Virion 4. Szermierz. Andrzej Ziemiański
gdyby Virion jej nie chwycił odpowiednio szybko. Przez moment patrzyła zszokowana. Ale później przylgnęła do niego całym ciałem.
No tak. Odsunął się dwornie, czyli nie pozbawiając dziewczyny oparcia, tak jak nakazuje etykieta w podobnych przypadkach. Natrija dygnęła w podzięce. Jej wzrok ani na chwilę nie odrywał się od twarzy Viriona.
– A czemu wbiłeś szpilki w obie gałki? – zapytała, powoli powracając do swojego poprzedniego stanu ducha. – Nie wystarczy jedna?
– A jeśli trafisz na wyjątkowo odpornego? – Wzruszył ramionami. – Odpowiem inaczej. Nie mając doświadczenia ani siły, nie powinnaś uderzać tylko jeden raz. Zawsze: uderzenie-poprawka, uderzenie-poprawka, nigdy samo uderzenie.
– Dlaczego?
– Bo zawsze coś może pójść nie tak. Bo możesz nie trafić.
– No i dobrze. Powiedzmy, że jednego oślepię. I co?
– Unieruchomić musisz wszystkich, którzy się liczą.
– Fuj. Mam wyciągnąć szpilki z oczu pierwszego? – Natrija wyraźnie się przestraszyła. – Odzyskać je?
– Nie, przecież napastnik będzie już ślepy. A kiedy podniesie rękę do twarzy, żeby sprawdzić, co się stało, to może wbije je głębiej?
Virion zrozumiał, że chyba przesadził. Dziewczyna miała minę, jakby zaraz miała zwymiotować. Rozciągnął więc wargi w radosnym uśmiechu.
– To tyle na pierwszą lekcję. Ćwicz sama szybkie wyjmowanie szpilek z fryzury, a niedługo zrobię ci drugą lekcję.
Natrija nie wiedziała, czego chce bardziej. Czy zostać z Virionem i sterować w stronę coraz bardziej rozwiniętego flirtu, czy też raczej nie słuchać już o wykłuwaniu komuś oczu. Chyba skłonna była się przemóc i zostać jeszcze trochę. Skierować rozmowę na tematy poezji, a potem…
Virion jednak był nieubłagany. Powiedział, że koniecznie właśnie teraz musi napoić konie, przeprosił dwornie i oddalił się szybkim krokiem.
Biedna nie wiedziała, że głównym powodem rozstania był fakt pojawienia się w pobliżu Niki, niosącej wiadra z wodą. Virion bynajmniej nie zamierzał jej pomóc. Bał się po prostu, że jeśli tylko dojdzie do bardziej zaawansowanego flirtu, jego żona stanie za plecami Natrii i zacznie bezgłośnie posyłać im pocałunki, obejmować się czule ramionami, symulować rodzącą się miłość. A miała zołza talent aktorski i chłopak bał się, że w najmniej oczekiwanym momencie ryknie po prostu głośnym śmiechem.
Taida ledwie zdążyła odebrać na bramie południową pocztę, kiedy dogoniły ją wrzaski oficera śledczego.
– Pani! – darł się Daazy, przy pracownikach Zamku nie śmiąc mówić do szefa po imieniu. – Mam ważny list.
– Ja też…
Nie zdążyła dokończyć, bo wrzasnął:
– Wracajmy. Myślę, że to pilne.
– Nie, nie, nic mnie nie zawróci. Właśnie wychodziłam.
– Ale to nasza znajoma z balu przebierańców.
Tu, wśród wielu słuchających uszu, nie mógł wyjawić nic więcej. Wszystko było przecież tajne.
– To dobrze, że zostawiłeś list na moim stole. – Spojrzała na Daazy’ego porozumiewawczo. – Przeczytam, gdy wrócę, bo teraz muszę coś zjeść albo umrę.
Chwyciła go za rękę i pociągnęła za sobą, żeby się nie zdradził. Daazy był inteligentnym oficerem. Wiedział, że ma milczeć, choć list przecież miał schowany przy sobie. Oboje łamali w ten sposób wszelkie punkty regulaminu mówiące o tym, że nie wolno wynosić korespondencji poza obręb murów.
