Diabeł, laleczka, szpieg. Matt Killeen
Haller, pozwoli pan, że się przedstawię. – Oficer SS wyciągnął tłustą dłoń. – Kurt Hasse. Kilka razy minęliśmy się o włos, ale nie mieliśmy przyjemności osobiście się poznać. Czy mogę się dosiąść?
– O, witam… Herr Sturmbannführer?
– Dajmy spokój konwenansom, to tylko dummes Gewäsch – odparł z uśmiechem i dodał po angielsku – A lot of stuff and nonsense! – Po czym wrócił do niemieckiego, wyjątkowo zadowolony z siebie. – Czy możemy przejść na ty? Jestem pod wielkim wrażeniem twoich dokonań, Helmucie.
Usiadł przy ich stoliku, roztaczając intensywną woń wody kolońskiej. Miał na sobie nieskazitelnie czyste cywilne safari, a w ręku trzymał tropikalny hełm. Starał się wyglądać jak turysta ruszający na wyprawę w afrykańską dzicz. Sara się domyślała, że w połączeniu z widoczną nadwagą przebranie służyło mu do wprowadzania innych w błąd i lekceważenia jego możliwości. Świetnie skrojony mundur SS, który nosił w Niemczech, wykorzystywał za to w przeciwnym celu.
– No proszę, a wydawało mi się, że jestem kapitalistycznym pasożytem…
Hasse roześmiał się serdecznie.
– Wyniki, Helmucie. Wyniki się liczą, a nie środki. Potrzebujemy radiostacji, ty je produkujesz. Potrzebujemy barek do samobójczej i skazanej na klęskę inwazji, znajdujesz nam barki.
– Co ja słyszę… rozumiem, że nie wierzysz w powodzenie misji Unternehmen Seelöwe? – zapytał kapitan półgłosem.
– Cii, ten kryptonim miał być tajemnicą! – Hasse znów się roześmiał. – Ale masz rację, operacja Lew Morski nie ma prawa się powieść. Ten grubaśny Stück Scheiße Göring radośnie przegrywa walkę o niebo nad głowami wyspiarzy. Jeśli mu się wydaje, że bombardowaniami jest w stanie zmusić ich do złożenia broni, to znaczy, że w ogóle ich nie zna. Wiedziałeś, że zaczęli zrzucać bomby na Londyn? Wiele szczęśliwych lat spędziłem na tej błogosławionej wyspie… grywasz w krykieta?
– Co to jest krykiet? – zapytał kapitan po chwili.
– Mniejsza z tym… otóż nie, to nie są ludzie skłonni do wywieszania białej flagi. Wszystkim się wydaje, że zrobimy z nimi to samo, co zrobiliśmy z komunistami. Byłeś w Hiszpanii, prawda? – Kapitan chciał odpowiedzieć, lecz esesman nie dał mu dojść do słowa. – To bardzo silni ludzie, Helmucie. Potrzebujemy jakiejś alternatywnej strategii, by wyłączyć ich z gry, zanim Amerykanie zatęsknią za widokiem szarży siódmego regimentu kawalerii. Kiedy tu dotrą, powinni zastać spaloną ziemię i nic więcej.
– Odniosłem wrażenie, że cenisz Brytyjczyków? – przerwał mu kapitan.
– To tylko metafora, mój drogi. Ale dość już o tym. Cóż takiego sprawiło, że wybrałeś się do Trypolitanii?
Mężczyzna zawahał się na ułamek sekundy. Kłamstwa. „Kiedyś zaplączesz się we własnych kłamstwach” – pomyślała Sara.
– Zostałem poproszony o bezpieczne dowiezienie niemieckich misjonarzy do ojczyzny.
– Interesujący sposób wykorzystania twoich talentów, Helmucie.
– Na szczęście mam trochę doświadczenia w przenikaniu przez linię frontu z czasów wojny w Hiszpanii. Pewna osoba, z oczywistych względów nie wymienię jej nazwiska, niepokoi się o bezpieczeństwo krewnego, który jest członkiem misji medycznej. Wiele wskazuje na to, że terytoria naszych nowych francuskich sprzymierzeńców lada dzień mogą przejść w ręce znacznie radykalniejszych elementów…
– Całkowicie uzasadnione podejrzenia – potaknął Hasse. – Afrique-Équatoriale française z każdą chwilą coraz bardziej skłania się ku de Gaulle’owi.
