Cudowne ocalenie. Wspomnienie o przetrwaniu Zagłady. Roman Markuszewicz
szajki polskich „tropicieli”. Motywami, które stały za tymi zachowaniami, było zwykle obiecane przez władze niemieckie wynagrodzenie pieniężne, ale też istotną rolę odgrywała często zwykła sąsiedzka zawiść lub chęć zemsty, no i rzecz jasna wrogie nastawienie do Żydów[11].
Zdarzały się również przypadki, w których na podłożu zawiści lub zemsty Polacy donosili na innych Polaków, że mają oni rzekomo żydowskie pochodzenie (albo chłopi z jednej wioski donosili na chłopów z drugiej wioski, że ci ukrywają Żydów, pędzą bimber, szmuglują itp.). Niemcy traktowali te donosy bardzo poważnie i jeśli w wyniku przesłuchań i „naukowych” badań pod kątem rasowym potwierdzały się ich podejrzenia, wysyłali te osoby do obozów koncentracyjnych, względnie rozstrzeliwali na miejscu.
Z opisanych przez Markuszewicza w pamiętniku sytuacji i zdarzeń wynika wyraźnie, że po wkroczeniu Niemców do „Dobrzania” załamały się dotychczasowe sąsiedzkie relacje między ludnością polską a żydowską. Znamienna jest przytoczona przez niego wypowiedź chłopa, który na pytanie, czy gotów byłby go ukryć wraz z żoną, miał odpowiedzieć: „Polak zawsze ukryje Polaka, ale nie ciebie”. Z kolei w czasie pobytu w Warszawie, dokąd udał się, mając pozwolenie ze strony Gestapo (mieszkał wtedy w Białymstoku), po uzyskanie brakujących dokumentów, został „wytropiony” na ulicy przez szajkę szmalcowników, którzy zażądali od niego, jako wykupu, złotego zegarka oraz wszystkich pieniędzy, jakie miał przy sobie. Uwagę zwraca to, że członkami owej szajki nie były bynajmniej osoby z marginesu społecznego, ale najwyraźniej ludzie wykształceni, którzy pracowali na co dzień w jakichś urzędach, a po pracy „dorabiali” sobie tropieniem po ulicach osób o semickim wyglądzie. Przykład ten ukazuje wymownie skalę zwyrodnienia społecznego w latach okupacji, które ogarniało również wykształconą część polskiego społeczeństwa.
Ale w pamiętniku mowa jest też o Polakach, którzy starali się jemu i żonie pomóc. Pisze więc Markuszewicz o znajomych, którzy go powiadomili wcześniej o złożonym na niego przez jakieś dwie kobiety donosie, udzielali im wskazówek, jak powinni zachowywać się na przesłuchaniu, itd. Wspomina o pomocy, jakiej chorym ze szpitala udzielali księża z pobliskiego kościoła, będąc gotowi niektórych z nich umieścić po kryjomu w prezbiterium[12]. Przytacza też przykłady niezwykłej polsko-żydowskiej solidarności. Należy do nich choćby scena, w której doktor Żyd ze szpitala w Choroszczy stara się przekonać Niemców, że polski katolicki ksiądz nie ma nic wspólnego z ostrzeliwaniem ich z iglicy kościoła. Tym samym zaś ich podejrzenia, iż proboszcz kościoła w „Dobrzaniu” jest związany z polskim ruchem oporu, są bezpodstawne. Wszystkie te zdarzenia mają tragiczny koniec, kończą się bowiem wywózką Żydów do białostockiego getta. Ale zarazem wskazują na to, że w okupacyjnej rzeczywistości obok powszechnego zdziczenia i wybuchów irracjonalnej nienawiści zdarzały się również niezwykłe zachowania w duchu solidarności i wzajemnej bezinteresownej pomocy.
5
Pamiętnik Markuszewicza nosi tytuł Cudowne ocalenie. W świetle opowiedzianej przez niego historii to tytuł wieloznaczny. Cudem był więc, po pierwsze, fakt, że w dostępnych Gestapo dokumentach nie było wzmianki o żydowskich korzeniach autora dziennika i jego żony. Cudem było, po drugie, to, że dzięki „poczuciu prawa” komisarza prowadzącego ich sprawę otrzymał pozwolenie na wyjazd do Warszawy w celu dostarczenia brakujących dokumentów. Dzięki temu zaś mógł dokonać tam operacji penisa „maskującej” jego obrzezanie. Dzięki temu „cudowi” przemienienia, po trzecie, mógł od tej pory podawać się za Aryjczyka. Cudem wreszcie było, po czwarte, to, że budowa jego twarzy, wymiary nosa i inne cechy jego fizycznej postury odpowiadały „naukowym” kryteriom określającym aryjskość danego osobnika w nazistowskiej teorii ras.
