Trzeci Front. Filip Molenda
jej córkę uważała za dobrą partię, a te Janki czy Janiny dobrano tylko po to, aby były odpowiednim tłem dla Krysi. Niezadowolenie wywołała natomiast prośba o dowiedzenie się, co to za Barbara była na spotkaniu. Niemożliwe było bezpośrednie wypytywanie gospodarzy i gości. Wymagało to skomplikowanych zabiegów towarzyskich i podchodów, powinno więc dostarczyć cioci Kloci sporo rozrywki.
Było już ciemno. Nieopodal apteki był bar, w którym Karol zjadł kolację – zupę z tajemniczą wkładką i strasznie drogą podwójną porcję serdelków spod lady. Całe szczęście pieczywo okazało się całkiem dobre, bez trocin, a i piwo było wciąż dostępne. Kwadrans wcześniej, niż zamierzał, dotarł do gmachu Komitetu. Kolejna odprawa, kolejna służba, kolejna doba wojny.
19 września 1939, wtorek, godz. 10.00, Warszawa
Noc minęła spokojnie. Następnego ranka Karol postanowił dokończyć rozpoczęte poprzedniego dnia poszukiwania. Jego ciotka była bezkonkurencyjna w zdobywaniu wiadomości towarzyskich o kobietach, jemu pozostało więc wyszukanie informacji o eleganckim oficerku. Po krótkim wahaniu postanowił pójść najpierw do komendy garnizonu, a potem do domu, aby ogolić się, odświeżyć, a przede wszystkim zmienić mundur na cywilny płaszcz.
Oficerek rozprawiał o walkach swojego pułku bardzo obrazowo, ale historie o obronie Grochowa były ogólnikowe i mało precyzyjne. To oznaczało, że akurat tam nie walczył, ale skoro miał co opowiadać – wciąż utrzymywał z pułkiem kontakt. Można byłoby sądzić, że pracuje w sztabie, gdyby nie to, że dowództwo 8. Dywizji było w Modlinie. Informację można by zapewne uzyskać łatwiej w dowództwie pułku, w Cytadeli, ale kadra regimentu to środowisko zamknięte i zainteresowanie osobą oficera szybko wyszłoby na jaw.
– Porucznik Krupski z Doradczego Komitetu Polityki Informacyjnej przy Prezydencie RP, oddelegowany do pracy przy Dowództwie Twierdzy Warszawa – przedstawił się oficerowi dyżurnemu imponującym tytułem służbowym.
– W czym mogę pomóc, panie poruczniku? – Oficerem dyżurnym okazał się starszy wiekiem podoficer zawodowy. Cóż, oficerowie byli na wojnie.
– Dowództwo Twierdzy poleciło przeprowadzić wywiad z jednym z oficerów z dwudziestego pierwszego pułku piechoty „Dzieci Warszawy”. Wiem, że są tam, gdzie są, ale być może znalazłby się ktoś mniej zajęty pracą?
– Trzeba dowiedzieć się w formacji macierzystej. – Rozmowa zaczynała przypominać bełkot, jak większość rozmów prowadzonych po wybuchu wojny. Nie lękano się podsłuchującego wroga, ale raczej oskarżeń o nieostrożność i gadatliwość.
– Racja, właśnie skończyłem służbę w Śródmieściu, to po drodze do domu na Mokotów odwiedzę Marymont… Telefonicznie niczego nie załatwię, bo mnie nie znają. Pan może. Proszę zadzwonić i sprawdzić, który z tej listy jest dostępny po tej stronie Wisły.
Listę kilkunastu nazwisk Krupski zestawił rano, korzystając ze swojej pamięci i pytając kolegów. Chętnie mu pomogli, bo 21. pułk piechoty nie tylko ze względów historycznych nosił miano „Dzieci Warszawy”. Żeby służyć w stolicy, trzeba było bardzo się wykazać, jak nie pracowitością i inteligencją, to znajomościami i wyrobieniem towarzyskim. Nic dziwnego, że oficerowie z pułku byli wśród warszawiaków popularni. Na przygotowanej liście umieścił głównie podporuczników, ale dopisał także kilku nieco starszych stopniem.
Rozmowa telefoniczna trwała dobrych kilka minut. Z mruknięć i półsłówek sierżanta oraz ze znaków stawianych przez niego na kartce wynikało, że trzecia część oficerów pułku poległa albo była ranna, trzecia część walczyła na Grochowie, ale kilku było rzeczywiście łatwiej dostępnych – jeden w szeregach 360. pułku bronił Mokotowa, drugi szkolił ochotników w Cytadeli, a kolejny pełnił służbę w Dowództwie Twierdzy. To był ten, na którym najbardziej zależało Krupskiemu. Wprawiło go to w dobry nastrój, podziękował sierżantowi i poszedł zasięgnąć języka do banku BGK na rogu Jerozolimskich i Nowego Światu. Tu od dwóch dni, od czasu zintegrowania dowództwa polowego i dowództwa obrony miasta, mieściła się siedziba Dowództwa Twierdzy.
