Upadek. Historia prałata Henryka Jankowskiego. Monika Góra

Upadek. Historia prałata Henryka Jankowskiego - Monika Góra


Скачать книгу
osób chciało się zapisać, ale presja większości im nie pozwalała – opowiada Róża Janca.

      Gdy lekcje się kończą, uczniowie wstają, odmawiają pacierz i za nauczycielem wychodzą z sali. Na korytarzu defilują przewodniczącemu koło nosa. Następnego dnia przewodniczący przed dzwonkiem wchodzi do klasy, ale sytuacja się powtarza:

      – Na koniec lekcji wstaliśmy, odmówiliśmy pacierz i wyszliśmy do domu, a on został w klasie sam – wspomina Janca.

      Trzeciego dnia przewodniczący szkoły przychodzi z dyrektorem.

      – I dyrektor mówi tak: „Jankowski, zastanów się i powiedz nam o ZMP”.

      Jankowski wstaje i mówi, że ZMP jest czołową organizacją młodzieżową i zaszczytem jest do niej należeć. Dyrektor pyta więc:

      – A ty się zapiszesz?

      Henryk nie wie, co odpowiedzieć, ale mówi, że tak.

      – Wtedy zapisało się też te parę osób, które chciały, ale się wcześniej nie odważyły – dodaje Janca.

      – Jak pani myśli, dlaczego dyrektor wywołał akurat Henryka? – pytamy.

      – Myślę, że wiedział, że Henio coś palnie i nie będzie wiedział, jak z tego wybrnąć.

      Henryk nie daje sobie rady z nauką. W dziewiątej klasie podchodzi do tzw. małej matury, po której można iść do pracy, ale jej nie zdaje. Wychowawca Tadeusz Kubiszewski pamięta, że nie potrafił napisać kilku zdań na temat Przedwiośnia.

      – Trzy tematy na pierwszej stronie, praca zaczęta, a na drugiej połowie strony już się kończyła – wspomina nauczyciel języka polskiego. – Nic się nie dało zrobić.

      Matka pana Kubiszewskiego jest fryzjerką, tak jak mama Henryka, więc Jankowska podejmuje interwencję. Przychodzi do koleżanki po fachu i prosi, żeby dać jej synowi szansę, bo Henio chce iść do seminarium. Jednak polonisty to nie przekonuje i Henryk w dziewiątej klasie przenosi się do liceum dla pracujących. Poziom tam jest żenująco niski.

      – Mimo to miał kłopoty z podstawowymi przedmiotami. – Ryszard Szwoch sprawdził to w dokumentach szkoły. – Pierwszy rok był fatalny, miał same oceny niedostateczne. Powtarzał tę klasę. Drugi raz jakoś mu się udało.

      W drugiej klasie liceum Henryk ma dwie końcowe oceny niedostateczne: z polskiego i z matematyki. Dzięki egzaminowi poprawkowemu jakoś przechodzi do klasy trzeciej. Ale w trzeciej klasie znowu ma na koniec roku pały z polskiego i matematyki i nie jest dopuszczony do matury. Musi powtarzać całą klasę.

      Na trzy lata liceum dwa razy powtarza rok.

      – Jego mama płakała do mojej mamy: „On ciągle klepie, że chce iść na księdza, dlatego w tym ogólniaku mu robią trudności” – wspomina Kruszona. – To była szkoła dla esbeków, milicjantów, prokuratorów i dyrektorów bez szkół. Ta cała swołocz komunistyczna robiła maturę przyśpieszoną w półtora roku i potem już mieli dokument szkoły średniej. Henio Jankowski zobaczył, że wdepnął w środowisko os.

      W protokole wychowawca stwierdza brak wiedzy, trudności z wysławianiem się i logicznym myśleniem. I dodaje, że niepowodzenia w nauce spowodowane są przeciążeniem pracą zawodową.

      Bo Henryk, żeby ulżyć matce, przez kilka miesięcy biega jako goniec w Państwowym Zakładzie Dezynfekcji i Deratyzacji w Starogardzie Gdańskim. Ma wtedy siedemnaście lat. Potem, od kwietnia 1954 do lipca 1958 roku w wydziale finansowym Powiatowej Rady Narodowej zajmuje się egzekucją podatków.

      Henryk nie lubi tej pracy, ale widzi, że na coś się może przydać. Ostrzega znajome rodziny o planowanej kontroli urzędu.

