Księżniczka. Zofia Urbanowska
Domowi Handlowemu sumy musi jeszcze na sześć miesięcy odłożyć – ale zdrowie jego żony jest tak nadwyrężone, że doktór kazał bezzwłocznie wysłać ją do wód – czemu on, pragnący ratować życie matki kilkorga dzieci, sprzeciwiać się nie może.
Nagły strach ogarnął pana Marcina po przeczytaniu tego listu, ale uspokoił się wkrótce argumentem, że Tecki jest przecież uczciwym człowiekiem, że go zna; że odda pieniądze niezawodnie za sześć miesięcy, kiedy tak mówi; że wreszcie nie można mu się dziwić, iż chce ratować żonę! Czyż on sam, Marcin Orecki, nie oddałby wszystkiego, co posiada, dla ratowania swojej? On by duszę zastawił!
Mimo takich i tym podobnych, samemu sobie czynionych perswazji stracił apetyt i humor, chudł coraz bardziej, a włosy jego niedawno jeszcze szpakowate, zupełnie prawie pobielały. Po upływie zapowiedzianych sześciu miesięcy, podczas których Tecki systematycznie unikał wszelkiego z panem Marcinem spotkania, ten ostatni zdecydował się na krok energiczny, to jest, postanowił sam się upomnieć o pieniądze i zmyśliwszy jakiś niespodziany interes przed żoną, pojechał do niego. Przez całą drogę układał sobie szereg ostrych wyrzutów, jakimi go miał przywitać – ale gdy ten, dla kogo były przygotowane, przyjął go z otwartymi ramiony14, nie miał odwagi wypowiedzieć ich tak obcesowo, jak sobie był zamierzył, i uczynił to w najłagodniejszej formie. Gospodarz naturalnie ani myślał zaprzeczać, przyznawał się do winy, przepraszał i solennie obiecał przywieźć pieniądze w jak najkrótszym czasie.
Ugoszczony, wyściskany, wycałowany, obdarowany olbrzymim szczupakiem, pół tuzinem kuropatw i dwoma zającami pan Marcin odjechał z dobrą myślą i mocniej niż kiedykolwiek przekonany, że Tecki jest porządnym człowiekiem. Zresztą termin zawartej z Ofmanem ugody obowiązywał dopiero za rok pana Marcina. Tylko tego Niemca coraz bardziej nie znosił.
Zauważył, że od jakiegoś czasu Ofman bacznie przyglądał się jego posesji, jakby notował sobie wszystkie uszkodzenia i obliczał koszty ich naprawy albo układał w myśli plany na przyszłość – i na sam widok jego kaftana niebieskiego, włóczkowego i fajeczki porcelanowej łagodny ten człowiek uczuwał napady głuchej, bezsilnej wściekłości, a po niej bolesne ściśnięcie serca, podobne temu, jakie czuć musi niezawodnie drobna muszka zaplątana w sieć pajęczyny na widok spuszczającego się ku niej pająka. Świat należy do energicznych, powiadają, a Niemiec dodaje po cichu, że i do cierpliwych…
Dla uzupełnienia portretu Ofmana dodać musimy, że rozumny ten człowiek, umiejący pokonywać wszelkie trudności, jednej nie zdołał pokonać: oto że, choć dość długo mieszkał w M., nie mógł jednakże nauczyć się po polsku. Obejście jego z panem Marcinem, w miarę zmiany stanowiska, ulegało też niejednokrotnie przemianie. Gdy kupił bagno za swoje kilkanaście talarów, kłaniał mu się nisko, z daleka już zdejmując czapkę; zostawszy właścicielem lasów i dwóch statków, ograniczył się na uchylaniu czapki, z gestem umiarkowanie grzecznym; a od czasu, jak miał w szufladzie jego podpis, nie zdejmował czapki wcale, tylko kiwał głową.
II
Urządzenie domu pana Marcina miało wszelkie cechy pańskości i bogactwa: były tam aksamity na meblach, były zwierciadła, dywany, obrazy, brązy i kryształy, a wszystko składało się na całość imponującą z daleka, a uderzającą smakiem estetycznym i wytwornością; dopiero przy bliższym rozpatrzeniu widać było, że te dywany i aksamity, resztki dawnej świetności, były bardzo zniszczone i spłowiałe. Służba chodziła w wytartej liberii, ozdobionej dużymi herbowymi guzikami, i liczniejsza, niż potrzeba: było to jedno z długiego szeregu ich dawnych szlacheckich nawyknień, jakich, pomimo utraty dziedzicznego majątku i kilkoletniego mieszkania w mieście, pozbyć się nie umieli. Pan prędzej może byłby się przerobił na mieszczanina, ale pani, córka magnata, wychowana w atmosferze zbytku, nie mogła przywyknąć do zmiany stanowiska, choć z konieczności zgodzić się nim musiała. Doświadczenie, będące zwykle najlepszą szkołą życia, w tym przynajmniej względzie nie wywarło na nią swego wpływu: nic bowiem nie zapomniała i niczego się nie nauczyła. Im większa przestrzeń czasu oddzielała ją od minionej niepowrotnie przeszłości, tym z większą trudnością znosiła ciężar obecnej egzystencji – a jeszcze nieopatrzność męża nabawiała ją śmiertelnej trwogi o przyszłość.
