Krzyk do nieba. Mons Kallentoft
przycisk powinnam nacisnąć?
Jest ich tak dużo.
Udaje jej się przekierować rozmowę do jednego ze sprzedawców, wraca do pracy nad uporządkowaniem faktur z lipca. Rozpoznaje większość z nich, rzetelni dostawcy, z którymi współpracują od lat. Sprawdza, czy nie ma fałszywych rachunków.
Pracuje tu od siedmiu lat. W kwietniu skończyła trzydzieści cztery lata, pora ruszyć dalej, ale trochę jej tu za dobrze.
Są dla niej mili.
Zarabia chyba więcej niż dostałaby gdziekolwiek indziej. Właściciel, Fredrik Nyberg, wie, że nic nie tworzy lojalności tak jak pieniądze. Fanny odpowiadają obowiązki i godziny pracy, dobrze się czuje ze współpracownikami siedzącymi dookoła niej w skupieniu przy swoich regulowanych biurkach z Ikei. Pasuje jej, że ci ludzie nie wiedzą o niej wszystkiego, że mają ją po prostu za głupiutką dziewczynę bez ambicji i życia wewnętrznego.
To nie problem, że często musi wcześniej wychodzić z pracy, żeby odebrać Olivera ze żłobka. Ma teraz dwa lata, właściwie dwa i pół. Przyzwyczaił się. Radzi sobie, jak mówi personel, jest radosny, uczy się nawiązywać relacje z innymi.
Głównie to ona go odbiera, czasami też odwozi, ale najczęściej to zadanie Andersa. Tak jak dzisiaj, miał odwieźć Olivera do żłobka przed wizytą u dentysty. Czy też po niej.
Nie pamięta.
Na pewno coś pomieszała.
Anders ma wszystko pod kontrolą. To jedna z rzeczy, które jej się w nim podobają, że jest taki poukładany. Kiedy była w szpitalu, nie musiała się o nic martwić, zajmował się Oliverem i robił to tak dobrze, że było jej jeszcze bardziej wstyd.
Patrzy za okno, na parking. Nie widzi stąd ich czarnego audi, musiała je zaparkować daleko, w palącym słońcu, gdzie nie sięgał cień lasu. Kilkoro kolegów przyjechało wcześniej niż zwykle, więc najlepsze miejsca były zajęte.
Lubi ten samochód. Mają jeszcze passata, ale audi jest lepsze.
Przekierowuje jeszcze jedną rozmowę.
Stempluje fakturę.
Mimo upałów ludzie najwyraźniej mają siłę myśleć o zakupie nowych okien, szklanych drzwi czy czego tam jeszcze potrzebują.
Na zewnątrz dwadzieścia siedem stopni w cieniu, widzi to na termometrze w oknie.
Strzeliste sosny na skraju lasu rozmywają się w rozgrzanym powietrzu.
Patrzy na zegar na ekranie komputera.
10.03.
Podnosi z biurka komórkę, po czym znów ją odkłada.
Jest tu od dwóch godzin, może dłużej, nie wie dokładnie, o której przyjechała. Klimatyzacja w biurze brzęczy i pojękuje.
Samochody.
W środku musi być jak w saunie. Ale tutaj w każdym razie jest przyjemnie.
Dzwoni telefon, tylko nie to, który to był przycisk?
Teraz bez żadnego „służenia”.
4
Malin przegląda się w lustrze na siłowni w piwnicy komendy policji. Biały sportowy podkoszulek opina jej ciało, dawno nie była w tak dobrej formie.
Przyszła na komendę trochę spóźniona, ale jak dotąd poranek jest spokojny, więc zdąży jeszcze z siłownią.
W recepcji przywitała się z Sofią, siedzącą ciężko na krześle. Wielki brzuch ciążył ku ziemi, został jej jeszcze miesiąc. Sofia wyglądała na zmęczoną, wyczerpaną, więc Malin powiedziała:
– Jeszcze trochę. Potem przyjdzie nagroda.
Nagroda w postaci najczystszej miłości, jaka istnieje.
Miłości, dla której można zrobić wszystko.
– Mam nadzieję, że dziecko nie będzie miało kolek – odpowiedziała Sofia z uśmiechem.
Malin zeszła do piwnicy, zapach potu uderzył ją w nozdrza. Napina teraz mięśnie, podnosząc dwunastokilogramowe hantle, w górę i w dół, w górę i w dół, poci się. Nawet tutaj, do siłowni na dole dostaje się upał.
Czarne szorty ciasno przylegają do ud. Mięśnie ramion grają pod skórą, jeden ruch prowadzi do drugiego, całe ciało reaguje, uwielbia to. Być może tylko tutaj, kiedy wykonuje najbardziej odmóżdżające czynności, tak naprawdę ma wszystko pod kontrolą. Tak się jej wydaje.
Jest sama. Odbicie w lustrze to jedyne towarzystwo, pot cieknie jej z czoła. Ostatnio często tak się czuje, jakby była prawie sama na całym świecie. Jakby była tak samotna w życiu, jak wszyscy jesteśmy samotni wobec śmierci, ale wie, że to nieprawda. Ma Tove, kolegów z policji, pracę. Tyle że praca nie może zastąpić ludzi, nawet jej.
Trzynaście, czternaście, piętnaście.
Odkłada hantle na czarne linoleum i podchodzi do ergometru.
Siada, ustawia opór i zaczyna wiosłować.
Wyobraża sobie, że jest na jeziorze. Wytęża wszystkie siły, by uciec przed ścigającymi ją obcymi mężczyznami.
Wiosłuje i wiosłuje, ale nie rusza z miejsca.
5
Fanny Andersson marzy, by popływać. Poczuć, jak chłodna woda zatyka uszy, odcina wszystkie dźwięki, wszystkie dzwonki telefonu, wszystkie pytania, może uda jej się wcześniej wyjść z pracy, może zdąży się zamoczyć, zanim odbierze Olivera. Wybierze się na pływalnię Tinnis albo nad jedno z jezior pod miastem. Roxen, Tåkern, Rängen, któreś z nich. Albo nad to jeziorko niedaleko letniego domu teściowej, to, które nie ma nazwy.
Rano przeczytała w „Corren”, że woda w jeziorze Roxen w kąpielisku Sandvik ma dwadzieścia sześć stopni, po kąpieli pewnie można się czuć jak czerwony, ugotowany rak.
Za oknami powietrze stoi.
W samochodach musi być z tysiąc stopni.
Od jej ostatniego zaniku pamięci minęło już sporo czasu, ale wciąż czuje się niepewnie, właściwie nigdy nie wiadomo, czy miało się zamroczenie czy nie.
Dam sobie radę, myśli. Ze wszystkim. Dam radę być sobą, utrzymać rodzinę razem. Ale nie jestem nadczłowiekiem, mogę tylko dobrze wykonywać swoją pracę, być dobrą mamą dla Olivera i próbować być dobrą żoną dla Andersa, tyle wystarczy.
Być dobrym człowiekiem.
Ale czy można nim być, wyrzekając się zbyt wielu rzeczy, których się pragnie? Fanny wyciąga komórkę, rozgląda się dookoła. Nikt na nią nie patrzy, nikt nie siedzi pod takim kątem, żeby widzieć wyświetlacz.
Zagląda na Tindera.