Diabeł, laleczka, szpieg. Matt Killeen
pokiwała głową i się uśmiechnęła. Podały sobie dłoń i przez dłuższą chwilę tak siedziały obok siebie.
W końcu Sara zacisnęła mocniej palce na ręce lady Sakury i położyła głowę na grubym, szorstkim materiale jej obi. Odpływała w sen, ale wciąż jeszcze z tym walczyła. Czekała na mamę, żeby przyszła i życzyła jej dobrej nocy.
Ale ona się nie pojawiła.
* * *
Sara przez pełną minutę stała wtulona w ramiona Atsuko. Misja, niebezpieczeństwo… nic się teraz nie liczyło.
– Jak się tu znalazłaś? – zapytała w końcu i zamrugała, by pozbyć się łez z oczu. Jak zawsze ogarnęła ją złość, że tak łatwo zaczyna płakać. – Ze wszystkich ludzi na świecie…
– Poczekaj, najpierw odpowiedz na moje pytanie. – Atsuko się roześmiała i odrobinę odsunęła. – Twoja mama zaczęła pracować dla nazistów?
– Moja mama nie żyje – wyjaśniła Sara spokojnie.
– Przykro mi. Była… dobrą kobietą – dokończyła wbrew sobie.
– Nie musisz mówić takich rzeczy.
– Nie? Wiesz, starała się… tylko że piła… jak wytwórca pędzli? Tak to się mówi po niemiecku?
– Tak, jest takie wyrażenie. – Sara poczuła ukłucie wyrzutów sumienia. Nie była lojalna wobec matki. Nie powinna była źle o niej mówić, nawet z kimś, kto znał prawdę.
Prawda.
Spojrzała na twarz kobiety przed sobą. Nagle wydała jej się tak znajoma, jakby była maleńką, ale prawdziwą częścią dobra, które nosiła w sercu. Nie była już opiekunką chorej dziewczynki sprzed dziesięciu lat, lecz ona znów poczuła potrzebę podzielenia się z nią czymś ważnym. Gimnastyczka w jej głowie stała na krawędzi równoważni, gotowa do wykonania salta, choć ściskał ją strach.
„Podejmij decyzję. Idź za ciosem”.
– Pracuję… dla szpiega. Ze szpiegiem. Jest Brytyjczykiem – zaczęła szybko, kiedy zobaczyła, że Atsuko otwiera usta i chce coś powiedzieć. – On i Abwehra mają wspólnego wroga.
– A, Kurt Hasse i jego obrzydliwy wydział odrażających spraw. – Atsuko uśmiechnęła się ze zrozumieniem.
– Oni… my… chcieliśmy się dowiedzieć, co wie na temat misji Ishiiego w Niemczech.
– To już chyba nie macie złudzeń – odparła kobieta, rozkładając ramiona.
– A ty? Co ty tu robisz? – Sara nie dawała za wygraną.
– Pracuję…
– Fujiwara-kun ze szlachetnego rodu? – przerwała jej dziewczyna i spojrzała uważnie.
Atsuko roześmiała się głośno, a na jej policzkach znów pojawiły się dołeczki.
– Tak jakoś wyszło… wiesz już może, czym zajmują się kurtyzany? – Sara potaknęła, więc Atsuko mówiła dalej. – Szlachetne urodzenie jest pretekstem i uzasadnieniem dla wysokiego urzędnika, żeby móc mnie tu trzymać. Niektórzy dają się nabrać. Ishii najwyraźniej nie.
– Ale dlaczego się na to zgodziłaś? – Sara pokręciła z niedowierzaniem głową. – Dlaczego chciałaś być tutaj?
– Uważasz, że dla mężczyzn nie jestem atrakcyjna?
– Każdy mężczyzna uzna cię za atrakcyjną kobietę… jeśli będziesz tego chciała.
Atsuko się roześmiała, znów tak samo szczerze i bez udawania, jak wtedy w sypialni matki Sary.
