, wypalając błony śluzowe w ustach i nosie. Chciała krzyczeć, lecz nie potrafiła wydobyć żadnego dźwięku. Odruchowo przymknęła oczy i ten błysk ciemności, który wdarł się w jej umysł, wystarczył, by zupełnie straciła kontrolę nad tym, co się dzieje.
Choć każda część ciała krzyczała, choć tak bardzo chciała zapytać dlaczego, milczała, skupiona na walce o oddech.
I wtedy, w tej ciszy i mroku poczuła, jak coś twardego zaciska się jej na krtani. Coś owinęło ciasno szyję i niczym nóż wbiło się w ciało. Znowu chciała krzyczeć, ale nie mogła nabrać powietrza. Odruchowo starała się chwycić to coś, jednak nie dała rady wsunąć palców między skórę a drut, który wymacała. Czuła, jak jej ciało się napina, a ból staje coraz bardziej nieznośny. Nagle otworzyła oczy i spojrzała na wykrzywioną twarz tuż obok swojej. Szare plamy wirowały coraz migotliwiej i szybciej pod powiekami, krtań natomiast stawiała coraz mniejszy opór. Niemal usłyszała, jak coś pęka i zapada się, miażdżąc tchawicę. Za wszelką cenę chciała protestować, ale walka toczyła się już poza nią.
Znajdowała się teraz z boku. Nieco wyżej i trochę po lewej stronie. Patrzyła, jak jej bezwładne ciało się osuwa. Spoglądała na siebie, której już nie było. Siebie, która właśnie przestawała istnieć. Przyglądała się dwóm postaciom, zupełnie nie rozumiejąc, dlaczego jedna robi to drugiej. Czym zawiniła? Co się stało? Dlaczego?
Była zdziwiona. Myślała, że śmierć jest straszniejsza. Przed oczami nie przewinęły się jej też obrazy z całego życia, o czym wszyscy z takim znawstwem opowiadali. Być może umierała zbyt szybko, zbyt chaotycznie, zbyt bezsensownie.
Po pierwszym odległym grzmocie wokół niej znowu panowała cisza.
12 CZERWCA
„GAZETA ZACHODNIA”
Wczoraj w późnych godzinach wieczornych w Koniuszkach pod Wsiowem znaleziono trzy martwe koty. Zwierzęta zostały w bestialski sposób pozbawione życia, skrępowane i powieszone na płocie sołtysa. Nieznany sprawca ich krwią na płytach chodnika napisał „patrz”.
Jak twierdzą mieszkańcy, to nie pierwszy chuligański wybryk we wsi. Nie dalej jak miesiąc temu spłonął stóg siana w pobliżu lokalnej oczyszczalni ścieków, pod sklepem wielobranżowym znaleziono koguta bez głowy, a na miejscowym cmentarzu od jakiegoś czasu giną znicze.
Policja z komisariatu we Wsiowie oświadcza, że na tym etapie trudno łączyć ze sobą powyższe zdarzenia.
Zaniepokojeni mieszkańcy postanowili powołać straż obywatelską.
Obiad!
Stoję w zawalonej brudnymi naczyniami kuchni i od kilku minut usiłuję zmusić moje dziecko do przyjścia na posiłek. Sterty umazanych sosem talerzy piętrzą się w zlewie, szklanki z resztkami na dnie porozstawiane są wszędzie, nawet na wąskim okiennym parapecie, wciśnięte między doniczkę z paprotką a konewkę, i półce z przyprawami.
Czuję, jak podłoga przykleja się do granatowych bawełnianych espadryli, które przy każdym podniesieniu stopy wydają nieprzyjemny dźwięk, przypominający cmoknięcie starca. Wszystko jest nie tak, jak miało być.
– Obiad! Monika! Ostatni raz wołam!
Kolejny raz odpowiada mi cisza.
Moja nastoletnia córka, której od kilku miesięcy wydaje się, że jest dorosła i wszystko wie najlepiej, jak zwykle zadekowała się w swoim pokoju i albo udaje, że nie słyszy, albo siedzi ze słuchawkami na uszach przed komputerem, zagubiona w wirtualnym świecie.
Zsuwam buty, żeby klejącymi się podeszwami nie roznosić po całym domu mazi zgarniętej z białych kafli, i idę do pokoju córki. Ciepła beżowa wykładzina przyjemnie łaskocze stopy i skrupulatnie ukrywa kłęby kurzu, które zapewne zalegają w każdym kącie, przytulone do białych przypodłogowych listew.
Tak jak podejrzewałam, drzwi do pokoju Moni są zamknięte, a cień na szybie pociętej białym szprosem w niewielkie prostokąty jednoznacznie wskazuje, że okienna roleta jest spuszczona. Chwytam za klamkę, która z cichym skrzypnięciem się poddaje, i otwieram drzwi. Jeszcze nim przekroczę próg, uderza mnie ciężkie powietrze i zaduch, który krzyczy, że przez ostatnie dni nikt nie kiwnął palcem, by przewietrzyć pokój.
– Monika?
Znowu odpowiada cisza, a moje serce zaczyna coraz gwałtowniejszy galop. Pierwsza myśl jest taka, że młoda źle się czuje i śpi, ale gdy wzrok przyzwyczaja się do ciemności, konstatuję, że łóżko jest puste, podobnie jak pokój.
Ten zresztą wygląda tak, jakby przeszło przez niego tsunami, zawróciło i wdarło się ponownie. Wszystkie szafy, szafki i szafeczki są pootwierane, smutno prezentując sterty zmiętej odzieży, która w różnym stopniu skłębienia, ze śladami wielokrotnego noszenia, wysypuje się na podłogę. Wykładzina upstrzona jest okruchami, które boleśnie wbijają się w bose stopy, a łóżko wygląda tak, jakby stado kloszardów dopiero co je opuściło, pozostawiając na pamiątkę brudne skarpety, zużyte