– Do karczmy chcesz zanieść papiery? – zapytał cicho. – Będziemy czytać przy postronnych?
– Ja nawet do karczmy nie zdążę, tak mnie przypiliło. Zjedzmy coś na szybko.
– No. – Daazy dotknął swojego, również pustego już o tej porze brzucha. – Nie odmówię.
Pierwszy punkt szybkiej obsługi znajdował się przy domu przeładunkowym obok mostka przerzuconego nad kanałem. Kamienny blat pokryto szklistym materiałem wulkanicznym, w którym znajdowały się cztery otwory. Umieszczono w nich podgrzewane naczynia, a sprawny kuchcik chochlą nakładał zawartość do glinianych misek. Mięso, kasza, warzywa, sos. Wyboru nie było dużego, za to obsługa błyskawiczna. Bez czekania, bez kolejki – ciepły posiłek natychmiast.
Taida miała przygotowane pieniądze, ale tradycyjnie już w tym miejscu usłyszała okrzyk:
– Przyjaciółka cesarza nie płaci!
Zawsze ten sam numer. Uśmiechnęła się do chłopaka napełniającego miski i dała mu wyłącznie napiwek. Wyższy niż zapłata za dwie porcje, ale i tak wiedziała, że on nie robi tego dla pieniędzy. Konkretnie: nie dla jej pieniędzy. Wszyscy bowiem stojący dokoła rzeczni dokerzy, robotnicy budowlani, którzy wyrwali się na przerwę, służący i cała reszta plebsu czuli się połechtani. Proszę, my tu jemy, a z nami sama cesarska przyjaciółka! Wielu to imponowało i punkt wydawania szybkich posiłków przeżywał istne oblężenie.
Brakowało ław i siedzisk w pobliżu. Taida i Daazy, z miskami w rękach, stanęli tuż przy śmietniku, za to z widokiem na kanał. Jedzenie, choć tanie i nie pierwszej jakości, było całkiem smaczne. Pod gołym niebem, przy śmietniku żadne konwenanse nie obowiązywały, więc można było jeść szybko, łapczywie, jak wilk… wszystko jedno. Nikt nie patrzył, nikt nie komentował. A już po chwili cierpiący dotąd z głodu żołądek wysyłał człowiekowi zgoła inny sygnał – błogość. To miejsce było ostatnią deską ratunku nie tylko dla prostych robotników. Także zapracowani oficerowie z pobliskiego Zamku, którzy nie odróżniali już dnia od nocy, chwalili sobie punkt szybkiej obsługi.
– Uch. – Daazy odłożył wylizaną bez mała miskę na podręczny blat przed pomywaczem. – Dopiero teraz uświadomiłem sobie, jaki byłem głodny.
– Jak tak dalej pójdzie, niedługo przejdziemy na odżywianie się światłem słonecznym. Jak rośliny.
– Naprawdę myślisz, że wyniosą nam krzesła na dach Zamku?
– Tak, a Nerva osobiście wyda rozkaz delegalizujący potrzebę snu na zawsze.
Żadne z nich nawet nie uśmiechnęło się z tego dowcipu. Był zbyt bliski rzeczywistości.
– Wracamy? – zapytał.
– Nie chce mi się biegać i stracić poczucia sytości – odparła. – Czytajmy nasze listy tutaj.
Daazy tylko wzruszył ramionami.
– Co masz?
– Dostałam właśnie przesyłkę od prowincjonalnego prefekta. – Taida bezceremonialnie rozkładała pod śmietnikiem zwoje opatrzone pieczęciami: „Ściśle tajne!”, „Przeznaczone wyłącznie dla pracowników prokuratury”. Oraz najfajniejszy: „Nie otwierać przy świadkach”. Autor dokumentu nie przewidział, że otaczający Taidę i Daazy’ego ludzie są niepiśmienni, więc żeby zachować tajemnicę, wystarczyło nie czytać na głos i powstrzymać się od sylabizowania.
– Jeden to akt własności Luny.
– Stałaś się jej panią?
– Mhm. A ten z pieczęciami to od prefekta osobiście. Postarał się.
– Może pamięta cię z ostatniej wizyty?
– Prawdopodobnie. Przeczytaj sobie.
Daazy szybko przebiegał wzrokiem tekst.
– Ale