Upadek. Historia prałata Henryka Jankowskiego. Monika Góra
o dziewiątej wieczorem poprzedniego dnia i idzie 28 kilometrów pieszo.
Tymczasem w Polsce Wojtek pije coraz bardziej. Łyka wszystko, co zawiera alkohol, nawet perfumy. Wkrótce okazuje się, że ma guza trzustki i umiera.
Jakiś czas później Barbara poznaje w Australii Marka Kuligowskiego, który po śmierci żony organizuje pobyt w tym kraju księdza Jana Kaczkowskiego. Basia sprzedaje pączki, które Marek zamawia na spotkania z księdzem. Przy okazji kobieta opowiada duchownemu o swoich traumatycznych przeżyciach.
Poznaje się też bliżej z Markiem.
We wrześniu 2015 roku Kuligowski kupuje Barbarze bilet do Polski. Kilka miesięcy później oprowadzają po starówce w Gdańsku znajomych z Australii. Podchodzą do kościoła św. Brygidy, Barbara widzi pomnik księdza Jankowskiego. Nagle blednie i zaczyna się trząść. W domu po raz pierwszy opowiada swojemu partnerowi, co przeżyła w dzieciństwie.
Potem opowiada wszystko reporterce „Gazety Wyborczej”, Bożenie Aksamit.
PAW
Ale wróćmy do wczesnych lat siedemdziesiątych.
Na plebanii św. Brygidy, z której komuniści zrobili blok mieszkalny, mieszka wtedy kilka rodzin – Szymikowscy z czwórką dzieci, dwie emerytki i Edmund Benter, pracownik, a później wicedyrektor Muzeum Stutthof w Sztutowie. Ksiądz zajmuje ledwie jeden pokoik – dziś znajdują się tam łazienki. Po plebanii biegają wielkie szczury.
W styczniu 1972 roku ksiądz Jankowski składa pismo do wydziału do spraw wyznań o pilne usunięcie z budynku parafii wszystkich lokatorów. Twierdzi, że znajduje się w kłopotliwej sytuacji mieszkaniowej, zajmując tylko jeden pokój z kuchnią przerobioną na kancelarię. Na Edmunda Bentera donosi, że ten mieszka w hotelu robotniczym, więc lokal na plebanii mu się nie należy. Pisze też do urzędów w sprawie remontu plebanii, gdyż „jej stan sanitarny jest niewłaściwy” z powodu szczurów i robactwa. Po tej interwencji na plebanii przeprowadzona zostaje deratyzacja.
W końcu Szymikowskich i emerytki udaje się wykwaterować, w budynku zostaje tylko Benter.
Ksiądz zajmuje parter plebanii. Urządza go na bogato.
– Można powiedzieć, że był człowiekiem zamożnym, choć nie wiem, skąd się ten majątek wziął – opowiada Jerzy Hall. – W 1971 roku marzeniem człowieka było posiadać meblościankę, a u księdza meble gdańskie: szafa, fotele, stolik i barek. Wszystko było eleganckie, gustowne. Ten jego salon był niezwykle wysmakowany.
Pewnego dnia ksiądz oprowadza Jurka po plebanii. Mówi:
– Słuchaj, to jest autentyczny fotel z XVII wieku.
– Kazimierczak robił ten fotel – prostuje Ryszard Kokoszka, właściciel restauracji Bristol w Gdańsku. – Prałat się chwalił, że to antyki, bo on się wszystkim chwalił. Mówiliśmy: „E, prałacie, prałat znowu ściemnia”.
Meble gdańskie robi księdzu stolarz i rzeźbiarz Piotr Kazimierczak. Potem Jankowski pomaga stolarzowi w eksporcie stylizowanych na historyczne mebli do Niemiec. Kazimierczak bierze na kredyt maszyny, stawia fabrykę i staje się jednym z najbogatszych ludzi w Gdańsku. W 1984 roku zaczyna budować w Łapalicach, 40 kilometrów od Gdańska, pałac z dwunastoma wieżami, a każda wieża nosi imię jednego z apostołów. Oprócz wież w zamku są krużganki, ponad pięćdziesiąt komnat, trzysta sześćdziesiąt pięć okien, fontanna i basen – łącznie sześć tysięcy metrów kwadratowych. Jest to samowola budowlana, bo Kazimierczak ma pozwolenie na budowę domu jednorodzinnego z pracownią o powierzchni jedynie tysiąca metrów kwadratowych.
Działkę otacza wysokim, kilkumetrowym ogrodzeniem, fundamenty pałacu podobno idą dwa piętra w głąb ziemi.
