Szerlok Holmes i jego przygody. Centkowana wstęga. Arthur Conan Doyle
/title>
Arthur Conan Doyle
„Szerlok Holmes i jego przygody. Centkowana wstęga”
Copyright © by Arthur Conan Doyle, 1907
Copyright © by Wydawnictwo Psychoskok Sp. z o.o. 2019
Zabrania się rozpowszechniania, kopiowania
lub edytowania tego dokumentu, pliku
lub jego części bez wyraźnej zgody wydawnictwa.
Tekst jest własnością publiczną (public domain)
ZACHOWANO PISOWNIĘ
I WSZYSTKIE OSOBLIWOŚCI JĘZYKOWE.
Skład: Adam Brychcy
Projekt okładki: Adam Brychcy
Tłumacz: anonimowy
Druk: L. Biliński i W. Maślankiewicz
Wydawnictwo: Jan Fiszer
Warszawa, 1907
Tytuł orygin.: The Adventure of the Speckled Band
ISBN: 978-83-8119-658-1
Wydawnictwo Psychoskok Sp. z o.o.
ul. Spółdzielców 3, pok. 325, 62-510 Konin
tel. (63) 242 02 02, kom. 695-943-706
http://wydawnictwo.psychoskok.pl/
e-mail:[email protected]
Centkowana wstęga
Kiedy przeglądam notatki z siedemdziesięciu poszczególnych spraw, w których podczas ostatnich lat ośmiu przypatrywałem się zblizka działalności mego przyjaciela Szerloka Holmsa, spostrzegam pośród nich wiele bardzo tragicznej, niektóre natomiast w prost komicznej natury – niemało jednakże takich, które nazwałbym prostemi a wszakże zdumiewającemi również; ani jednej wszakże powszedniej. Skoro bowiem Holms oddawał się swej działalności raczej z zamiłowania do swego zawodu niż z żądzy zysku, przeto odrzucał stale wszystkie tego rodzaju sprawy, w których nie chodziło o jakiś niezwykły czy zagadkowy wypadek.
Pośród wszystkich tych najróżnorodniejszych spraw jednak trudno byłoby mi przypomnieć sobie taką, któraby przedstawiała większą ilość osobliwych rysów, jak ta, która rozegrała się w znanej rodzinie Roylott of Stoke Moran w hrabstwie Surrey. Zdarzenia te miały miejsce w pierwszych czasach mojej znajomości z Szerlokiem Holmsem w epoce wspólnego naszego kawalerskiego życia przy ulicy Bakerstreet.
Było to w roku 1883 na początku kwietnia, kiedy pewnego poranka, zbudziwszy się, zobaczyłem przy mojem łóżku Holmsa całkowicie już ubranego. Zazwyczaj wstawał on późno, a ponieważ zegar na gzymsie kominka wskazywał dopiero kwadrans na ósmą, popatrzałem na niego poniekąd zdumiony, może nawet zły cokolwiek, bo nie lubię, by mi przeszkadzano w moich nawyknieniach.
– Bardzo mi przykro, że ci sen przerwać muszę, kochany Watsonie, – rzekł – ale dzisiejszego ranka nikt w domu nie był pod tym względem szczęśliwy. Gospodynię rozbudzono naprzód pukaniem, ona mnie przebudziła a teraz przyszła kolej na ciebie.
– Cóż się tam stało? Czy się pali?
– Nie, jest tu jakaś klijentka. Jak się zdaje, jest to młoda jakaś pani która w stanie niezmiernego rozdrażnienia przybyła tu z prowincyi i pragnie mówić ze mną. Czeka na dole w pokoju do przyjęć. Jeśli zaś jakaś młoda dama tak wcześnie z rana zdecyduje się przyjechać do stolicy i wypędza ludzi z łóżek, to przyznasz, że chyba dlatego tylko, iż ma coś niecierpiącego zwłoki do zakomunikowania. Jestem pewien, że jakąś istotnie zajmującą sprawę radbyś śledzić od samego zaraz początku. Dlatego też bądź co bądź postanowiłem cię obudzić, aby cię nie pozbawiać pomyślnej sposobności.
– Mój drogi, jasna rzecz, że za żadną cenę nie chciałbym jej pominąć.
