Junior egzekutor. Michał Gołkowski
2cfb-789e-5f50-9c2b-af4d066788f9">Karta tytułowa
O czym jest Komornik w kilku słowach
Dokument chroniony elektronicznym znakiem wodnym
This ebook was bought on LitRes
Komornik
Zrujnowany, osmalony kościół stał pośród ogromnego pustkowia gruzów niczym wrak Arki Noego wyrzucony na brzeg przez ostatnią falę Potopu: niegdyś wielki, niosący nadzieję i ratunek w czasach próby, teraz nikomu już niepotrzebny i zapomniany.
Powoli wyjrzałem zza podziurawionego, zmiętego jak aluminiowa puszka wraku autobusu szkolnego. Otaksowałem wzrokiem okolicę: cicho, pusto, ani jednego dźwięku. Zero dynamiki, jak okiem sięgnąć widać tylko terminalny bezruch zawieszonego w formalinie świata. Nieruchome słońce wisiało jak zawsze, o cal ponad horyzontem, powietrze ledwo dostrzegalnie falowało przy nagrzewających się od nie wiadomo jak dawna wrakach samochodów osobowych.
Zsunąłem się z powrotem w wykrot, który już dłuższą chwilę był moim roboczym schronieniem. Wyciągnąłem z pochwy przy pasie gladius, sprawdziłem, czy klinga jest dobrze naostrzona: jak brzytwa, zresztą inaczej być nie mogło. Przewiązałem jeszcze raz sandały, poprawiłem cholernie niewygodną przepaskę biodrową pod wełnianą tuniką z krótkim rękawem.
Byłem w stu procentach gotowy pod względem przygotowania fizycznego i sprzętowego.
Tylko że zupełnie nie miałem pomysłu, jak się do tego zabrać.
Jeszcze raz wysunąłem głowę zza cielska maszyny, pokrytego wszechobecnym, szarym kurzem. Kościół stał, gdzie stał, nic się nie zmieniło w pejzażu. Czarne cienie nadal kładły się długimi pasmami po apokaliptycznym pejzażu, słońce ani drgnęło. Niebo było tak samo jak zawsze idealnie czyste i martwe, niczym przesolona woda.
– A, w dupie z tym… – mruknąłem, wstając i otrzepując kolana. Zrobi się to dokładnie tak, jak wchodziło się kiedyś do frajerów: na rympał.
Zgrzytając podkutymi sandałami o cegły, zszedłem z hałdy gruzu i pomiętej stali, która zapewne była kiedyś jakimś supersamem albo innym urzędem gminy. Wyminąłem szerokim łukiem ustawione w okrąg, krzywo wbite w ziemię stalowe rury. Z każdej z nich, niczym wykałaczki w drinku, zwieszał się bury łachman zasuszonych resztek ciała. A może raczej należałoby to porównać do koreczków na imprezie? Chleb, ser i oliwka na uciętej zapałce.
Tylko że tutaj zamiast jedzenia ktoś nanizał na rury całe rodziny: po dwie, po trzy, miejscami pięć osób. Dorośli na zmianę z dziećmi, każdy odwrócony w inną stronę. Musieli się przyłożyć, żeby zrobić taką instalację, wymagało to przecież sporo czasu i wysiłku.
Kiedyś to wszystko lepiej było robione, pomyślałem. Teraz na łapu-capu, na chybcika, bez przemyślenia i planu. Minimalny nakład środków, ciągłe oszczędności i cięcia na budżecie. Do dupy to wszystko zmierza.
– Zalecałbym więcej szacunku, Ezekielu Siódmy, jeśli już koniecznie musisz komentować rzeczywistość. Nieostrożne myśli potrafią ściągnąć niespodziewane kłopoty.
Zatrzymałem się w pół kroku, zacisnąłem oczy. Szlag… musiał mnie akurat obserwować.
– Przepraszam. Ta nieostrożność już się nie powtórzy – rzuciłem półgłosem w przestrzeń, rozluźniając mięśnie. Nie spuszczałem wzroku z kościoła, ale kątem oka obserwowałem przycupniętego na przewróconym spychaczu Anioła Śmierci.
– Musisz nauczyć się kontrolować, Ezekielu Siódmy. Twoja pozycja nie pozwala na pochopne ani lekkomyślne traktowanie wykonywanych obowiązków.
Owionął mnie zapach mirry i kadzidła, gdy istota znalazła się zaraz za mną.
– To ostatnie ostrzeżenie.
– Tak – wykrztusiłem, a potem Anioł po prostu zniknął.
Odetchnąłem ciężko, czując, jak po plecach ścieka mi strużką pot. To skurwiel, nie miał się kiedy pojawić i prawić mi morałów… Wiedziałem już, że wdrożony przez Górę system był idiotyczny i nielogiczny, ale to już jakiś szczyt.
No i chuj. Jeśli oni tak to traktują, to co ja mam się przejmować?
Odruchowo splunąłem na ziemię, ale w ostatniej chwili zreflektowałem się i złapałem plwocinę w locie, zlizałem wilgoć z dłoni. Wody było coraz mniej, nie ma co bez sensu marnować płynów ustrojowych. Wytarłem resztkę wilgoci o twarz, ruszyłem w kierunku ciemnego wejścia do świątyni.
To właśnie tutaj, wedle wszelkiego prawdopodobieństwa, urywał się trop, którym szedłem tak długo. Gdzieś tu, w tych ruinach, dokonało się coś, co wedle wszelkich wykładów i instrukcji Góry nie mogło mieć miejsca… A mimo to chyba miało.
Śmiertelny człowiek dał radę zgładzić Wysłannika.
Miejsce, owszem, było idealne – pojedyncza budowla pośród oceanu pustki, wokół pełno budulca, żelaza i stali, z samochodów i maszyn dałoby się wyciągnąć wszystko. Jakby pokopać w gruzach, to też można pewnie odkopać niejedno, bo miasto musiało zostać zniszczone wkrótce Po. Idealne miejsce, żeby zastawić pułapkę na ścigającą cię istotę rodem z kart Apokalipsy. Sam bym tak zrobił, gdybym tylko…
Конец ознакомительного фрагмента.
Текст предоставлен ООО «ЛитРес».
Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на ЛитРес.
Безопасно оплатить книгу можно банковской картой Visa, MasterCard, Maestro, со счета мобильного телефона, с платежного терминала, в салоне МТС или Связной, через PayPal, WebMoney, Яндекс.Деньги, QIWI Кошелек, бонусными картами или другим удобным Вам способом.