W hallu budynku nie kręcił się nikt znajomy, pusty był nawet pokój przydzielony pracownikom Komitetu. W kantynie również nie było nikogo, ale Krupski postanowił zdać się na przypadek i poczekać, aż zjawi się ktoś, kogo można poprosić o przysługę. Przy okazji zjadł śniadanie i napił się kawy. W dawnym bufecie Banku Gospodarstwa Krajowego kawa była dobra, ale posiłki nieszczególne. Przeszło mu przez głowę, że gdy się prowadzi wojnę, to można jeść byle co, ale pić trzeba dobrze. Po dwóch kwadransach, kiedy już zamierzał wstawać, w kantynie zaroiło się od oficerów.
– Czołem, panie pułkowniku – przywitał Wacława Lipińskiego, z którym współpracował jeszcze przed wojną.
– Czołem, czołem.
– Panie pułkowniku, mam prośbę, taką dyskretną… Można na chwilę?
– W czym rzecz?
– Poznałem ostatnio dziewczynę, bardzo sympatyczna i dobrze zbudowana… – zaczął Krupski.
– Więcej szczegółów, poruczniku, proszę o więcej szczegółów!
– Więcej szczegółów nie ma, panie pułkowniku, bo kręci się przy niej konkurencja.
– Jak cywil, to proszę go zastrzelić, a jak wojskowy, to poproszę Rómmla, żeby go wysłał na samobójczą misję.
– Bardzo dziękuję, panie pułkowniku, w przyszłości może skorzystam z pańskiej propozycji. Ale przede wszystkim chciałbym się dowiedzieć, kto on. Jest podporucznikiem z dwudziestego pierwszego pułku, a teraz przydzielili go tutaj. Nazywa się…
– A, to ja go znam, to ten, no… Leśniakowski czy Leśniewski… Robert. Tak, Robert ma na imię. A może Norbert? Bohater spod Gruduska, bardzo ładnie zachował się w czasie odwrotu. Zebrał wokół siebie rozproszony batalion i przyprowadził go do Modlina. No to ma pan konkurencję… Teraz nie służy u nas, skierowali go do żandarmerii. Jak był wystarczająco twardy, żeby powstrzymać odwrót tam, zadba o porządek na tyłach i tutaj. – Nagle spoważniał. – Przyda się.
– Ano tak. – Krupski nie był w stanie odpowiedzieć niczego mądrego. – Zmartwił mnie pan, panie pułkowniku, ale nic, będziemy walczyć do końca. Na każdym froncie!
– Do zwycięskiego końca. Do zwycięskiego! Przepraszam, ale teraz muszę napić się kawy, bo w przeciwieństwie do pana, jestem na nogach od wczorajszego ranka.
– Ja też, panie pułkowniku, nie spałem tej nocy. Ale jestem już po kawie! Nie przeszkadzam, dziękuję.
Pozwolił sobie na odrobinę bezczelności, zniechęcony otrzymanymi wiadomościami. Właściwie nie wiedział, na co liczył… Chyba na to, że ten oficerek okaże się fircykiem, lalusiem, udającym jedynie żołnierza. Zdemaskowanie go i upokorzenie byłoby wówczas miłe. Ta myśl zasmuciła Krupskiego, bo bardzo źle świadczyła o nim samym. Czyniła z niego strasznie zakompleksionego typa, zazdroszczącego sławy wojennej żołnierzom, szczupłej sylwetki sportowcom i dandysom powodzenia u kobiet. Z drugiej strony, jeśli nie może się równać z pięknym, młodym, bohaterskim porucznikiem Leśniakowskim czy też Leśniewskim – żeby go cholera wzięła – to czemu zainteresowała się nim taka babka jak Barbara?
Podszedł do baru i zamówił dużą wódkę. Spojrzał na zegarek, było dopiero po dziesiątej… Zmienił więc zamówienie na koniak. Mały koniak. Zapalił papierosa, ale ponure myśli jakoś nie chciały go opuścić. Jeśli prawdą jest, że kobiety to interesowne stworzenia, to jaki interes miała do niego ta sympatyczna… pozornie sympatyczna… dziewczyna? Może to jakaś fordanserka polująca na faceta na stanowisku i z mieszkaniem na placu Unii?