Księga życia. Trylogia Wszystkich Dusz. Tom 3. Deborah Harkness
– stwierdziła Miriam. – Porozmawiamy później. Aha, Matthew?
– Tak?
– Nadal zamierzam cię ugryźć za to, że nie zabiłeś Benjamina, kiedy miałaś okazję.
– Będziesz najpierw musiała mnie złapać.
– To łatwe. Wystarczy, że złapię Dianę. Wtedy ty sam do mnie przyjdziesz. – I po tych słowach się rozłączyła.
– Miriam znowu w szczytowej formie – skomentował Fernando.
– Ona zawsze potrafiła z zadziwiającą szybkością dojść do siebie po każdym kryzysie – powiedział Matthew z sympatią. – Pamiętasz, jak Bertrand…
Na podjazd skręcił nieznajomy samochód.
Matthew puścił się biegiem w jego stronę, a Fernando za nim.
Siwowłosa kobieta, która prowadziła powgniatane granatowe volvo, nie wydawała się ani trochę zaskoczona widokiem dwóch wampirów, w tym jednego wyjątkowo wysokiego. Opuściła szybę.
– Pan musi być Matthew – stwierdziła. – Jestem Vivian Harrison. Diana poprosiła mnie, żebym wpadła i zobaczyła się z Sarah. I martwi się o to drzewo w kominku.
– Co to za zapach? – spytał Fernando, patrząc na Matthew.
– Bergamota.
– To pospolity zapach! – obruszyła się Vivian. – Poza tym jestem księgową, a nie tylko wysoką kapłanką covenu. Spodziewacie się, że czym mam pachnieć? Ogniem i siarką?
– Vivian? – Sarah stała w drzwiach wejściowych i mrużyła oczy przed blaskiem słońca. – Ktoś zachorował?
Harrison wysiadła z samochodu.
– Nikt nie zachorował. Wpadłam na Dianę w sklepie.
– Widzę, że już poznałaś Matthew i Fernanda.
– Tak. – Vivian przyjrzała się im obu od stóp do głów. – Bogini niech nas chroni przed przystojnymi wampirami. – Ruszyła w stronę domu. – Diana wspomniała, że macie jakieś kłopoty.
– Nic, z czym nie moglibyśmy sami sobie poradzić. – Matthew łypnął na gościa spode łba.
– On zawsze tak mówi. I czasami nawet ma rację. – Sarah skinęła na Vivian. – Wejdź. Diana zrobiła mrożoną herbatę.
– Wszystko jest w porządku, pani Harrison – powiedział Matthew, idąc obok czarownicy.
Za Sarah pojawiła się Diana. Ze złością spojrzała na męża, trzymając ręce na biodrach.
– W porządku? – powtórzyła. – Peter Knox zamordował Em. W kominku rośnie drzewo. Ja jestem w ciąży. Zostaliśmy wyeksmitowani z Sept-Tours. A Kongregacja pojawi się lada moment i zmusi nas do rozstania. Czy to wydaje ci się w porządku, Vivian?
– Ten Peter Knox, który podkochiwał się w matce Diany? – zapytała Harrison. – Czy on nie jest członkiem Kongregacji?
– Już nie – odparł Matthew.
Vivian pogroziła palcem Sarah.
– Mówiłaś, że Em miała atak serca.
– Bo miała. – Gdy Vivian skrzywiła usta, Sarah zapewniła: – To prawda! Syn Matthew powiedział, że to była przyczyna śmierci.
– Jesteś bardzo dobra w mówieniu prawdy i jednocześnie kłamaniu, Sarah. – Ton Vivian złagodniał. – Emily była ważną częścią naszej społeczności. Ty również. Musimy wiedzieć, co naprawdę stało się we Francji.
– Wiedza, czy to wina Knoksa, czy nie, nic nie zmieni. Emily nadal będzie martwa. – Sarah pośpiesznie wytarła łzy z oczu. – I nie chcę angażować covenu. To zbyt niebezpieczne.
– Jesteśmy twoimi przyjaciółmi. Już jesteśmy zaangażowani. – Vivian zatarła dłonie. – W niedzielę jest Lughnasadh.
