Cudowne ocalenie. Wspomnienie o przetrwaniu Zagłady. Roman Markuszewicz
ekonomię ludzkiego życia psychicznego:
(…) jednostka, która przedtem zużytkowała swe siły psychiczne na bezowocną walkę wewnętrzną, staje się obecnie pożytecznym członkiem społeczeństwa, gdyż nakazy jego uzgodniła z własnymi popędami. (…) A zatem psychoanaliza, uzdrawiając chorego, nie tylko wyzwala go z cierpień, lecz czyni go zdolnym do rozkoszy osobistej, do pracy społecznej, – słowem, daje społeczeństwu osobnika, który może być szczęśliwy. A jest to dar tak wielki, że usprawiedliwia i wynagradza tę wielką pracę wewnętrzną, z jaką jest związane poznanie samego siebie[5].
Wojna zweryfikowała w sposób brutalny te przekonania. Okazało się nie tylko, że iluzją była jego wcześniejsza wiara w zbudowanie modelu nowego społeczeństwa, w którym jednostki, przezwyciężywszy dzięki psychoanalizie swoje konflikty wewnętrzne, rozwijać będą własną osobowość w procesie pracy z pożytkiem dla innych. Wraz ze zwycięstwem partii nazistowskiej w Niemczech, a później w Austrii, okazało się również, że człowiek może cofnąć się na poziom, na którym o jego zachowaniach wobec innych decyduje freudowski Tanatos.
Ale, rzecz ciekawa, traumatyczne przejścia wojenne, kiedy Markuszewicz był naocznym świadkiem krwawych scen mordów dokonywanych przez Niemców na Żydach przy milczącym przyzwoleniu, a niekiedy aktywnym współdziałaniu, części ludności polskiej, nie załamały jego wiary w „dobrą” ludzką naturę i możliwość wychowania nowego pokolenia, wyzbytego nienawiści i agresji. Widać to wyraźnie w kilku jego artykułach wydanych po wojnie – ale częściowo napisanych już podczas okupacji – kiedy w 1945 roku podjął pracę na uniwersytecie w Lublinie, gdzie się habilitował. Rozwija on w nich z jednej strony swoją polemiczną wobec Freuda koncepcję psychoanalizy opartą na uznaniu popędu zachowawczego za podstawowe podłoże rozwoju ludzkiej osobowości. Z drugiej strony daje w nich wyraz swojej wierze w to, że na gruzach zniszczeń wojennych powstanie nowe demokratyczne państwo polskie, w którym urzeczywistnione zostaną idee równości i sprawiedliwości społecznej[6]. W tym celu tworzy swoją koncepcję „psychopatologii biologiczno-społecznej”, u podstaw której tkwi wprowadzone przez niego pojęcie popędu zachowawczego, pozwalającego jednostce budować pozytywne więzi z innymi w przestrzeni społecznej[7].
3
Opublikowane w 1976 roku w Australii w wersji angielskiej fragmenty pamiętnika Markuszewicza, które są podstawą tego wydania, to mała, niewielka objętościowo książeczka. Została ona wydana skromnie, w aptekarskim nakładzie, jej czcionka to wydruk z maszyny do pisania. Kiedy przed kilku laty zacząłem poszukiwania egzemplarza tej książki poprzez odpowiedni dział Biblioteki Uniwersytetu Warszawskiego, okazało się, że posiadają ją tylko dwie biblioteki na świecie. Jedną była biblioteka Uniwersytetu w Sydney, drugą biblioteka Uniwersytetu Harvarda w Stanach Zjednoczonych. Kiedy udało mi się ją, po wielu przejściach, wreszcie sprowadzić na kilka dni do Warszawy, aby zrobić jej kserokopię i skan, byłem mocno rozczarowany jej zewnętrznym wyglądem i fragmentaryczną postacią samego dziennika.
Następnym rozczarowaniem była dość osobliwa, chropawa angielszczyzna przekładu. Podjąłem wtedy rozpaczliwą próbę dotarcia do osób, w których posiadaniu mogłaby być oryginalna, polska wersja pamiętnika. Ponieważ na okładce tytułowej jest podane nazwisko wydawcy i jego adres, napisałem do niego list z adnotacją, że może go przeczytać osoba, która obecnie tam mieszka. Przy okazji odnalazłem w internecie zdjęcie domu znajdującego się dzisiaj pod tym adresem. Piękna zalana słońcem willa na przedmieściach Sydney, otoczona egzotycznymi drzewami w pąkach kwiatów. Na mój list do dzisiaj nie otrzymałem odpowiedzi.
Moje początkowe rozczarowanie zaczęło jednak powoli ustępować w trakcie dokładniejszej lektury otrzymanego egzemplarza książki. I jakkolwiek zarówno ze względu na wspomniany chropawy angielski, jak i pełen uskoków i luk, postrzępiony charakter opowiedzianych w niej zdarzeń nie była to łatwa lektura, to z czasem z ocalałych fragmentów tekstu zaczął wyłaniać się całościowy obraz tego, co Markuszewicz wraz z żoną przeszli w latach 1941–1944 w Choroszczy i w Białymstoku, które znalazły się wtedy pod okupacją niemiecką. Był to obraz w wielu swych aspektach porażający. Złożyły się na niego, obok apokaliptycznych scen niemieckiego okrucieństwa i zbrodni, nie mniej wstrząsające relacje o zachowaniach wobec Żydów części ludności polskiej i różnych formach jej kolaboracji z Niemcami. Odtwarzanie tego obrazu w trakcie lektury miało w sobie coś z pracy konserwatora dzieł sztuki, który spod zdrapywanych warstw białej farby na murach jakiegoś średniowiecznego kościoła wydobywa fragmenty porażającego malowidła przedstawiającego sąd ostateczny i piekło. W tym wypadku owo odsłonięte malowidło było w dodatku – o ironio – angielską kopią zaginionego (?) polskiego oryginału.