Naturalnie on sam pomógł wydatnie temu, aby ten „cud” ocalenia mógł się spełnić. Jego decyzja o rezygnacji z ucieczki i zamiast tego podjęciu „gry o życie” z Gestapo, w której jego jedyną kartą przetargową były braki w przejętej przez Niemców urzędowej dokumentacji, okazała się ostatecznie najbardziej rozsądnym wyjściem w sytuacji, w jakiej się znalazł. Wykorzystał też zdobyty w trakcie dwudziestu lat lekarskiej praktyki własny dar wnikliwej psychologicznej obserwacji i analizy ukrytych motywów stojących za ludzkimi zachowaniami. Widać to szczególnie w wyważonym sposobie, w jaki prowadzi rozmowy z przesłuchującymi go gestapowcami, wykorzystując różne ich słabości i dostrzeżone przez siebie antagonizmy między nimi. Kiedy zaś sytuacja zdaje się mu wymykać spod kontroli i staje się skrajnie niebezpieczna, stara się za wszelką cenę zachować spokój i nie dać po sobie poznać przerażenia. Wszystko to stanowi element realizowanej przez niego z żelazną konsekwencją strategii, w której każdy najmniejszy błąd, niezręczna wypowiedź czy kierowane emocjami zachowanie mogłyby skończyć się dla niego tragicznie. W jakimś sensie rozmowy z gestapowcami były dla niego bodaj najtrudniejszym w życiu sprawdzianem siebie jako psychiatry, w którym występował zarówno w roli „lekarza”, jak i „pacjenta”. Ale też zarazem nie mógł tych ról nigdy pomylić, bo zakończyłoby się to dla niego tragicznie.
Z pamiętnika Markuszewicza wyłania się ponury obraz sytuacji, w jakiej w latach 1941–1944 znalazła się ludność żydowska na terenach polskich pod niemiecką okupacją. W bardzo namacalny, pełen różnych szczegółów sposób opisuje on też tragiczny los chorych psychicznie w szpitalach, które znalazły się pod okupacją niemiecką. Pisze o załamanych całkowicie relacjach między ludnością polską a żydowską, ale też ze względu na różnorodność opisanych w pamiętniku sytuacji i ludzkich zachowań ten obraz nie daje się ująć w czarno-biały schemat. Z jednej strony więc Markuszewicz pisze o podłych zachowaniach Polaków wobec Żydów: o licznych donosach do Gestapo, o grasujących zorganizowanych szajkach polskich szantażystów i szmalcowników, o różnych przejawach wrogości ze strony ludności polskiej. Z drugiej strony wspomina o Polakach, którzy – jak miało to miejsce w jego przypadku – ostrzegają Żydów przed grożącym im niebezpieczeństwem i wstawiają się za nimi, jak też pouczają, jak mają się zachowywać na przesłuchaniach w Gestapo. Ale trzeba przyznać, że tych przypadków jest zdecydowanie mniej. Mowa jest też o księżach katolickich, którzy występują przed władzami Gestapo w obronie Żydów i ich ukrywają z psychicznie chorymi w kościołach, tyle że akurat dokładna relacja z tych zdarzeń zaginęła wraz z podartą przez żonę częścią pamiętnika. Za to wręcz niezwykły jest wspomniany powyżej przykład pomocy, jakiej dwaj żydowscy lekarze z narażeniem życia starali się udzielić polskim księżom w „Dobrzaniu”, wykazując bezpodstawność podejrzeń Niemców w stosunku do nich. Markuszewicz wspomina też o tym, że władze Armii Krajowej starały się walczyć ze szmalcownictwem, wydając nawet w niektórych przypadkach wyroki śmierci, celem odstraszenia innych. Z niekłamaną satysfakcją napomyka przy tym, że również „Szpiczulski” otrzymał od AK ostrzeżenie, iż jeśli będzie nadal prześladować Żydów, spotka go podobny los.
Ten obraz dopełniają sceny, w których widać wyraźnie, że cała polska społeczność jest zastraszona i nawet jeśli los przesłuchiwanych, deportowanych do gett i mordowanych Żydów budzi wśród jej części przerażenie i współczucie, to boi się ona tego okazać przed okupantem. Widać to szczególnie wyraźnie po zachowaniu polskich pracowników komisariatu, którzy szybko przemykają korytarzami, rzucając z ukosa zalęknione spojrzenia na przesłuchiwanych.
6
Zapewne w zniszczonych przez żonę fragmentach pamiętnika znajdowały się opisy i komentarze dotyczące wielu innych sytuacji i zdarzeń. Ale nawet z tych, które ocalały, uzyskujemy dostatecznie bogaty i różnorodny wgląd w okupacyjną rzeczywistość, tak jak przedstawiała się ona we wschodnich regionach przedwojennej Polski. Podkreślić należy, że obraz, jaki się stąd wyłania, odbiega w wielu aspektach od tego, jaki utrwalił się w rodzimej zbiorowej pamięci. Na jeden z tych aspektów chciałbym zwrócić szczególną uwagę. Chodzi o sposób, w jaki Markuszewicz opisuje funkcjonowanie w drobnomieszczańskim
11
Jeden z przykładów tego typu zachowań w dzienniku Markuszewicza to denuncjacja przez chłopów w pobliskim „Złotowie” młodego żydowskiego lekarza dentysty. Do tego zdarzenia nawiąże on pod koniec dziennika, pisząc, że za owym dentystą Żydem wstawiła się wówczas „panienka Anna”, chcąc go uratować. Ponieważ fragmenty dziennika, w których autor opisał to zdarzenie, zostały zniszczone, nie wiemy nic więcej na ten temat.
12
Do tego zdarzenia nawiązuje anonimowy autor