Hrabina Cosel. Józef Ignacy Kraszewski
już przeszło… wiém! – odparła baronowa Glasenapp – kochaliście się wzajemnie ja sądzę najmniéj pół roku, wśród którego on cię z dziesięć razy zdradził pocichu, a ty jego!!
– Siostro!! – zawołała z oburzeniem Teschen.
– No, ani razu!! A jednak, patrzże, wśród téj miłości dla niego umiałaś sobie na zapas w odwodzie postawić Würtemberga i dziś gdy tak się przydał, masz gotowego! Przyznam ci się, mnie złą nazywają i przewrotną, jabym tego nie potrafiła… Ja, dopiéro gdym się do podrapania skłóciła z Glasenappem, wyszukałam sobie Schulemburga. Mnie bo się nic nie wiedzie… i wszyscy mnie niecierpią, co ja im oddaję z lichwą!
Poczęła się śmiać sucho.
– Słuchaj Lubomirska – ozwała się po chwili – królowie przy rozstaniu miewają zwyczaj żądać zwrotu darowanych dyamentów… ostrzegam cię więc, byś swoje w bezpieczném złożyła miejscu…
Spojrzała na siostrę, która się jéj zdawała nie słuchać.
– Będziesz dziś na balu! – dodała…
Wyraz bal, wstrząsnął Lubomirską która powstała nagle…
– Na balu!.. tak! – poczęła zamyślona – potrzeba być na balu… tak! pójdę, cała w czerni, w żałobie, bez klejnotów, w grubéj sukni… to by było… uderzające;.. lecz – powiédz Tereniu… będzież mi żałoba do twarzy? – Glasenapp rozśmiała się.
– Niezawodnie… żałoba jest wszystkim do twarzy, lecz jeśli myślisz że tém rozczulisz Augusta i dworaków poruszysz, mylisz się mocno… Śmiać się będą! Oni tragedyi nie lubią…
– Bądź co bądź! w żałobie! pójdę w żałobie, powtórzyła Teschen… ale pójdę… stanę przed nim jak widmo milczące…
– A że Hoymowa będzie rumianą, wesołą i świeżą, znikniesz jak widmo niepostrzeżona.. Wierz mi… przeszłości powrócić niepodobna…
Spojrzała na zegar…
– A! jak późno! żegnam cię… do balu! Ja także będę na nim… ale na drugim planie, jako widz, który aktorom przyklaśnie… Bądź zdrowa!
V
Parami wchodziły damy, wiedzione przez mężów lub krewnych. Po nadzwyczajnéj świetności strojów nie było się można domyśléć klęsk wojny, jaka kraj z Saksonią połączony dotykała, ani wyczerpania skarbu: król miał strój brylantami okryty, ogromne guzy dyamentowe, szpadę z wysadzaną niemi rękojeścią, trzewiki nawet ze sprzączkami lśniącemi dyamentów rosą… Majestatyczna jego postać jakby odmłodzona, promieniejąca, więcéjby przystała zwycięzcy, niż zmuszonemu do walki o koronę z nieprzyjacielem zawziętym…
Na sukniach pań błyszczały także mnogie klejnoty… a wiele z tych piękności wcale ich nie potrzebowała. Królowa ukazała się nareszcie, ubrana dosyć skromnie; August z galanteryą i poszanowaniem na spotkanie jéj pospieszył, muzyka zabrzmiała fanfarą… Głównych aktorek dotąd nie było…
Już pan zaczynał brew olympijską marszczyć i oglądał się na Fürstemberga tym wzrokiem, którego wyraz był mu dobrze zrozumiałym, gdy u drzwi wchodowych, pomimo poszanowania dla osoby króla dał się słyszeć szmer tłumiony… Ludzie rozstępywać się zaczęli, oczy wszystkich zwróciły się w tę stronę… Fürstemberg szepnął. – Idą!
Jakoż po chwili ujrzano bladą, zżółkłą, smutną twarz hr. Hoyma, który wiódł pod rękę żonę…
Nigdy może na tym dworze nawykłym do oglądania piękności, bardziéj olśniewająca postać się nie ukazała.