– Lughnasadh? – powtórzyła podejrzliwie Sarah. – Coven z Madison nie obchodził tego święta od dziesięcioleci.
– Normalnie nie urządzamy wielkich obchodów, to prawda, ale w tym roku Hannah O’Neil wypruwa z siebie żyły, żeby przywitać cię z powrotem w domu. I dać nam wszystkim szansę pożegnania Em.
– Ale Matthew… Fernando. – Sarah ściszyła głos. – Przymierze.
Vivian się roześmiała.
– Diana jest w ciąży. Trochę za późno, żeby się martwić łamaniem zasad. Poza tym coven wie wszystko o Matthew. I o Fernando też.
– Tak? – Sarah była zaskoczona.
– Tak – potwierdziła Diana. – Smitty zaprzyjaźnił się z Matthew przy narzędziach ręcznych, a wiesz, jakim on jest plotkarzem. – Pobłażliwy uśmiech, który posłała mężowi, trochę złagodził jej złośliwe słowa.
– Jesteśmy postępowym covenem. Jeśli będziemy mieli szczęście, może Diana podzieli się z nami tym, co jest ukryte pod czarem maskującym. Do zobaczenia w niedzielę. – Vivian uśmiechnęła się do Matthew, pomachała Fernandowi, wsiadła do samochodu i odjechała.
– Vivian Harrison to buldożer – stwierdziła gderliwie Sarah.
– I jest spostrzegawcza – dodał w zamyśleniu Matthew.
– O, tak. – Sarah przyjrzała się siostrzenicy. – Vivian ma rację. Nosisz czar maskujący. Dobry. Kto go na ciebie rzucił?
– Nikt. Ja… – Diana nie potrafiła skłamać, a nadal nie miała ochoty powiedzieć ciotce prawdy, więc umilkła.
Matthew spochmurniał.
– Dobrze. Nie mów mi. – Sarah pomaszerowała z powrotem do saloniku. – I nie idę na imprezę składkową. Cały coven ma fioła na punkcie wegetarianizmu. Nie będzie nic do jedzenia oprócz cukinii i słynnego niejadalnego limonkowego puddingu Hanny.
– Wdowa dochodzi do siebie – wyszeptał Fernando, pokazując Dianie kciuki, i ruszył do domu. – Powrót do Madison to był dobry pomysł.
– Obiecałaś, że powiesz Sarah, że jesteś tkaczką, kiedy już urządzimy się w domu Bishopów – przypomniał Matthew żonie, kiedy zostali sami. – Dlaczego tego nie zrobiłaś?
– Nie tylko ja mam tajemnice. I nie mówię jedynie o tej sprawie z przysięgą krwi ani nawet o tym, że wampiry zabijają inne wampiry dotknięte szałem krwi. Powinieneś mi powiedzieć, że Hugh i Fernando byli parą. I już zdecydowanie to, że Philippe przez wszystkie te lata wykorzystywał twoją chorobę jako broń.
– Czy Sarah wie, że Corra to twoja pomocnica, a nie pamiątka z przeszłości? A co ze spotkaniem twojego ojca w Londynie? – Matthew skrzyżował ręce na piersi.
– To nie był odpowiedni moment. – Diana pociągnęła nosem.
– A tak, te nieuchwytne odpowiednie momenty. – Matthew prychnął. – One nigdy nie nadchodzą, Diano. Czasami po prostu musimy odrzucić ostrożność i zaufać ludziom, których kochamy.
– Ufam Sarah. – Diana przygryzła wargę.
Nie musiała kończyć. Matthew wiedział, że prawdziwym problemem jest to, że jego żona sama nie ufa sobie ani swojej magii. W każdym razie nie do końca.
– Chodźmy na spacer. – Matthew wyciągnął rękę. – Możemy porozmawiać o tym później.
– Jest za gorąco – zaprotestowała Diana, ale podała mu dłoń.
– Ja cię ochłodzę – obiecał mąż.
Diana spojrzała na niego z zainteresowaniem. Uśmiech Matthew stał się szerszy.
Jego