Chwilami w duszy jej powstawał gwałtowny bunt przeciwko takiemu stanowi rzeczy. Wówczas czyniła mężowi gorzkie wyrzuty i dostawała płaczu nerwowego, po którym następowała zawsze długa bezsilność i apatyczna rezygnacja. Znękany jej umysł potrzebował koniecznie rozrywki, zmiany miejsca, a wątłe jej zdrowie cieplejszego klimatu – o tym wszystkim jednakże myśleć nawet nie było można. Coraz bardziej pogarszający się stan interesów wymagał znacznych ograniczeń w trybie życia, ale możliwość takiej zmiany nawet przez myśl pani Oreckiej nie przeszła: komfort był tej kobiecie tak potrzebny do życia, jak powietrze do oddychania. Zdawało się, że po nie woskowanej posadzce nie umiałaby chodzić, a potrawy podane na porcelanie lub srebrze miały dla niej inny smak niż na fajansie lub glinie. Ubiór jej, chociaż skromny, zrobiony był zawsze z wyborowego materiału i odznaczał się wytwornością formy. Twarz, nosząca ślady wielkiej piękności, miała wyraz troski i zmęczenia, do czego może przyczyniło się kilkoletnie cierpienie nerwowe, podkopujące cały organizm. Co tylko miało jakąkolwiek bądź własność wzmacniającą, wszelkie ekstrakty, esencje, wina stare, wszystko to sprowadzał dla żony pan Marcin, ale bez żadnego skutku, nie domyślając się, że on to właśnie swoją nieprzezornością zatruwał jej spokój i rujnował jej zdrowie i że zmiana położenia materialnego na lepsze od razu postawiłaby ją na nogi. Po całych dniach leżała na kanapie z oczyma utkwionymi w sufit albo z książką, której nie czytała – nie mając ani siły, ani ochoty do zajęcia się gospodarstwem, ani potrzeby wreszcie, bo cóż by w takim razie robiła panna służąca? Mimo to, wątła, delikatna dłoń pani Marcinowej trzymała rządy mocno: czuli to wszyscy i ulegali jej, zacząwszy od pana Marcina, mówiącego żonie wszystko, wyjąwszy tego, co mogło jej się nie podobać.
Jedyna córka państwa Oreckich, Helenka, miała w sobie po trosze z charakteru obojga rodziców. Z ojca wzięła nieograniczoną wiarę w ludzi i serce pełne współczucia dla ludzkiej niedoli; z matki wytworność, wrażliwość nerwową niemal i wstręt do wszelkiego trudu. Jakże zresztą mogła zasmakować w pracy, kiedy od dzieciństwa odsuwano od niej trud wszelki? Nie znała prawie, co to chodzić piechotą, bo w stajni stały konie, gotowe w każdej chwili na rozkazy; nie wiedziała, co ubrać się samej lub rozebrać, bo to był obowiązek panny służącej, a po delikatnych paluszkach znać było, że rzadko kiedy spotykały się z igłą. Wdzięczna jej postać uderzała wybujałością wzrostu i delikatną budową; toteż oboje rodzice drżeli o swoją jedynaczkę i wmawiali w nią słabe zdrowie, co słysząc ciągle dokoła siebie powtarzane, panienka nie tylko uwierzyła, że jest zagrożona, ale w przesadzonej obawie o siebie unikała wszystkiego, co ją męczyło.
Całym jej zajęciem aż do siedmnastego roku życia było uczyć się lub bawić; a od chwili, gdy miss Mary i mademoiselle Madeleine opuściły ją, to jest od kilku tygodni, nie wiedziała, co robić z czasem – i jeżeli matka jej nie potrzebowała, spędzała dnie przy fortepianie. Jedna z guwernantek Helenki wpłynęła na jej postępy w graniu, ale po swojemu, po kobiecemu, płytko i jednostronnie. Co było świetnością i błyskotą, to spod jej palców dobrze wychodziło, ale każda rzecz głębsza stawała się raczej zgmatwaniem niż rozkryciem skarbów. Szopena lubiła bardzo, szczególnie mniejsze jego utwory, jak nokturny, walce, ale odziewała je przesadną sentymentalnością, od której jej samej rozstrajały się nerwy, ale którą właśnie matka w niej uwielbiała, mniemając, że córka wydobywa z siebie najtkliwsze kobiece uczucia, że zatem jest zachwycająca, jak mało która z grających. Wiele też godzin pochłaniało jej czytanie książek w kilku językach, nie wyjmując ojczystego, i marzenia, których przedmiotem była jej własna przyszłość, podobna do przyszłości bohaterek wszystkich kończących się szczęśliwie powieści.
Zajęcia te, nie mogące
14