– Dla burakumin nic się tak naprawdę nie zmieniło. Dalej jest tak samo źle. A dziś cesarstwo jest w rękach tych, którzy chcieliby widzieć Japończyków jako nadludzi rządzonych przez Wcielenie Boga. W rękach ludzi takich jak Ishii. Ludzi, którzy planują zarażać niewinnych chorobami, bo uważają, że ich życie nie jest warte choćby splunięcia. Już to robili w Mandżurii, a teraz będą robili dalej, w pozostałej części Chin, w Rosji, Singapurze, na Filipinach… nic ich nie powstrzyma. Amerykanie nie chcą brudzić sobie rąk, a Brytyjczycy są niebezpiecznie rozproszeni. Ale trzeba ich powstrzymać, bo inaczej nikt już nigdy nie będzie mógł czuć się bezpiecznie. I nikt nigdy nie będzie wolny.
– Jesteś komunistką? – zapytała Sara.
– Nie, pracuję dla Suiheisha. Jestem lewellerką. Ale przekazuję też informacje do Związku Radzieckiego. Nie tylko naziści wchodzą w małżeństwa z rozsądku. Atak Niemców na Rosję to tylko kwestia czasu. Wtedy wszyscy będziemy po tej samej stronie.
Sara bardzo tego chciała.
– Teraz obie jesteśmy szpiegami. – Roześmiała się. – Zgadłabyś, że to w ogóle możliwe?
– Obie przez całe życie musiałyśmy się wcielać w jakieś role. Obie jesteśmy psami przebranymi za owce – powiedziała Atsuko cicho. Potem zmieniła temat. – Proszę, to prezent ode mnie. Jeśli planujecie powstrzymać Hassego, masz moje błogosławieństwo, by go użyć.
Sara wzięła pistolet, maleńkiego derringera. Kilka połyskujących metalowych części, niewiele szerszy od jej dłoni. Ważył pewnie trzysta gramów, na pewno nie więcej. Spojrzała Atsuko w oczy i po raz pierwszy, poza chłodną determinacją, dostrzegła w nich strach. Kobieta rozłożyła ramiona i mocno ją przytuliła.
– W japońskim mamy takie powiedzenie, że słabi to mięso. – Ściskała ją i tuliła. – Ty bądź silna, Saro Goldstein. Musisz być silna.
* * *
– A potem odprowadziła cię do wyjścia? Tak po prostu?
– Nie tak po prostu, bo mocno kulałam. Minęłyśmy strażników, śpiewając. Arigato gozaimashita.
Kapitan skończył robić węzeł, uniósł jej stopę i odgryzł nić.
– W apteczce są nożyczki, które służą do takich celów – zauważyła Sara, zgrzytając zębami.
– Wybacz, siła przyzwyczajenia – mruknął i ostrożnie ułożył jej nogę na łóżku.
– To znaczy? W armii brytyjskiej nie używa się nożyczek?
– Zależy gdzie, akurat w Hidżazie nie za bardzo – mruknął i zabrał się do bandażowania jej stopy. Westchnął. – To było bardzo niebezpieczne. Nie powinnaś była jej o mnie mówić. Technicznie rzecz biorąc, Sowieci to nasi wrogowie.
– Ale ona jest po naszej stronie. To rodzina – upierała się Sara. Mówiła z przekonaniem i pewnością, która ją samą zaskakiwała. Może była po prostu zmęczona. Może zwyczajnie nie chciała się już spierać.
– To osoba, którą znałaś dawno, dawno temu. Ile wtedy miałaś lat? Pięć? Sześć? A jeśli wpadnie? Jeśli zostanie zdemaskowana? Pojmana przez Niemców? Albo przez japońskie Kenpeitai?
– Nie ma co gdybać. Skoro ty możesz pracować dla nazistów, ja mogę mieć przyjaciółkę, która pomaga Sowietom – zakończyła Sara i zaczęła chichotać, tak bardzo absurdalne były jej słowa. – To nasze powołanie, prawda?
Kapitan zawiązał bandaż i się uśmiechnął. Ale tak naprawdę. Praca zawsze dobrze mu robiła. Może właśnie tego potrzebował.
– Jak myślisz, jak zareaguje admirał, kiedy mu to powiesz? – ziewnęła Sara.
– Myślę, że będzie chciał mnie wysłać do Konga, żebym zajął się tymi misjonarzami – odparł kapitan z niemal radosnym westchnieniem. Starannie spakował apteczkę.
Wyśle go. Słabego. Niepewnego. Niezdecydowanego. Niezdolnego do przeżycia dnia bez…
– Nie