Nie ufaj nikomu. Kathryn Croft
W porządku – mówi tylko.
– Ale nie krępuj się i spędź tutaj popołudnie. Masz swój klucz.
– Nie, nie trzeba. Mam trochę rzeczy do zrobienia w domu. – Odwraca się ode mnie i patrzy, jak Freya przechodzi przez kuchenne drzwi. – Właściwie to może ja zajmę się Freyą dziś po południu, jeśli ci to pomoże?
Nawet gdy Will zmaga się z rozczarowaniem, potrafi się przełamać, by okazać mi serce.
– Jesteś pewien? Nie chcę cię obciążać – mówię, chociaż wiem, że to będzie lepsze dla Frei. Lepsze dla nas wszystkich. Jeśli znajdę Alison, nie chcę, by moja córka była w pobliżu.
– Oczywiście. Wiesz, że traktuję ją jak własne dziecko.
Przyciągam go do siebie i przytulam mocno, bo jest takim dobrym człowiekiem, a w tej chwili ja naprawdę na niego nie zasługuję.
***
Hawthorn Gardens to wysadzana drzewami ulica pełna wiekowych wiktoriańskich domów. Większość z nich jest dobrze utrzymana i jeśli Alison naprawdę tu mieszka, to jej i Dominicowi musi się dobrze powodzić. Przypominam sobie, że on jest teraz kierownikiem wydziału na prestiżowym uniwersytecie. To coś, czego Zach nigdy nie miał szansy osiągnąć.
Gdy zmierzam w kierunku numeru 26, przychodzi mi do głowy, że Alison mogła skłamać, że Dominic Bradford jest jej partnerem – ale w jakim celu by to robiła? Nic z tego nie ma sensu, a o tym, co ma – o śmierci Zacha – nie chcę nawet myśleć.
Dom góruje nade mną, gdy staję przed drzwiami. Co ja sobie myślałam, przychodząc tutaj? Nawet jeśli istnieje nikła szansa, że Alison podała mi prawdziwy adres, co takiego mogę zrobić, by zmusić ją do przyznania, że wczoraj wspomniała o moim mężu? Uciekła z gabinetu; najwyraźniej wyrobiła sobie opinię na mój temat.
Ale muszę spróbować. Nie mogę odpuścić.
Wciskam dzwonek, ale nie słyszę nic po drugiej stronie, więc nie mam pojęcia, czy w ogóle działa.
Otacza mnie cisza, ale ostatecznie jest druga po południu, więc większość ludzi pewnie pracuje. Odwracam się, przekonana, że nikogo nie ma w domu, gdy drzwi uchylają się ze skrzypieniem.
– Czy mogę pani w czymś pomóc?
To nie Alison. Pewnie, że nie. Kobieta stojąca w progu ma co najmniej osiemdziesiąt lat i garbi się, opierając o framugę.
– Dzień dobry, szukam Alison Cummings…
Kobieta marszczy brwi i mierzy mnie wzrokiem od stóp do głów.
– Pomyliła pani adres. Tutaj mieszkam tylko ja.
– Rozumiem, przepraszam. Musiała się przeprowadzić.
– To mało prawdopodobne. Mieszkam tu całe życie, a wcześniej dom należał do moich rodziców.
Dziękuję jej, odwracam się i odchodzę. Jest tak, jak przypuszczałam, ale niepokój nie ustępuje. Co, jeśli nigdy jej nie znajdę? Co ona knuje?
***
Dawno już nie byłam na terenie uniwersytetu, ale wejście na kampus jednego z nich od razu przywołuje falę wspomnień: początki dorosłości, poznanie Zacha, jego śmierć kilka lat później. Nie sądziłam, że wizyta tutaj tak mocno mnie poruszy – ostatecznie to konkretne miejsce nie ma nic wspólnego z Zachem – ale z trudem brnę przed siebie.
Powinnam była najpierw zadzwonić. Są wakacje i chociaż wiem, że wykładowcy uniwersyteccy pracują przez większość lata, istnieje mała szansa, że on tutaj będzie. Mogłam sobie oszczędzić tego bólu. Ale nie potrafiłabym po prostu siedzieć w domu. Teraz przynajmniej coś robię. Niezależnie od tego, czy moje próby cokolwiek dadzą, czy nie, zmierzam we właściwym kierunku. Nie wiem tylko, czego się spodziewać, gdy tam dotrę.