Nie było dla mnie nigdy większej przyjemności, jak towarzyszyć Holmsowi krok za krokiem w badaniach, których wymagał jego zawód i podziwiać śmiałe jego wnioski, które wyprowadzał z piorunującą szybkością, – jakby one były wynikiem jakiegoś wyższego natchnienia, – a które przecież zawsze opierały się na podstawie nieubłaganie surowej logiki. Spiesznie zatem przywdziałem na siebie suknie a po upływie kilku minut mogłem już towarzyszyć memu przyjacielowi do rozmównicy.
Gęsto zawoalowana, czarno ubrana dama siedziała tam przy oknie i podniosła się za naszem wejściem.
Holmes powitał ją uprzejmie i, przedstawiwszy się jej, wskazał na mnie.
– A to jest zaufany mój przyjaciel i kolega dr. Watson, wobec którego może pani spokojnie opowiedzieć swą sprawę. – Widzę, że pani Hudson napaliła na kominku, to było z jej strony bardzo rozsądnie. Proszę, siądź pani przy ogniu; natychmiast każę pani podać filiżankę gorącej kawy, bo jak widzę drżysz pani cała.
– Ale nie z zimna, – odpowiedziała młoda osoba przytłumionym głosem, posłuchawszy zaproszenia.
– Z czegóżby więc innego?
– Z trwogi, panie Holms, z przestrachu.
Przy tych słowach odrzuciła z twarzy woalkę i zobaczyliśmy, że w samej rzeczy znajduje się w stanie wielkiego rozdrażnienia; twarz jej była mocno zmienioną, szaro-bladą i z trwogą oglądała się ciągle dokoła jak ścigane zwierzę. Sądząc z rysów i figury, można było przypuścić, że ma lat ze trzydzieści, włosy jej były już przyprószone siwizną, a w całej postawie widać było znużenie i przedwczesne zgnębienie.
Holms wpatrzył się w nią jednem ze swych badawczych, przenikliwych spojrzeń.
– Nie trzeba się trwożyć, – rzekł uspakajająco, pochylając się ku niej. – Niezawodnie doprowadzimy wkrótce wszystko do porządku. Pani dziś rano przybyłaś tu koleją, jak widzę.
– Czy pan mnie zna?
– Nie, spostrzegam tylko połowę powrotnego biletu, włożoną w lewej rękawiczce pani. Musiała pani wyjechać bardzo wcześnie i spory kawał jechała pani do kolei w myśliwskim wózku po złej drodze.
Z wyrazem najwyższego zdumienia wpatrywała się nieznajoma w mego przyjaciela.
– Niech to panią nie dziwi, – ciągnął tenże dalej z uśmiechem. – Lewy rękaw żakietu pani jest nie mniej jak w siedmiu miejscach zbryzgany całkiem jeszcze świeżem błotem. Żaden inny powóz zaś nie bryzga tak jak wózek myśliwski, a zwłaszcza też, jeśli się siedzi z przodu po lewej stronie woźnicy.
– Bądź jak bądź, jest to pewne, że pańskie wnioski zgadzają się z prawdą, – odparła. – Wyjechałam z domu przed 6-tą, potrzebowałam 20-tu minut na to, aby przybyć do Leatherhead i przybyłam pierwszym pociągiem na stacyę Waterloo. Dłużej tak być nie może, ja tego wytrzymać już nie mogę, zwaryuję chyba. Nie mam nikogo zgoła, do którego zwrócić mogłabym się o pomoc – nikogo; jednego jedynego człowieka tylko obchodzę wogóle, a ten biedak nie wiele może dla mnie uczynić. Opowiadano mi o panu, panie Holms. Jedna z moich znajomych, pani Farintosh, której raz byłeś pomocnym w okropnym kłopocie, dała mi pański adres. Ach, czy nie sądzisz pan, że i mnie mógłbyś dopomódz również a przynajmniej rozproszyć tę ciemność, jaka mnie otacza? Wynagrodzić pana za jego usługi coprawda w obecnej chwili nie jestem w stanie, ale za sześć tygodni a może za miesiąc, kiedy wyjdę za mąż i rozporządzać będę swoim majątkiem, przekonasz się pan, że nie jestem niewdzięczną.
Holms