Hr. Hoym wśród tych wielkich pań szła z majestatem królowéj na czele, nieulękniona, spokojna, poważna, piękna tak, iż z ust wszystkich jeden cichy okrzyk podziwienia wyrwała. Król trzymał w nią od wnijścia wlepione oczy… ale się z jéj wzrokiem nie spotkał… Mając być przedstawioną królowéj, dała się wieść ku niéj, nie zdając wcale być przejętą blaskiem tego dworu, ani Apollińską pięknością króla, który widocznie stanął tak, aby się z jak największym wdziękiem pani przybyłéj przedstawił. Zniecierpliwienie drgnięciem odmalowało się na pańskiéj twarzy…
Hoym jak skazany na śmierć winowajca wiódł żonę… Nieprzyjaciele jego i akcyzy napawali się jego męczarnią, wcale nie tajoną i dobitnie odgrywającą się w twarzy wypaczanéj co chwila inaczéj. Królowa podniosła oczy łagodne na Hoymową, popatrzyła na nią i uśmiechnęła się jéj wdzięcznie ale z litością, jakby nad losem téj piękności. Westchnienie nawet wyrwało się z jéj piersi…
Zaledwie pierwsze te formalności dopełnione zostały, muzyka zabrzmiała polskiego i król z żoną tańce rozpoczął…
Księżnéj Teschen nie było jeszcze… Z innych pań nie brakło żadnéj i chora nawet panna Hülchen, owa Egeria Augusta przemogła ból, aby nasycić ciekawość.
Pierwszy taniec się kończył, gdy nowy szmer u drzwi coś niezwykłego zapowiedział: rozstąpili się widzowie… król zwrócił oczy… w progu stała jakby wahając się czy ma wejść, księżna Teschen.
Ubrana była cała w czerni żałobnéj… August ujrzawszy ją, zniecierpliwiony nieco pospieszył na spotkanie.
– Kogóż to księżna straciłaś! – zapytał szydersko – że się nam zjawiasz w tych szatach tak do zabawy niestosownych?
– Ciebie N. Panie – cicho odpowiedziała Urszula – i to nie od dziś dnia…
Oczy ciekawych zrazu zwrócone na księżnę, wprędce ku Hoymowéj znowu się skierowały… Kobiety nawet przyznawały zgodnie, zaprzeczać temu niepodobna było, iż hrabina Anna wszystkie przechodziła blaskiem posągowéj piękności swéj… Czarne jéj oczy ciskały wprawdzie pioruny i błyskawice i groźno przyświecały sali balowéj, lecz obok nich ginęły wszystkie inne… jak gwiazdy przy słońcu.
August zdawał się napawać widokiem ślicznéj niewiasty… W chwili gdy hr. Vitzthum oderwała ją od brata, zbliżył się król do Hoyma i uderzył go poufale po ramieniu, dając znak Fürstembergowi aby podszedł ku nim.
– Kochany hrabio – rzekł – sprawa wasza z księciem rozsądzona… wygrałeś tysiąc dukatów, Fürstemberg jutro ci je zapłacić powinien… Winszuję więc wygranéj i żony. Jest ona niezaprzeczenie najpiękniejszą na naszym dworze… Vox populi mój wyrok potwierdzi pewnie… szczęśliwy Hoymie!
Patrząc jednak na Hoyma przyjmującego z głową spuszczoną, w pokorze to powinszowanie, trudno się było domyśléć, by mógł być tak bardzo szczęśliwym. Przedstawiał on raczéj obraz upokorzonego, zgnębionego, własną winę odpokutowującego człowieka, który z bolu ryknąć nie śmie i wstrzymuje go w sobie… Fürstemberg skłonił się w pokorze, szydersko spoglądając na króla…
– Widzę N. Panie – szepnął niedosłyszanym głosem – że wyrok królewski i skrzypki za pana mego zapłacić muszę…
August zwrócił się doń, podając mu dłoń do pocałowania.
– Nie skarż się Fürstemberg, płać tysiąc, a weź ze skarbu dziesięć za to, żeś mi nastręczył widzenie takiego arcydzieła natury… – rzekł król…
Księżna Teschen siedziała osamotniona, odbiegli ją już wszyscy; postrzegł to August i wedle zwyczaju, by osłodził każdemu upadek, lub przez resztkę przywiązania do niéj, skierował się ku księżnie. Wielkie było zdumienie nieobeznanych z obyczajami dworu, gdy ujrzeli N. pana idącego w tę stronę. Wprawniejsze oko hr. Reuss i panny Hülchen,