„Wagony zbrojenia na budowę jechały. Cementu i piachu poszło tyle, że można by ze 20 domów postawić” – opowiada prasie sąsiad Zenon Socha z Łapalic20.
Szybko powstają plotki, że jest to pałac dla partyjnych bonzów lub funkcjonariuszy SB, a Kazimierczak ma być tylko podstawionym słupem. I, jakby na potwierdzenie, wraz z upadkiem komuny inwestycja staje, a banki żądają spłaty długów. Niezwykła budowla stoi do dziś w stanie surowym.
W latach dziewięćdziesiątych prasa podaje, że pieniądze na budowę zamku wyłożył ksiądz Henryk Jankowski. Prałat dementuje: „Ja nawet nie wiem, gdzie są te Łapalice. Nie sponsoruję żadnych zamków”21.
Własny Neverland ksiądz Jankowski tworzy w plebanii przy kościele św. Brygidy, tylko o nieco mniejszym metrażu.
Zajeżdża do niego swoim białym mercedesem.
PAKTY, SPISKI I KNOWANIA
Jest rok 1979. W pewnym sensie koniec starego PRL-u, tego gomułkowskiego i gierkowskiego. Za rok wszystko się wywróci do góry nogami. Andrzej Kołodziej przyjechał do Gdańska z daleka, bo aż z Bieszczad. Jako młody robotnik wynajmuje pokój w starej kamienicy, tuż przy bramie Stoczni, u starszej hrabiny, wdowy po oficerze Armii Krajowej.
Z pobliskiej parafii do hrabiny przychodzi też ksiądz Jankowski, głównie na niedzielne obiady. Ma tu namiastkę dobrego domu i wpatrzoną w niego kobietę.
W saloniku z klimatem przedwojennego ziemiaństwa co niedziela zasiadają więc starsza kobieta, proboszcz i młody stoczniowiec. Dziwna trójka rzucona przez powojenne losy do Gdańska.
Andrzej Kołodziej tak pamięta swoje pierwsze spotkanie z księdzem:
– Miałem wrażenie, że to jest człowiek, któremu imponują takie znajomości. On chodził po takich ludziach dla dowartościowania się.
Pewnej niedzieli, między drugim daniem a deserem, gospodyni przynosi do stołu otrzymane od Kołodzieja antykomunistyczne ulotki, które robotnik rozprowadza w stoczni. Z porozumiewawczym uśmiechem pokazuje księdzu.
– On odskoczył jak oparzony: „Niech pani to weźmie ode mnie!” – opowiada Kołodziej.
Jerzy Borowczak wówczas właśnie wrócił z wojska i zatrudnił się w Stoczni. Chodzi na zebrania Wolnych Związków Zawodowych i Ruchu Młodej Polski. Później zostanie jednym z najbliższych przyjaciół księdza Jankowskiego. Jako jeden z nielicznych pozostanie przy nim aż do śmierci.
– W końcu lat siedemdziesiątych w Trójmieście było zaledwie kilku księży angażujących się w kontakty z opozycją – opowiada. – W Gdyni proboszcz parafii Najświętszego Serca Pana Jezusa, ksiądz Hilary Jastak. Z nami, Ruchem Młodej Polski, współpracował ojciec Ludwik Wiśniewski, który głosił kazania w duszpasterstwie akademickim. No i oczywiście w Gdańsku ksiądz Stanisław Bogdanowicz, proboszcz bazyliki Mariackiej.
– A ksiądz Jankowski? – pytamy.
– Jego pierwszy raz zobaczyłem na mszy podczas strajku.
– Przyszedł do was na strajk?
– Nie. Dopiero na mszę, 17 sierpnia 1980 roku.
– Nie angażował się wcześniej w opozycję, nie mieliście żadnych kontaktów?
– Nie. Nie znałem go.
Jednak w analizie sprawy wytoczonej Jankowskiemu kilka lat później prokurator napisze, że ksiądz podjął szkodliwą politycznie działalność już w latach siedemdziesiątych. W kwietniu 1971 roku zorganizował pielgrzymkę „rzekomych stoczniowców” do Warszawy i Częstochowy, w czasie której wygłosił przemówienie zawierające „fałszywą interpretację” wydarzeń grudniowych. Kilka miesięcy później Wydział ds. Wyznań Wojewódzkiej Rady Narodowej w Gdańsku musiał przeprowadzić rozmowę z księdzem, w której ostrzegł
20
D. Karaś, Niesamowite miejsce. Czy na Kaszubach powstanie zamek Harry’ego Pottera?, „Gazeta Wyborcza”, 22.03.2015.
21
Tamże.