      Bogdan Kruszona pamięta taką sytuację: późny wieczór, prawie noc, dobrze po dziesiątej, Henio puka do mieszkania jego rodziców i mówi: „Panie Kruszona, jutro o godzinie szóstej rano będzie pan miał kontrolę wydziału skarbowego, SB i milicji. Będą u pana szukać broni i złota”.

      – Moja mama, co tam miała, zaniosła na piętro, do pani Pałkowskiej – wspomina Kruszona.

      I rzeczywiście, następnego dnia o szóstej rano do jego mieszkania przyszło pięciu funkcjonariuszy, między innymi ze skarbówki. – Była rewizja, wszystko przewrócili. Nic nie znaleźli i poszli.

      Ale po dwóch godzinach wrócili.

      – Myśmy mieszkali na parterze, jeden z nich otworzył okno i mówi: „O, pistolet leży” – opowiada Kruszona. – I mojego ojca zaaresztowali, został pobity przez ubeków, dostał półtora roku więzienia.

      Bogdan Kruszona zna jeszcze cztery inne rodziny, które Henryk ostrzegł o rewizji.

      To prawdopodobnie podczas pracy w urzędzie skarbowym w Henryku dojrzewa przekonanie, że kontakty należy utrzymywać z każdym. W ten sposób nawet wróg może zrobić to, na czym nam zależy.

      – Uchodził za człowieka, który umie wszystko załatwić w mieście – dodaje Tadeusz Kubiszewski. – Był osobą uprzywilejowaną, bo jak trzeba było coś załatwić, to dyrektor go wysyłał albo mówił nam: „Wyślijcie Jankowskiego”. Różne sprawy, czy w sklepie, czy produkty trudno dostępne, zawsze załatwiał.

      W 1957 roku Jankowski zaczyna ostatnią klasę liceum, za drugim razem udaje mu się ją skończyć. Maturę zdaje dwa lata później niż rówieśnicy. Ma już wtedy dwadzieścia dwa lata.

      GEJ?

      Decyduje się na studia w seminarium duchownym.

      – Pani Jankowska ubolewała, że mógłby iść na inne studia, ale nie, on tylko na księdza – wspomina Kruszona.

      – Seminarium w Pelplinie cieszyło się zawsze bardzo wysoką renomą naukową – opowiada Ryszard Szwoch. – Dostać się tam było dużo trudniej niż do Oliwy, gdzie seminarium powstało dopiero co.

      Ale Henio do Pelplina się nie dostaje.

      – Pani Jankowska skarżyła się mojej mamie, że proboszcz w parafii, gdzie Jankowski był ministrantem, nie dał mu należytej rekomendacji i dlatego nie został przyjęty. – Słyszał Kruszona.

      We wrześniu 1958 roku Henryk postanawia więc wstąpić do seminarium duchownego w Gdańsku-Oliwie. Ma tu kolegę ze Starogardu – Mariana Łukaszewskiego. Jednak Marian po pierwszym roku rezygnuje z seminarium i żeni się. Wiele lat później odnajdujemy go w mieszkaniu w starogardzkim bloku, ale o Henryku Jankowskim nie chce mówić.

      – O wszystkim możemy rozmawiać, tylko nie o nim – stwierdza bardzo stanowczo i nie dopuszcza w tej sprawie żadnych negocjacji.

      Nie chce nawet powiedzieć dlaczego. Może kwestię tę wyjaśni późniejsza rozmowa księdza Witolda Bocka, wikarego Bazyliki Mariackiej w Gdańsku, z siostrą bliźniaczką Henryka, Ireną? Kobieta poprosiła księdza Witolda o rozmowę przy okazji przygotowań jej syna do ślubu:

      – Jankowski się wściekł, że to nie on ma błogosławić to małżeństwo – opowiada Bock. – Ja byłem zwykłym wikarym i się do tego nie rwałem, ale skoro parafianie przyszli spisać protokół przedmałżeński, to przystąpiłem do procedury jak gdyby nigdy nic. Sprawy wyglądały na głęboki konflikt w rodzinie, usłyszałem wiele rzeczy, o których nie chcę opowiadać, ale… W kontekście jej opowieści to ja zadałem pytanie: „Czy przed jego pójściem do seminarium wasza matka wiedziała, że Henryk jest homoseksualny?”. Odpowiedziała bez wahania: „Tak”.

      Tłumaczenia z łaciny i przedmioty teoretyczne sprawiają mu spore problemy. Za to organizacja spotkań i wyjazdów – to jego żywioł. Gdy potrzebne są bilety na prom czy do opery – idzie się do kleryka Jankowskiego i kleryk przynosi.

      – Wszyscy


Скачать книгу