W recepcji siedzi młoda kobieta o lśniących czarnych włosach i w okularach. Uśmiecha się, gdy podchodzę, co mnie uspokaja.
– W czym mogę pomóc?
– Zastanawiałam się, czy Dominic Bradford jest dziś w pracy? Kierownik wydziału prawa? To mój stary znajomy i chciałam się z nim skontaktować.
Kobieta patrzy w stronę wyjścia.
– Och, właśnie się pani z nim minęła. Ale wyszedł dopiero co, więc jeśli się pani pospieszy, może go pani dogoni. Pewnie idzie w kierunku stacji metra.
Szybko wychodzę na ulicę, ale jest zbyt zatłoczona. Kręci się po niej wielu mężczyzn, którzy mogliby być Dominikiem. Nie rozpoznam go od tyłu, zwłaszcza że widziałam go tylko raz, pięć lat temu. Obracam się, jednocześnie chcąc i nie chcąc go znaleźć, i nagle zauważam go po drugiej stronie ulicy, jak pochyla się, żeby zawiązać sznurowadło.
Dominic jest wyższy, niż go zapamiętałam, co najmniej pięć kilo cięższy, ale ma taką samą fryzurę, a jego twarzy nie da się pomylić z inną. Na pogrzebie uznałam ją za arogancką, ale aż trudno uwierzyć, by ten człowiek zachowywał się agresywnie, chociaż mężczyźni stosujący przemoc wobec kobiet nie chodzą po ulicy z etykietkami czy znakami ostrzegawczymi. To zawsze są ludzie, których najmniej się o to podejrzewa. „Jak Zach”, myślę sobie.
Dominic prostuje się i rusza dalej, więc przechodzę przez ulicę i zmierzam w jego stronę. Ale co niby miałabym mu powiedzieć? Nie mogę po prostu podbiec i zażądać, by mi powiedział, czy spotyka się z niejaką Alison Cummings. Nie ma mowy, żebym mogła z nim o tym porozmawiać. Poza tym jeśli ona mówiła prawdę o tym, że Dominic ją bije, to co on zrobi, gdy odkryje, że zwróciła się do mnie o pomoc? To tylko spotęgowałoby jego gniew.
Zwalniam i zachowuję dystans, ale nadal za nim idę. Wpadłam na lepszy pomysł.
***
Nie muszę go długo śledzić – pokonujemy tylko kilka stacji metrem, z Euston do East Finchley, a po krótkim spacerze cichymi uliczkami skręcamy w Abbots Gardens. Dominic zbliża się do numeru 95, dużego białego bliźniaka, którego ogród porastają ogromne drzewa, zapewniające mieszkańcom odrobinę prywatności.
Ale widzę wyraźnie, jak stoi przed wejściem, grzebiąc w kieszeni, najwyraźniej w poszukiwaniu kluczy, i właśnie je wyciąga, gdy drzwi otwierają się i staje w nich Alison, po czym cofa się o krok, żeby go wpuścić. Żadne z nich się nie uśmiecha. Nawet się ze sobą nie witają.
Przywieram do drzewa w nadziei, że Alison mnie nie zauważyła. Zrobiłam dziś duże postępy i wrócę tutaj, żeby zdobyć odpowiedzi.
***
– Mamusiu! Gdzie ty byłaś? Czekaliśmy na ciebie całą wieczność!
Freya pędzi do drzwi, gdy tylko słyszy, jak przekręcam klucz w zamku, i rzuca się na mnie, obejmując mnie ramionami, jakbyśmy nie widziały się od tygodni.
Zerkam na Willa, który kręci głową, stojąc w progu kuchni. Wzruszam ramionami w przepraszającym geście i całuję córkę w czubek głowy.
– Przepraszam, skarbie, coś mnie zatrzymało. Ale już jestem.
Freya odrywa się ode mnie:
– Will powiedział, że jest już za późno, żeby gdzieś wyjść. I że już prawie pora spać, prawda?
Nie zamierzałam wrócić tak późno, ale przedarcie się przez połowę Londynu w godzinach szczytu pochłonęło mnóstwo czasu.
– A może zjemy pizzę na kolację? – sugeruję. To kolejne z ulubionych dań Frei, więc powinno przynajmniej odrobinę poprawić jej humor. – I możemy zagrać w tę twoją ulubioną grę, Sequence.
To wywołuje uśmiech na jej twarzy.
–