Sybirpunk – tom 1. Michał Gołkowski

Sybirpunk – tom 1 - Michał Gołkowski


Скачать книгу
dc1523c6f1b.jpg" alt=""/>

      Spis treści

       Karta tytułowa

       Mapa

       /// 000 ///

       /// 001 ///

       /// 002 ///

       /// 003 ///

       /// 004 ///

       /// 005 ///

       /// 006 ///

       /// 007 ///

       /// 008 ///

       /// 009 ///

       /// 010 ///

       /// 011 ///

       /// 012 ///

       /// 013 ///

       /// 014 ///

       /// 015 ///

       /// 016 ///

       Karta redakcyjna

       Okładka

      Dokument chroniony elektronicznym znakiem wodnym

      This ebook was bought on LitRes

      

      Koszula ciału bliższa, a pieniędzy do grobu nie zabierzesz – mruknął sentencjonalnie Paweł Sobkow, patrząc na przelatujące za oknami pancernej limuzyny lampy uliczne.

      Potężny, lśniący aurus mknął po głównej magistrali NeoSybirska, prowadzącej od samego serca miasta aż ku położonemu kilkadziesiąt kilometrów dalej lotnisku. Krople deszczu bębniły o potrójną szybę przednią, rozjeżdżały się smugami po wyciągniętej w przód, agresywnej mordzie maski.

      Mało co na tej trasie mogło równać się z imponującym grawilotem, prowadzonym nieomylną ręką elektronicznego kierowcy. Pomniejsze ścigacze i co lepsze samochody, bezskutecznie usiłujące dorównać prędkością maszynie, jeden za drugim zostawały z tyłu. Jeśli nawet ktoś z dognanych równał się z aurusem i nie chciał odpuścić, to automat robił delikatny, ale zauważalny trawers w jego stronę.

      Nikt nie miał na tyle odwagi, by ryzykować uderzenie zbrojoną burtą ważącego przeszło sześć ton pojazdu, więc posłusznie odpuszczali i zostawali z tyłu – tam gdzie ich miejsce.

      Sobkow spojrzał na zegarek o nietypowym wyświetlaczu ze wskazówkami, nawiązującym do starego, analogowego stylu: dochodziło wpół do drugiej w nocy.

      Westchnął. Pół godziny do odlotu jego czarterowego odrzutowca. Akurat zdąży wejść na terminal, łyknąć coś mocniejszego przed drogą i przejść kontrolę.

      Nie miał ze sobą nic z wyjątkiem małej walizki podręcznej. Nic więcej zresztą nie potrzebował, zaś to, co miał, zostawiał za sobą niemalże bez żalu. Apartament, prywatny kort tenisowy, firma, zakład produkcji biokończyn... Nawet dwie kochanki nie były tym, za czym mógłby zatęsknić.

      Wóz ostro wszedł w zakręt, wspinając się na ślimaka zjazdu z trasy. Biznesmen przytrzymał się uchwytu, spojrzał w bok, ku lśniącemu światłami kompleksowi portu transportowego.

      Akurat padał deszcz, pierwszy od przeszło miesiąca – tak upragniony i wyczekiwany przez wszystkich w spalonym przez słońce, tonącym w duchocie NeoSybirsku. Ciężkie krople przesyconej kurzem wody uderzały o szyby, rozmazywały się długimi zaciekami na przyciemnionych oknach bocznych aurusa... Aż gotów byłby pomyśleć, że nie było tu tak źle, że można by zostać!

      Ale nie. Sprawy zaszły zbyt daleko i zdecydowanie należało zmienić klimat.

      Limuzyna zahamowała ostro, zwalniając przed podjazdem na terminal, aż w końcu zatrzymała się tuż przed wejściem, wprost pod zakazem wjazdu. Któryś z chowających się przed deszczem kierowców taksówek od razu ruszył, gotów zrobić bezczelnemu przybyszowi awanturę, ale zauważył oznakowania K-Mer Corporation na drzwiach i zatrzymał się w pół kroku – z tą firmą lepiej było nie zadzierać.

      Drzwi podniosły się, do środka wpadło wilgotne, lepkie powietrze. Sobkow chwycił swoją walizkę, szybko wysiadł z wozu i ruszył ku wejściu; za nim podążyli niczym cienie dwaj barczyści ochroniarze w przydymionych okularach, którzy wysiedli z przedniego przedziału pasażerskiego.

      Reklamy zamigotały natrętnie, gdy tylko wszedł w zasięg czujników, od razu bezbłędnie odczytujących poziom zdolności kredytowej z czipa w nadgarstku. Zazwyczaj lubił pozwolić sobie na chwilę słabości i podczas każdej podróży kupował jakąś mało istotną błyskotkę... Ale tym razem naprawdę nie był w nastroju.

      – Opcja: wygaś wszystkie – mruknął pod nosem.

      Moduł rozpoznawania głosu odczytał wgraną komendę, reklamy w zasięgu jego wzroku zgasły. Kilku stojących nieopodal ludzi spojrzało ze zdumieniem na martwe wyświetlacze, typ w podświetlonym diodami zielonkawym futrze gwizdnął z uznaniem: no, no, niezła rozrzutność, żeby za kasę gasić nośniki!

      Sobkow jednak nawet tego nie zarejestrował, szybkim krokiem maszerując prosto ku linii odpraw.

      Fotokomórka, potem druga. Kontrola bezpieczeństwa, konieczność pokazania, że dwaj ochroniarze mają pozwolenia na wszystko, co wisi u każdego z nich pod pachą. Bramka wykrywacza, prześwietlenie. Przekierowanie do strefy VIP. Sczytanie siatkówki, kontrola czipów... W końcu przyłożenie ręki do skanera, a potem już tylko uśmiechnięta, długonoga dziewczyna, pokazująca drogę do wynajętego saloniku. Coś do picia, gazeta? Może kanapkę z kawiorem?

      – Setkę wódki z cytryną. Tylko dobrze zmrożoną! – warknął mężczyzna. Kelnerka uśmiechnęła się i zaszczebiotała:

      – Naturalnie, panie Sobkow. Postaram się znaleźć najzimniejszą butelkę.

      Dziewczyna wyszła, on opadł ciężko na miękki fotel, pokazał dwóm przybocznym: spocznij, tutaj nic się nie stanie.

      Gest


Скачать книгу