Fragmentaryczność pamiętnika Markuszewicza rodzi niekiedy spore trudności w odtworzeniu całościowego przebiegu opisanych w nim wydarzeń i ich kontekstu, jak też w zrozumieniu niektórych jego komentarzy, uwag i aluzji. Narracja często się urywa, w kolejnej części pamiętnika zaczyna on pisać o zupełnie nowej sytuacji, w jakiej się znalazł, niektóre jego uwagi odsyłają do zdarzeń i do osób, o których nic więcej nie wiemy. Całość jest pełna pęknięć, rys i luk.
4
Pamiętnik Markuszewicza zaczyna się od opisu ewakuacji szpitala dla psychicznie chorych przez Sowietów w 1941 roku w związku ze zbliżającymi się wojskami niemieckimi. Wszystko to dzieje się w małym miasteczku o fikcyjnej nazwie „Dobrzań”[8]. Pod tą nazwą kryje się szpital psychiatryczny w Choroszczy, usytuowany we wschodniej Polsce (dziś województwo podlaskie), która na podstawie paktu Ribbentrop—Mołotow w 1939 roku została zajęta przez wojska sowieckie. Jak już wspomniałem, w czasie okupacji tych terenów przez Sowietów Markuszewicz był ordynatorem szpitala.
W pamiętniku autor opisuje dokładnie pierwsze decyzje Niemców po zajęciu „Dobrzania”. Najpierw zaczęła się szybka likwidacja szpitala. Usunięty został jego dyrektor, który był Żydem, i zastąpiono go nowym dyrektorem, Polakiem. Zakomunikowano mu, że wszyscy pacjenci zostaną niezwłocznie eksterminowani. Pod szpital zajechały ciężarówki, na które załadowano chorych, i rozstrzelano ich w pobliskich lasach. Markuszewicz, opisując te wydarzenia, podkreśla, że w podobny sposób postąpili Niemcy ze wszystkimi szpitalami psychiatrycznymi na ziemiach polskich przyłączonych do Prus oraz w tak zwanej Generalnej Guberni[9]. Chorych psychicznie mordowano niezależnie od ich narodowości.
Szczególną uwagę zwraca opisany przez niego przypadek niemieckiego oficera-lekarza, który gotów był wysłać do szpitala w Królewcu chorą psychicznie pacjentkę o wyjątkowo małej głowie – i w ten sposób przedłużyć jej życie o kilka tygodni – po to tylko, aby później po jej „likwidacji” zbadać naukowo jej głowę zakonserwowaną w spirytusie. Ten przykład, wiemy o tym dobrze, nie był w czasie wojny wyjątkiem. Wymownie oddaje on skalę moralnego zwyrodnienia wielu naukowców niemieckich.
Dalsze fragmenty pamiętnika odnoszą się do późniejszych przejść autora i jego żony w latach okupacji, aż po rok 1944. Wykorzystując to, że w dowodach osobistych wydanych przez Sowietów (w przypadku żony również przez władze polskie) figurują oni jako Polacy, zaś na miejscu nie ma innych dokumentów, które by poświadczały ich żydowskie pochodzenie, rozpoczynają z Niemcami swoją „grę o życie”. Ich sytuację jednak komplikuje fakt, że Niemcy, opierając się na donosie, każą im dostarczyć sięgające trzeciego pokolenia papiery poświadczające ich polską genealogię[10]. W tym celu są wielokrotnie wzywani na posterunek Gestapo i przesłuchiwani.
Obrana przez nich oboje strategia miała spore szanse powodzenia, gdyż z komentarza Markuszewicza wynika, że dokumenty dotyczące jego i żony genealogii rodzinnej znajdują się gdzieś głęboko w Rosji, a Niemcy tam zapewne jeszcze nie dotarli. Ale naturalnie
5
Tenże,
6
Ma to głównie miejsce w jego artykule
7
Por. tenże,
8
Markuszewicz często używa zastępczych nazw dla miejscowości, w których toczy się akcja pamiętnika, oraz zastępczych nazwisk i imion dla występujących w nim osób, na wypadek, gdyby pamiętnik wpadł w ręce Niemców.
9
Wymordowanie chorych w szpitalu w Choroszczy przez Niemców Roman Markuszewicz opisał w odrębnym artykule
10
Później Markuszewicz dowiaduje się od polskiego „informatora”, że ten donos złożyły na niego dwie kobiety, oskarżając go o bliżej nieokreśloną krzywdę, jaką, ich zdaniem, miał wyrządzić niejakiemu doktorowi Meierowi. W ocalałej części dziennika niczego jednak więcej na ten temat nie znajdujemy.