Kapitan potaknął zamyślony.
– A dług wdzięczności u osoby wysoko postawionej w partii to bardzo cenna rzecz. Wyniki, Kurt. Sam wiesz.
– Nie inaczej. – Hasse zmarszczył czoło. – Widzę, że zabrałeś ze sobą siostrzenicę? I służącą? Gdzie jest ta twoja Neger? – dodał, rozglądając się.
– Dawniej kwiat niemieckiej młodzieży mógł zwiedzać świat i podróżować do najdalszych zakątków imperium. Chciałbym, by Ursula również mogła tego doświadczyć. Podróż nie powinna być zbyt wymagająca. A tamta… – Roześmiał się. – Pranie samo się nie zrobi.
Sara zmrużyła oczy, ale szybko odzyskała kontrolę nad mimiką.
– W rzeczy samej. Poza tym, jeśli chcesz się wtopić w otoczenie na Czarnym Kontynencie, czarny kolor jest do tego najwłaściwszy. – Hasse prawie zakrztusił się ze śmiechu.
Kapitan wzruszył ramionami i skrzywił się rozbawiony. Sara miała ochotę sięgnąć po srebrną łyżeczkę i wydłubać mu oko.
– A co pan będzie robił w Afryce? – zapytała, udając nagłe zainteresowanie.
– Gosh! – zawołał po angielsku, po czym wrócił do swojego ojczystego języka. – Gdzie się podziały niemieckie dobre maniery?! Ich miejsce zajęła, jak widzę, niepohamowana ciekawość! Fräulein, zmierzam do Abisynii, by przyjrzeć się, jak wspaniała Regia Aeronautica używa gazu przeciwko tubylcom ciskającym w ich stronę włóczniami. Ciekaw jestem ich doświadczeń i co z tego może nam się przydać.
– Führer nie lubi gazów trujących – zauważyła Sara.
Hasse przeszył ją uważnym spojrzeniem.
– Nasz przywódca ma przywilej kierowania się skrupułami. My, w jego służbie, takiego luksusu nie mamy – wyjaśnił bardzo poważnie. – Wyniki, sama panienka rozumie – dodał cicho.
„Dlaczego nie możesz trzymać gęby na kłódkę, dumme Schlampe?! Zlekceważyłby twoją obecność, a tak już wie, że musi być bardzo ostrożny. Świetna robota, nie ma co”.
– Wybacz, proszę, mojej siostrzenicy. Jest zagorzałą narodową socjalistką, ale powoli chyba już czas, by przestała widzieć świat w czarno-białych barwach. I zrozumiała, że tylko jedno się liczy. Wyniki.
„Och, verpiss dich” – pomyślała Sara. W równych proporcjach mieszały się w niej złość na samą siebie i nienawiść.
– Cóż, w południe startuje mój samolot – oznajmił Hasse. – Muszę skończyć się pakować. Powinienem był chyba też wziąć Neger, żeby zajął się tym za mnie, co? – Wstał, śmiejąc się głośno i skłonił lekko głowę. – Helmucie, Fräulein, przyjemnej podróży.
Oboje milczeli, odprowadzając go wzrokiem do drzwi jadalni.
– Wydaje się całkiem miły – mruknęła Sara.
– O, tak. Ma złote serce.
– Co to krykiet?
– Tragicznie nudny sport. Dobrych dwadzieścia pięć lat już w to nie grałem…
– Siostrzenica… tak powiedział. Pierwszy. Nie zapytał, kim jestem – myślała Sara na głos.
– Obawiam się, że wie jeszcze sporo rzeczy, o które nas nie zapytał. – Kapitan postawił przed nią niewielką butelkę. – Trzymaj.
– Co to?
– Chlorochina. Bez malarii też mamy dość problemów.
– To dla mnie i Clementine?
Kapitan znieruchomiał.
– Tak. Spróbuję… zdobyć jeszcze trochę.
ROZDZIAŁ
JEDENASTY
3 WRZEŚNIA 1940
BYŁO OŚLEPIAJĄCO JASNO. W którąkolwiek stronę